Fallow me

Fallow me

czwartek, 19 stycznia 2012

Pierwsze przejście





 Pierwsze przejście było szokiem.
Kot upadła na twardą ziemię, krztusząc się pyłem, obolała i zdezorientowana. Przez chwilę całą jej świadomość wypełniała jedna straszna myśl: ma połamane wszystkie kości. Leżała więc tylko, dygocząc. Minęła długa chwila, nim była w stanie usiąść, bardzo powoli i ostrożnie, a i tak z trudem powstrzymywała mdłości. Rzeczywistość uciekała, zostawiając ją w wirującej pustce; żołądek wykonywał przedziwny, szalony taniec, a serce galopowało jak olimpijczyk, który właśnie zdobywał światowy rekord. Miała ochotę na łyk bardzo zimnej wody. Siedziała skulona na zimnej ziemi, z mocno zaciśniętymi powiekami, błagając żołądek, by się wreszcie uspokoił. Minuty płynęły nieznośnie powoli, wydawało się jej, że czas stroi sobie żarty, wydłużając się w nieskończoność. Kiedy była w stanie wreszcie się poruszyć i przy tym nie przewrócić, podniosła głowę i otworzyła oczy. Zamarła. Jeszcze przed chwilą stała na nasłonecznionej ulicy pod wielkim, starym dębem, a teraz klęczała na ubitej ziemi, trąc kolanami o wystające kamienie. Nie widziała nic na odległość kilku kroków, wszystko przykrywała mgła. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani jak się tu znalazła. Pamiętała tylko, że patrzyła na błękitne niebo, kora drzewa drapała jej plecy, powietrze było ciepłe i suche, pachniało nagrzanym piaskiem. I nagle znalazła się tutaj, gdziekolwiek to było. Przetarła oczy, nudności już prawie jej minęły, panika odchodziła powoli w zapomnienie, pozostawiając tylko uczucie niepokoju. Teraz mogła dostrzec kilka szczegółów: latarnię świecącą gdzieś w górze, pohukiwanie sowy, zapach rzeki, nietoperze wirujące wysoko w górze, które wprawiały pasma mgły w leniwy taniec. Rozejrzała się uważnie, szukając zagrożenia, ale nie zobaczyła nic niezwykłego. Podniosła się, otrzepując spodnie z wilgotnej ziemi. Wzięła głęboki oddech i zadarła głowę do góry. Lampa świeciła bladym światłem, siedziało na niej jakieś skrzydlate stworzenie. Po drugiej stronie drogi zobaczyła następną. Cokolwiek oplatało ramionami szklaną kulę, nie ruszało się i nie wydawało żadnego dźwięku, uznała więc, że z tej strony nic jej nie grozi. Podążyła wzrokiem za plamami światła. Lampy ustawiono w szpaler, na drodze do miasta po jej lewej stronie. Po prawej była tylko mgła i ciemność, ułożone warstwami, jak puchowe kołdry. Mimo ciekawości, nie chciała w nią wchodzić, czuła, że nie powinna. Odwróciła się do światła, a mgła rozstępowała się przed nią i rzedła z każdym jej krokiem, by  w końcu zamknąć się za jej plecami. Na drodze pozostała tylko poświata, tworząc świat nieco nierzeczywistym. Coś poruszyło się w ciemności i na mgłę padł niewyraźny, rozdygotany cień. Trwał tak przez chwilę, by zaraz zniknąć. Odczekała kilka uderzeń serca, ale nic się nie pokazało. Zacisnęła dłonie w pięści, przełykając ślinę. Nie chciała się bać, ale nie mogła też nic poradzić na to, że w gardle urosła jej spora, dławiąca kula, nakazująca jej uciekać. Ale gdzie? Nie miała pojęcia gdzie się znalazła.
Mgła zniknęła zupełnie, gdy weszła na brukowaną ulicę. Kocie łby lśniły srebrzyście w świetle latarni, w kilku oknach paliło się światło, a z ciemnych zaułków dolatywało niespokojne szczekanie psów i rżenie koni, które urwało się nagle. To dziwne, ale nie zobaczyła tu nikogo żywego. Popatrzyła na uskrzydlone latarnie, ale nadal nic się na nich nie ruszało. Kształty na nich przypominały jej smoki z opowieści, ale nadal nie było żadnego ruchu, tylko światło migotało. Poszła dalej, trzymając się blisko budynków, gdzie mogła zaglądać w nisko osadzone okna. Widziała w nich poruszające się sylwetki, cienie, ale wciąż nikogo żywego. A przecież świateł przybywało z każdą chwilą, domów było więcej, gdzieś dalej majaczyły w ciemności zarysy bloków. W pewnym momencie usłyszała nawet muzykę, śmiechy i dźwięk przypominający dzwoneczki. Zatrzymała się przy zgrabnym płotku, nasłuchując. Coś poruszyło się w dole, ciemność zafalowała i zobaczyła smukły kształt, a po chwili parę kobaltowych oczu, wpatrzonych w nią uważnie. Kot oderwał się od ściany i podszedł bliżej, czujny i ostrożny, jakby sprawdzał, czy jest prawdziwa. Nie poruszyła się, tylko czekała. Sądziła, że zwierzę ucieknie, ale on podszedł do niej i otarł się o jej nogi. Chciała go pogłaskać, ale on nagle się zjeżył, sycząc ostrzegawczo w mrok za nią. Odwróciła się, czując na plecach nieprzyjemny, zimny podmuch. To pewnie był jakiś duch, ale tak jak wcześniej nie chciała wchodzić w mgłę, tak teraz nie chciała sprawdzać, jaki to duch. Kot zepchnął ją na środek oświetlonej drogi i poprowadził, sam pozostając w cieniu. Szli w kierunku muzyki i śmiechów, a chłód podążał za nimi. Droga wydawała się wydłużać coraz bardziej, a kroki stawały się coraz cięższe. Zadrżała z zimna. Gdy doszli do skrzyżowania, prawie nie mogła poruszać nogami, pod powiekami czuła łzy bezsilności. A przecież budynek do którego ją prowadził był tuż po drugiej stronie. Kot syknął złowrogo, ponaglając ją. Zmusiła się do biegu, zasłaniając dłońmi uszy, gdy nagle rozległ się nad nimi ogłuszający, pełen złości krzyk. Duch był wściekły, wiedziała to i czuła. Przez łzy dostrzegła schody i balustradę, a za nimi duże drzwi. Już nie słyszała muzyki, zagłuszonej kolejnym wrzaskiem, który zwalił ją z nóg. A była już tak blisko!
Upadła boleśnie, zachłystując się lodowatym powietrzem, na chwilę odebrało jej oddech. Podparła się rękami na śliskich kamieniach, kot wskoczył jej na ramię.
Odwróciła się szybko, wstała i podniosła go do góry, kiedy usłyszała, a raczej poczuła jak duch się nad nią pochyla. Zadziałało. Zjawa cofnęła się ze strachem, ale jej wahanie trwało tylko chwilę. Duch znów się zbliżał, sprawiając, że drobinki wody w powietrzu zamarzały, opadając na nią lodowymi igłami. Sądziła, że obecność kota wystarczy, żeby go odstraszyć, ale okazało się, że nic z tego nie będzie. Czy to znaczyło, że tutaj nic nie mogła zrobić? Cofnęła się, tuląc zwierzaka do piersi. Razem z duchem naszła mgła, która gęstniała coraz bardziej. Osiadała na jej ubraniu, tamując ruchy, jakby nałożono na nią lodowy pancerz.
We mgle zobaczyła kilka cieni, krążących wokół, czekających. Koty zataczały coraz ciaśniejsze kręgi, czasami atakując mgłę, która nie miała zamiaru się cofnąć. Kot na jej rękach miauknął, próbując dodać jej odwagi, zlizał łzy z jej policzków. Wiedziała, że musi się uspokoić i chociaż spróbować coś zrobić.
Myśl.
Koty tu były, blisko i duch się ich bał. Pewnie dlatego otoczył ich tą paraliżującą mgłą, żeby mu nie przeszkodziły. Nie znała ich, ale może zechcą jej pomóc. Żeby coś zdziałać, musiała najpierw zaakceptować ten świat jako realny i rzeczywisty, musiała w niego uwierzyć i traktować jak swój, a wtedy być może stanie przed nią otworem. Choć od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy to nie jest tylko koszmar.
Myśl, myśl, myśl…


                                                                                                                                   c.d.n

1 komentarz: