Fallow me

Fallow me

piątek, 9 maja 2014

Kohinoor - Wprowadzenie



      Wszystko czego pragnął, to wydostać się ze złotego więzienia, w którym tkwił tak długo, że prawie nie pamiętał swojego poprzedniego życia. W jego głowie pozostały niewyraźne, rozmazane obrazy z przeszłości: złota pustynia, zabawy z ogniem, smoki sunące po niebie lub wylegujące się w słońcu, jaskinie pełne malowideł, śmiech i zabawy. Wolność. Porwane skrawki tego, co kiedyś nazywał swoim życiem, a co zdawało się tylko sennym marzeniem.  Od wielu lat znał tylko złotą klatkę, w której miał wszystko czego mógł potrzebować, ale nie ulegał złudzeniu. Za złoceniami i zasłonami, skrywały się grube mury pełne zaklęć, uniemożliwiające mu ucieczkę.

      Dużo śnił. Dzięki zdobyczom techniki, mógł obserwować świat na zewnątrz. Czytał gazety, magazyny, książki, kolorowe pisma, oglądał telewizję. Wszystko to pobudzało jego wyobraźnię i na nowo rozbudzało tęsknotę za światem, który był poza jego zasięgiem. Dlatego w snach wędrował zielonymi, niekończącymi się lasami, wspinał na szczyty gór, łapał jaskrawe ptaszki i oglądał podwodne stworzenia, które tańczyły wokół niego w kolorowych korowodach. Przez tych kilka godzin czuł się wolny, świadomość rzeczywistości odpływała daleko w głąb jego umysłu, pozwalając zaznać mu chwilowego spokoju i swobody.
A potem znów otwierał oczy, wracając do tu i teraz, do zimna podziemi, miękkich poduszek i niewidzialnych łańcuchów. Tu nie było smoków, nie było wróżek, magicznych płomieni. To był świat po drugiej stronie, świat ludzi, szarych zasad i sztywnych umysłów, gdzie takich jak on mordowano za jeden niewinny płomyczek. Z jednej strony ten świat go fascynował, z drugiej szczerze go nienawidził.

      Jak wiele dni minęło, odkąd siedział w jednym miejscu, wpatrując się w zasłonę przed nim? Dwa, trzy, tydzień? Może dłużej. Fałdy materiału zdawały się teraz żyć własnym życiem i układać w jakiś tylko sobie znany wzór. Ale po bardzo długim czasie ten wzór zaczął nabierać znajomych kształtów.
A może to było tylko złudzenie. Może jego zmęczony umysł uparcie starał się znaleźć jakąś logikę w tym nieskładnym obrazie, który nie miał żadnego znaczenia? To był tylko materiał, wiedział to. A jednak teraz wyraźnie widział smoki pełzające po ścianach. Wiły się i przesuwały leniwie po całym pomieszczeniu, łącząc ze sobą i rozdzielając. Miały zwinne ciała w kolorze złota, które hipnotyzowały go swoim powolnym ruchem.
Pozwolił im się pochłonąć, zatonął w płynnym złocie, które przywoływało tak wiele wspomnień…
Zbyt wiele.

      Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że Dariusz stoi pod ścianą i obserwuje go uważnie. Mężczyzna uśmiechał się lekko, oparty nonszalancko  o miękki materiał draperii, który tworzył dla niego wspaniało tło. Zupełnie jakby patrzył na żywy obraz.
      - Od jakiegoś czasu wydajesz się nieobecny, coś cię trapi?
Oczywiście, że coś go trapi. On. Mógłby mu to powiedzieć, ale milczał. Milczał już bardzo długo. Kiedyś, dawno temu, groził mu, potem prosił, wreszcie błagał o uwolnienie. Żadna z tych rzeczy nie przyniosła skutku, czemu więc teraz miałby mówić cokolwiek, skoro nie miał nic do powiedzenia? Powtarzanie pustych próśb zmęczyło go tak bardzo, że od dziesiątków lat nie prosił już o nic.
      - Mógłbyś czasem ze mną porozmawiać. Chciałbym wiedzieć, co zaprząta twoje myśli.
Ile razy próbował wciągnąć go w rozmowę o z pozoru banalnych rzeczach? Niezliczoną ilość razy. I zawsze kończyło się to jakimś zadaniem do wykonania. Zawsze pragnął wykorzystać jego zdolności do czegoś okropnego. Ile niewyjaśnionych pożarów w mieście było jego dziełem? Jak wiele osób zabił, nie będąc tego świadomym? Nie wiedział tego. Nie chciał wiedzieć. Gdyby podano mu liczby, próbowałby roztrzaskać własną głowę o kamienny mur. Dlatego nie odzywał się i nie patrzył na niego tak długo jak tylko było to możliwe. Nie znosił jego widoku, zapachu, obecności. Gdyby mógł, udusiłby go gołymi rękami.
Dariusz oderwał się od ściany, sięgnął do stolika który stał obok i podszedł do niego. stawiając przed nim tacę pełną owoców granatu, przekrojonych i gotowych do zjedzenia. Musiał tylko wyciągnąć po nie rękę. Nie poruszył się jednak i tylko wpatrywał w owoce. których sok zdecydowanie zbyt bardzo przypominał krew. Na ich widok coś drgnęło w jego umyśle. Sok na tacy zdawał się poruszać, tak jak wcześniej złote zasłony na ścianach. Bardzo chciał zamknąć oczy, ale nie potrafił. Wiedział, że te obrazy to jedynie majaki i że Dariusz obserwuje go uważnie, mimo to nie potrafił się odwrócić i po prostu ich odegnać.
Czerwona ciecz na jego oczach zaczęła wypływać z tacy i wić się po kamiennej podłodze, a złote smoki spełzały ze ścian, by ją zlizać.
Złoto i czerwień.
Krew i ogień w jego żyłach.
Życie. Śmierć.
Wszystko sprowadzało się do tych dwóch kolorów. To co na zewnątrz i to co tkwiło w nim. Tak bardzo pragnął skończyć to wszystko.
Przeklęte, nieśmiertelne życie Ifryta.
Były chwile, gdy chciał wydłubać sobie oczy, żeby nigdy więcej nie śnic na jawie, ale dobrze wiedział, że gdy tylko zamknie powieki, w ciemności pokażą się znacznie gorsze obrazy, które serwowała mu wyobraźnia i wspomnienia. Dlatego nadal miał oczy, dlatego od dawna sam się nie kaleczył. Jedynym skutkiem tego wszystkiego była wzrastająca moc Dariusza. Zebrał każdą kroplę krwi, jaka kiedykolwiek wypłynęła z jego ciała. Nie wiedział jak to zrobił, ale znalazł sposób na wykorzystanie tej krwi w swoich czarodziejskich rytuałach. Świat Cienia dawał wiele możliwości tym, którzy wiedzieli gdzie szukać, a Dariusz doskonale wiedział czego chce. Dlatego zabrał go ze świata złotego cienia i wrzucił prosto w paszczę ciemności, śmierdzącej krwią i śmiercią. Przerobił go na broń, której nic nie potrafiło się oprzeć. Jego przeciwnicy nie byli odporni na tego typu moc, nie spodziewali się jej. Kiedyś, na samym początku, nie miał nad nim litości. Kiedy walczył, kazał mu brać w tym czynny udział i patrzeć na to, co robił swym wrogom lub przypadkowym ofiarom. Był wyrafinowany, subtelny. I okrutny. Bawiło go, gdy groził mu odwetem lub samobójstwem, śmiał się, gdy prosił o uwolnienie, lub chociaż chwilę wolności. Kiedy zaczął go błagać, głaskał go po głowie, obejmował pocieszająco i mówił „nie”, z najczulszym i najzimniejszym uśmiechem na jaki było go stać. Łzy wywoływały u niego fascynację i uniesienie, ale na pewno nie współczucie. Kiedy uznał, że za bardzo się skarży, zabierał go na place targowe i pokazywał procesy ludzi oskarżonych o czary, a potem kazał mu patrzeć, jak skazani są torturowani, paleni lub topieni. Po takiej sesji zamykał się w sobie i robił wszystko, o co mag go poprosił. Dni spędzał na gapieniu się w ściany lub podłogę, niemym słuchaniu i ukrywaniu się przed wzrokiem swego dręczyciela. Oczywiście niewiele mu to pomagało. Po jakimś czasie cały proces się powtarzał i tak aż do momentu, w którym wpadł w całkowite odrętwienie.  Dariusz szybko nauczył się jak kontrolować jego moc poza nim. Zamykał go w dobrze strzeżonym pokoju lub lochu i sam ruszał załatwiać swoje sprawy, po czym wracał zadowolony, pełen dobrych chęci i czułości.  Karmił go smakołykami, ubierał w piękne szaty, sprowadzał dla niego muzyków i aktorów, sztukmistrzów i filozofów, malarzy, pisarzy i całą resztę świata, w którym tak chętnie się pławił.
A on coraz bardziej brzydził się samego siebie.

      Kiedy ocknął się ze wspomnień, był sam. Dariusz odszedł, zostawiając tacę z owocami tam gdzie stała. Obok niej znalazł jeszcze jedną, na której mag zostawił dzbanek z pachnącą kawą i słodyczami. Czy naprawdę sądził, że to złagodzi jego ból i wyrwie z odrętwienia?
Przełknął ślinę i zdał sobie sprawę, że naprawdę jest głodny, a sny pozostawiły na jego języku nieprzyjemny, metaliczny posmak.
Sięgnął po dzbanek i filiżankę. Kawa była mocna i gorąca, pomogła niczym magiczne zaklęcie. Przetrzymał ją w ustach przez kilka uderzeń serca i przełknął z lubością. Kiedy wypił pierwszą porcję, od razu nalał sobie więcej. Zjadł jeszcze kilka słodkich ciastek i kandyzowanych owoców, które cudownie kontrastowały z silnym, goryczkowatym smakiem kawy. Metaliczny posmak zniknął całkowicie, będąc teraz jedynie słabym echem zapomnianego snu. Westchnął, dziwnie odurzony powrotem do rzeczywistości. Pokój nabrał bardziej intensywnych barw, czuł miękkość poduszek i narzut na których leżał. Zastanawiał się, czy Dariusz nie dorzuca mu czegoś do jedzenia lub picia, ale ostatecznie odrzucił ten pomysł. Nie miał powodów, by robić coś takiego. Powąchał jeszcze raz kawę w dzbanku. Może to o nią chodziło? Była bardzo dobra, intensywna. Smakowała domem, jego odległym wspomnieniem. Zamknął oczy i tym razem zobaczył miasto skąpane w złotym blasku słońca, kopuły minaretów, palmy, feerię kolorów i zapachów. Wciągnął w płuca powietrze przesycone wonią korzennych przypraw i pyłu. W jego głowie pojawiło się nieśmiałe pragnienie. Chciałby tam wrócić, choć wiedział, że to niemożliwe. Dariusz nigdy już nie wypuści go na zewnątrz, nigdy nie pozwoli zobaczyć blasku słońca, poczuć ciepła na skórze. Podniósł się gwałtownie i wstał z posłania, idąc do komputera. Usiadł przy starym biurku, na którym stała czarna skrzynka, wydająca z siebie nieustanny, cichy szum. Włączył urządzenie i wyświetlił obraz z kamer zamontowanych w pobliżu miejsca ich zamieszkania.
Na zewnątrz było jasno i ciepło, wszystko tonęło w kolorach jesieni. Drzewa przybrały kolory, jakich nie było w jego świecie. Zielenie, wszelkie odcienie brązu, czerwieni i żółci, oraz wszystkie ich kombinacje. Wiatr poruszał delikatnie koronami drzew i krzewami. To go rozdrażniło. I tak nie miał dokąd uciec, więc czemu nie mógł czasami wyjść z tego lochu? Wstał z krzesła i zaczął nerwowo spacerować po pokoju. Wiedział, że to nierozsądne i że Dariusz na pewno zacznie dociekać powodów jego irytacji. Mimo to krążył dalej, stawiając zamaszyste, niespokojne kroki. Pokój, choć pełen ciekawych rzeczy, wydał mu się nagle za ciasny i nudny, a wszystkie przedmioty pozbawione znaczenia. Chciał dotknąć czegoś żywego.
Kogoś żywego.
Stanął w miejscu, zacisnął mocno pieści i odetchnął głęboko. Zapyta go. Zapyta, czy może iść na spacer. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i wrócił do komputera. Mógł się złościć ile chciał, ale nic by tym nie osiągnął, dobrze o tym wiedział.
Kamery rejestrowały obraz na dużej przestrzeni, mógł więc zobaczyć coś więcej niż tylko najbliższą okolicę, którą normalny człowiek na pewno nie nazwałby zachęcającą, ale to właśnie na niej się teraz skupił. Mieszkał na cmentarzu rozciągniętym na wzniesieniu, położonym między główną ulicą tej części miasta, a koszarami Dragonów. Gdzieś nad nim znajdowała się kaplica, a wokół niej stare nagrobki. Było cicho i spokojnie, nie zauważył żadnych wandali ani innych elementów społecznych. Wydawało mu się też, że cmentarz jest czystszy i bardziej zadbany niż kiedy go ostatnio oglądał. To była już ta pora roku, kiedy celebrowano zmarłych, ale dziś zdawało się, że w tym miejscu nie ma smutku. Zupełnie, jakby był tylko parkiem, do którego wybierają się rodziny i zakochani, by pospacerować wśród zieleni.
Jego uwagę przykuł niewielki ruch po lewej stronie kaplicy. Najpierw sądził, że tylko mu się wydawało, ale potem zobaczył, że zza załomu wychyliła się niewielka postać, uzbrojona w aparat fotograficzny. Dziewczyna była jeszcze młoda, właściwie dziecko. Obserwowała świat przez maleńki wizjer, przechylając się mocno na bok, by uchwycić jakiś obraz, który zobaczyła. Wyglądało to tak, jakby przez obiektyw patrzyła wprost w zimne oko kamery, a przez nią na drugą stronę, aż do niego. Stała w tej dziwnej pozycji jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu ukucnęła przy schodach kaplicy, nie odrywając aparatu od twarzy. Zauważył, że palec na spuście migawki poruszył się trzy razy, nim wreszcie ułożyła aparat na kolanach. Usadowiła się wygodniej na zimnych kamieniach i oparła o ścianę, zupełnie jakby była w domu, a nie w miejscu spoczynku zmarłych. Dziwne dziecko.
Poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu. Coś kazało mu wstać i wyjść na zewnątrz, ale jak niby miałby to zrobić? Pochylił się nad monitorem, starając odczytać wyraz jej twarzy. Miała zamknięte oczy, oddychała lekko i spokojnie. Zza nagrobka wyszedł kot i podszedł do niej powoli, stawiając miękkie łapy z wielką ostrożnością. Mimo to, gdy tylko znalazł się przed nią, otworzyła nagle oczy i uśmiechnęła się sennie. Kot zamarł, a potem podszedł bliżej, lawirując w trawie. W końcu musnął nosem jej nogę i powąchał aparat. Dziewczyna wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie jego ucha, potem przesunęła palcami powoli wzdłuż kręgosłupa. Kot wygiął się z lubością i wskoczył jej na nogi. Kot i dziewczyna spojrzeli na siebie , widocznie dobrze się znali. Odłożyła aparat i przygarnęła do siebie zwierzę. Czarny jak noc łebek wtulił się w jej szyję, a potem kobaltowe oczy spojrzały wprost na niego. Odsunął się z sykiem od ekranu, wystraszony. Co to było? Czy ten kot go zauważył? Nie, niemożliwe, musiało mu się wydawać. Zwierzak wciąż tulił się do tej dziewczyny, wyraźnie zadowolony. Wiedział, że koty są bardzo wrażliwe, ale nie sądził, by jakiś mógł go tu odnaleźć. Ostatecznie Dariusz założył tak silne osłony po to, by nikt ani nic nie mogło wiedzieć o jego istnieniu.
Złapał kilka wdechów i znów wpatrzył się w ekran. Dziewczyna mówiła coś do czarnego kota, który słuchał jej uważnie. Gdy skończyła, polizał jej palce i zeskoczył na ziemię, oddalając się powoli. Gdy zniknął wśród kamiennych płyt, pojawiła się kolejna dziewczyna, machając ręką na powitanie. Stały teraz we dwie pod zamkniętą bramą kaplicy, z aparatami w dłoniach, rozmawiając o czymś. Nowo przybyła dziewczyna śmiała się wesoło, najwyraźniej rozbawiona. To było ciekawe. Bardzo chciał stać tam razem z nimi, posłuchać o czym rozmawiają, poczuć ich zapach. Tutaj znał tylko obecność swoją i maga, zimne kamienie i zapach ziemi. Nic innego się tu nie przedostawało. Był ciekaw, jak pachną dziewczęta w tym stuleciu. Zatęsknił za dotykiem delikatnych dłoni i dźwiękiem słodkich głosów.
Westchnął, patrząc jak obie dziewczyny odchodzą wydeptaną ścieżką w głąb cmentarza. Wkrótce zniknęły mu z oczu, pochłonięte przez kolorowy krajobraz. Odchylił się na oparcie krzesła, nie odrywając wzroku od ekranu komputera. Miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda z tamtej strony, choć w zasięgu kamery nikogo nie widział. Objął się ramionami, pierwszy raz od bardzo długiego czasu czując prawdziwy niepokój, podszyty strachem. Dlaczego? Czy wystraszył się tego kota o nieziemskich oczach? To tylko zwierzę, nawet jeśli swobodnie wędrowało między światami.
Odchylił się do tyłu i zamarł. Dariusz stał tuż nad nim, uśmiechając się. Położył mu ręce na ramionach i pochylił się do przodu, mrużąc oczy. Wstrzymał oddech, czekając na jego reakcję. W końcu mag cofnął się nieco, ale nie odsunął rąk.
      - Spodobały ci się? – Spojrzał na niego z góry, uważnie sondując jego twarz. Wciąż się uśmiechał. – Młode dziewczęta są fascynujące, rozumiem cię. Znam je obie i jeśli mnie ładnie poprosisz, mogę je tu przyprowadzić.
Zadrżał. Naprawdę mógł to zrobić? Sprowadzić tu kogoś niepostrzeżenie? Na dno cmentarza? Dariusz pochylił się do jego twarzy, z najczulszym i najbardziej złowrogim uśmiechem.
      - Dziewczęce serca kryją w sobie wiele tajemnic. I wiele mocy – wyszeptał, obejmując go ciasno. Obraz na ekranie zmienił się nagle, pokazując ujęcie z jakiejś innej kamery. Dziewczęta pochylały się nad starą płytą nagrobną, próbując odszyfrować niemal całkowicie wytarty napis. Ta, którą zobaczył pierwszą, dotknęła delikatnie omszały kamień, szepcząc coś bezgłośnie. Jej koleżanka, przeżegnała się z poważną miną, choć był niemal pewien, że to co wyszło z ust tamtej dziewczyny, nie było modlitwą. Dariusz pocałował go w policzek.
      - Pragniesz czystego serca, mój drogi? Mogę ci je podarować. Czyste, nieskalane serce, pełne pradawnej mocy, nieświadome świata, który je otacza. Tak bardzo podobne do twojego. Jestem pewien, że każda dziewczyna oddałaby ci swoje z własnej woli. Wyrwałaby je wprost z własnej piersi, gorące i kochające. Dar, któremu nic innego nie może dorównać. To będzie mój prezent dla ciebie.
Dariusz puścił go, zostawiając samego. Zwinął się na krześle, podciągając kolana pod samą brodę. Ukrył twarz w ramionach i pozwolił by łzy swobodnie spływały po jego policzkach. Był zdruzgotany. Łkał cicho, niezdolny do odpowiedzi. Nie powiedział „nie”. Był zbyt zszokowany, by od razu zareagować na jego słowa. Nie wierzył, że zrobi coś takiego. Coś tak okrutnego nie ujdzie uwadze w dzisiejszych czasach. Obie dziewczyny z całą pewnością mają rodziny, które będą ich szukać, a śledztwo na pewno zaprowadzi ich tutaj. To po prostu nie było możliwe!
Nie, nie, nie… 

         „Czyste, nieskalane serce. Jestem pewien, że każda dziewczyna oddałaby ci swoje z własnej woli. Wyrwałaby je wprost z własnej piersi, gorące i kochające”. 
         „To będzie mój dar dla ciebie” .

Nie!


                                                                     ~~ * ~~


środa, 24 lipca 2013

Godzina jeża



          Cudowny letni wieczór: pachnąca słońcem trawa, głęboka woń ziemi, aromat kwiatów i wszelkiej cudowności w domu Natury. Świerszcze ćwierkały zachęcająco, ptaki śpiewały ostatni koncert, gdy sadowił się do śniadania. Czego mógł pragnąć więcej? Wydawało się, że świat dawał mu w prezencie chwile błogiego spokoju, obiecując rajskie życie do samego końca. Ślimak, którego znalazł na dzisiejszy wieczór, smakował cudownie. Jędrny i soczysty, objedzony liśćmi jabłek i truskawkami, zdawał się mieć jakiś wspaniały aromat, jakby pochodził z cudownej, nieznanej mu krainy, do której teraz zapraszał go całym sobą. Nawet ziemia pochłaniała łapczywie każdą jego kroplę, która spadła mu z pyszczka, Mógłby tu trwać do końca świata, tonąc w błogim spokoju i przyjemności płynącej z poczucia całkowitego bezpieczeństwa.  Ale wieczór powoli się kończył, po ślimaku została tylko skorupka i należało powoli zbierać się na obchód okolicznych ziem. Słońce zniknęło za horyzontem, większość koncertów już się zakończyła i tylko wiatr tańczył wśród traw i kwiatów, strząsając z drzew świata burzowe demony, które dziś zaledwie leniwie pląsały, zamiast trząść jego światem. Spojrzał na granatowe niebo w górze, które trwało nad nim nieskończenie, obleczone delikatnymi obłoczkami i mrugające do niego setkami lśniących, błyszczących oczek. Było piękne i niedostępne, jak królewska kraina, o której śnił nad ranem, gdy wkładało na siebie słoneczną koronę dnia. Przyglądał mu się przez długą chwilę w głębokiej zadumie, chłonąc jego spokój. Pragnął być taki jak niebo, wielki i nieosiągalny, by już nigdy niczego się nie bać.
          Trawy wciąż szumiały zachęcająco, gdy szedł przez pole szukając dobrego miejsca by przeczekać noc i podziwiać widoki, które dziś były bardziej niż obiecujące. Najedzony i wypoczęty a przy tym podniesiony na duchu przez cudowną aurę, czuł się bardziej niż zadowolony z tego, że żyje i jest właśnie tutaj. Nie sądził, że dzisiejsza noc miałaby przynieść mu jakieś smutki. Świat raczył go tego dnia samymi przyjemnościami. W czasie wędrówki znalazł pyszną, kolorową gąsienicę, którą zjadł z wielkim smakiem, popijając owocowym sokiem i wodą; udało mu się przejść przez jezdnię, nie napotykając ani jednego z metalowych  potworów, które na nic nie zwracały uwagi, pędząc przed siebie, głośne i śmierdzące. Stały teraz w równych rzędach, śpiąc spokojnie. Nie napotkał także żadnego z tych smagłych, futrzastych stworzeń, które tak uwielbiały polowania i znęcanie się nad ofiarą. Szedł więc beztrosko, zachwycony czułością nocy. Z przyjemnością wszedł na nagrzany piasek, zanurzając łapki tak głęboko, jak tylko było to możliwe, przesuwając nimi wolno w poruszających się ciągle drobinach. Z poczuciem wyższości nad wszystkimi, którzy nie mogli cieszyć się tym, co on, przebrnął przez złotą pustynię, zanurzył się w pachnące rumiankiem trawy i potruchtał raźno w dalszą drogę.
          Noc pokryła wszystko miękkim płaszczem ciemności, czas dryfował spokojnie po usianym gwiazdami niebie, a jeż szedł dalej swoją drogą.
Tup tup tup…
Coś zdawało się zbliżać w słodkiej ciemności. Jeż zatrzymał się zdziwiony, nasłuchując i węsząc, ale nic nie wyczuł. Zmrużył oczy, rozejrzał się i poszedł dalej. Musiało mu się wydawać, że coś słyszał, a to wszystko przez to, że co noc musiał zmagać się z okrutną rzeczywistością. Pociągnął nosem jeszcze raz, dla pewności, ale nadal nie wyczuwał żadnej woni zwiastującej zagrożenie. Zatuptał nerwowo jedną łapką i znów ruszył przed siebie, trochę szybciej niż dotychczas. Małe serduszko zabiło mu mocniej, gdy zdał sobie sprawę, że odgłos staje się z każdą chwilą intensywniejszy, jakby nie oddalał się od niego, a zbliżał coraz bardziej. Zmienił więc gwałtownie kierunek, umykając w stronę gęstych traw, gdzie mógł znaleźć bezpieczne schronienie. Zdyszany, znalazł wreszcie niewielki nasyp ziemi, pod którym udało mu się wygodnie ułożyć i przeczekać niebezpieczeństwo. Czas zdawał się trwać w miejscu, jakby świat wstrzymał oddech wraz z nim, tylko czekając aż coś wyciągnie po niego pazury.
Coś stanęło na nasypie, sprawiając że drobiny piasku posypały się na jego pyszczek. Poruszył nosem, ale niewiele to dało;  w rezultacie tylko kichnął, zdradzając swoje położenie. Przerażony, wystrzelił do przodu nim zdążył pomyśleć o czymkolwiek. Potknął się o jakiś kamień, przeturlał na bok i zastygł nieruchomo, zwinięty w kolczasta kulkę. Często ratowało go to z opresji, chociaż nie był pewien jak długo takie szczęście mogło trwać. Ale czekał, ogłuszony szaleńczym biciem własnego serca, licząc, że znów jakoś da sobie radę.
Nagle znów się toczył, gdy coś walnęło w niego z impetem z boku. Poza trzaskiem słyszał jeszcze dzikie sapanie nad sobą. Znów uderzenie i znów turlał się po twardej  ziemi, podskakując co jakiś czas na wybojach. Kolejne uderzenie posłało go daleko do przodu, odbierając mu przytomność. Kiedy się ocknął, leżał rozpłaszczony na chodniku pod blokiem, oślepiony bólem i światłem latarni. Gdzieś daleko coś tykało – to zegar wybijał powoli i głośno jego ostatnia godzinę. Jeden, dwa, trzy… siedem… dziewięć … Bestia o błyszczących ślepiach stanęła tuż nad nim, warcząc i śliniąc się na sam jego widok.
Czy tak przyjdzie mu skończyć? A przecież ta noc zapowiadała się tak wspaniale! Może zbyt wspaniale? Może miała to być jego ostatnia noc i pozwolono mu ją przeżyć w cudownym upojeniu pięknem i spokojem?
Ale on wcale nie chciał umierać. Jeszcze nie teraz.
Jeszcze nie.
Zegar zaczął wybijać dziesiątą godzinę, a gdy zabrzmiało jedenaste uderzenie, światło latarni zadrżało, rozłożyło się nisko przy ziemi i zafalowało hipnotycznie, unosząc go daleko od bólu. Bestia rozejrzała się zaniepokojona, chlapiąc śliną na boki i warcząc groźnie. I nagle światło wystrzeliło w górę, ukazując znacznie większą, mroczną istotę utkaną z głębokich cieni, najeżoną kolcami, kłapiącą ogromną szczęką o wielkich kłach i wielkich łapach zakończonych pazurami długimi jak drzewa. To co przed chwilą mu zagrażało, zdawało się niczym w porównaniu z czymś tak ogromnym i potężnym. Mniejsza bestia cofnęła się, szczekając na nowego przybysza, ale tamten tylko zaśmiał się głębokim jak studnia głosem, jakby wylazł prosto z najgłębszych czeluści. Ten śmiech sprawił, że zamarło mu serce, a niedawny prześladowca cofnął się ostrożnie, oceniając siłę przeciwnika. Machnął łapką, nieświadomie chcąc go odgonić i wtedy stała się rzecz niesłychana! Ogromny czarny potwór machnął swoją szponiastą łapą i jednym ruchem posłał mniejszego przeciwnika na ścianę budynku obok. Coś gruchnęło nieprzyjemnie i pacnęło na ziemię. Musiało połamać mu sporo kości. Zebrał więc w sobie resztki siły i odwagi i podniósł się, próbując czmychnąć jak najdalej od tej dziwnej istoty, która wprawdzie go ocaliła, ale dla niego także stanowiła wielkie zagrożenie. Zadrżał, bo czuł na sobie spojrzenie bestii, która teraz podążała jego śladem. Czy to możliwe, że była tu przez cały czas i to właśnie ją wtedy słyszał? Wbił łapki w miękką trawę, skulił się w sobie najbardziej jak mógł, po czym odwrócił gwałtownie, stając naprzeciw temu niezwykłemu wyzwaniu. Wiedział już, że nie ucieknie. Potwór patrzył na niego z góry, teraz tylko falując delikatnie na granicy światła i ciemności, poczucie zagrożenia nagle prawie całkowicie zniknęło. Jego wielkie kolce nastroszyły się, a potem opadły łagodnie na wielkie plecy, a czarna głowa zniżyła się do jego poziomu. W tej dziwnej twarzy-pysku nie było oczu, głowa chwiała się raz w prawo raz w lewo, jakby czegoś szukając. Wreszcie cień opadł na ziemię przed nim, mrucząc cicho.
Jeż zamknął oczy. Wciąż sądził, że czarny potwór zaraz się uniesie i wyśle go w zaświaty jednym klapnięciem szczęk. Ale nic się nie działo. Pod zamkniętymi powiekami zobaczył rozbłysk światła i cofnął się mimowolnie.
Nagle wróciły do niego wszystkie cudowne zapachy nocy, ciche odgłosy uśpionego świata, cykanie świerszczy i latarni wysoko nad jego głową.
Otworzył powoli oczy. Bestia zniknęła, zabierając ze sobą także jego dzisiejszego prześladowcę. Z daleka słyszał ciche, błagalne skamlanie. Był zdziwiony. Czyżby został uratowany?
Jeszcze długo trwał w miejscu, nie będąc pewny, czy jest już całkowicie bezpieczny. Ale kiedy odważył się wreszcie wystawić nos ze swojej kryjówki, okazało się, że wszyscy schodzą mu z drogi, chowając się po kątach.

Odetchnął głęboko i znów zanurzył się w gęstwinę pachnących traw, wierząc, że teraz wszystko powinno się ułożyć. Może był naiwny, przecież tyle razy był w niebezpieczeństwie. Ale w takich przypadkach dobra pamięć nie była wskazana. O wiele lepiej było znaleźć sobie coś dobrego do zjedzenia na poprawę nastroju i cieszyć się, że przeżył taki koszmar, wychodząc z tego jedynie z kilkoma siniakami.
Tak, soczysty ślimak powinien być dobry.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Stary Dwór (cz2)



           Czuła się jak we śnie. Przechodzili z pokoju do pokoju, wędrowali korytarzami, wyglądali przez okna. Wszystko tonęło w miękkim, złotym świetle, każda rzecz była  piękna i niezwykła, a stary Dwór zdawał się nie mieć końca i wciąż odkrywał przed nimi coś nowego.  Kasjan z uśmiechem opowiadał im, skąd wzięła się stara komoda ustawiona w korytarzu i dlaczego czasami świeci w nocy. Albo że obrazy czasem ożywają, a w starej szafie na końcu ciemnego korytarza na pierwszym piętrze, mieszka demon. Podobno był niegroźny i tylko czasami wychodził ze swojej kryjówki, snując się nocami wzdłuż ścian, jakby oglądał wielkie dzieło sztuki lub robił przegląd swoich włości.
      - Znacie go?  - Kot była zdecydowanie zainteresowana, z przyjemnością poznałaby tego demona. Kasjan dotknął czubkami palców tajemniczej szafy i posłał im konspiracyjny uśmiech, po czym skinął głową.
      - Nawet całkiem dobrze, chociaż zgrywa odludka. Jeśli będziecie grzeczni i będziecie mieli szczęście, kiedyś wam go przedstawię.
Obejrzeli jeszcze kilka pomieszczeń, na koniec zostawiając pokój, w którym miał zamieszkać Kitsune. Opiekun Dworu zaprosił go do środka, ale nie nalegał zbyt mocno, dobrze rozumiał jego nieufność. Potem zaprowadził ich ponownie na dół, gdzie już czekał na nich obiad.
      - Duchy są straszne. Chyba uważają, że dzieci są zdolne przeżyć tylko na słodkościach. Chyba muszę wypełnić braki w ich edukacji. A teraz zapraszam, smacznego.
Zjedli pyszny posiłek, zadając opiekunowi mnóstwo pytań. To znaczy ona zadawała. Czy lisi demon na pewno znajdzie tu dom? Czy Marcel i Marylka tu umarli? Chciałaby już spotkać demona z szafy, może? Czy mieszkały tu też inne duchy? Ile Kasjan ma lat? Skąd znają się z Adrianem? Czy ciocia Marianna sprawiała dużo problemów? Czy Kitsune sam będzie musiał polować, żeby zdobyć mięso, a jeśli tak to na co ma polować i gdzie? Kto upiekł ciastka? Czy wszystkie te książki są jego?
Lista jej pytań zdawała się nie mieć końca. Sama się dziwiła, że je zadaje i to w takich ilościach, musiała też przyznać, że niektóre były cokolwiek niegrzeczne, a przynajmniej nie przemyślane.
Nie pamiętała kiedy zrobiła się tak senna, że nie była już w stanie utrzymać prosto głowy, pamiętała tylko niekończące się pytania i cierpliwe odpowiedzi Kasjana, który patrzył na nią pełnymi zrozumienia oczami. To było trochę smutne spojrzenie, jak zauważyła, osuwając się na obszyty koronkami obrus.

Śniło jej się, że Marylka wynosi do ogrodu za domem koc i ustawia na nim dzbanek z sokiem, talerzyki, filiżanki i kolejny deser. Czuła zapach jabłek, dzikiej róży, pieczonego ciasta drożdżowego i nagrzanej ziemi. Potem obok niej przeszedł Marcel z naręczem poduszek, sztalugą i stertą różnej wielkości pudełek. Widziała go trochę niewyraźnie i z dziwnej perspektywy, był blisko i daleko jednoczenie. Ogród był tuż za szybą, pełen słońca, magiczny. Wydawało się jej, że dostrzegła znajomy smukły kształt przemykający pod oknem, tuż obok miejsca w którym się znajdowała. Dziwny sen, taki jasny.
Otworzyła powoli oczy, leniwie, wtulając policzek w miękką poduszkę i chowając głowę w ramionach. Chciała jeszcze pospać, było jej tak dobrze.
Zaraz, czemu tu leżała? Przecież zasnęła na stole? Usiadła, rozglądając się niepewnie na boki. Leżała na kanapie ustawionej pod wielkim oknem, za którym rozciągał się ogród. Zdziwiona, pochyliła się do szyby, wyglądając na zewnątrz, gdzie czekał już rozłożony koc, a na nim poczęstunek. Trzy kroki dalej, ustawiono cztery sztalugi i dwa małe stoliki założone przyborami do malowania. To nie był sen!
Drgnęła niespokojnie. Po drugiej stronie kanapy stał Kitsune, przeszywając ją poważnym, czujnym spojrzeniem. Nie odzywał się, tylko patrzył. Jego oczy miały teraz barwę złota, które zdawało się pływać w jego tęczówkach. Przełknęła ślinę, strasznie zaschło jej w ustach, a w głowie miała dziwną pustkę, jakby nadal była gdzieś na granicy jawy i snu. Chłopak oderwał od niej niesamowite oczy, tylko po to by zerknąć na zewnątrz. Zamrugał i znów patrzył na nią. Nie była pewna czego chciał. Powiedzieć, że nie chciał tu zostać? A może żeby już sobie poszła? Powinna wstać, ale jakoś nie mogła się zmusić, by wykonać jakikolwiek gest. Siedziała jak zahipnotyzowana, czekając.
      - Już dobrze, musiałaś być bardzo zmęczona.
Spojrzała  do góry, prosto w pełne mądrości oczy. Kasjan podał jej rękę i pomógł wstać. Poprawił loki, które zawinęły się na jej policzkach i uśmiechnął.
      - Jeśli masz ochotę, to w cieniu drzew urządziliśmy mały piknik, pogoda jest tak piękna, że grzechem byłoby trzymać was w domu przez cały czas. Zechcesz dołączyć?
 Dziwnie się czuła, kiedy zwracał się do niej jak do kogoś starszego. Miała dopiero dwanaście lat. Uczucie nierealności zdarzeń zdawało się w niej rosnąć. Wciąż trochę otumaniona, pozwoliła wyprowadzić się na zewnątrz i posadzić na kocu. Marcel, pełen złotego światła i pełen męskiej dumy, usłużnie podsunął jej pod łokieć wałek, obszyty kremowym materiałem upstrzonym mnóstwem drobnych, bladoróżowych kwiatków.
Kiedy jadła drożdżówkę z konfiturą z róży, Marylka wpatrywała się w nią głodnym wzrokiem, pełna zachwytu. Nie czuła się z tym zbyt pewnie. O ile wiedziała, duchy nie jadły ciasta, więc nie wiedziała, czy powinna zaproponować jej kawałek, czy po prostu przestać jeść. Ale duch dziewczynki zachichotał, chyba wyczuwając jej obawy.
      - Nie chciałam, żebyś poczuła się nieswojo. Po prostu widok jedzących ludzi nas fascynuje. My nie robimy takich rzeczy.
Kot uśmiechnęła się, już trochę mniej senna, chociaż w jej mniemaniu rzeczywistość wcale nie przybrała na realności. Może to wina światła? Słońce sprawiało, że powietrze falowało wokół nich, jakby tańczyło jakiś leniwy taniec, w którym wszystko musiało uczestniczyć i pewnie dlatego miała takie dziwne wrażenie, że świat znajduje się za złota zasłoną snu. Skarciła się w duchu za zbyt wolno wyciągnięte wnioski i napiła się zimnego soku jabłkowego. Orzeźwienie przyszło nagle i od razu poczuła się lepiej. Kasjan poprosił, by zajęli się czymś pożytecznym. Podeszli do sztalug. Mieli namalować krajobraz, najlepiej to, co widzieli przed sobą. Kot spojrzała ponad drewnianą ramą, zapamiętując obraz: błękitne niebo nad sobą, kilka białych, puchatych chmurek, ciemną linię lasu w tle, krzewy, trawy i kwiaty przed sobą. Lisi demon chyba nie bardzo wiedział co ma robić, bo tylko stał przed swoim płótnem, niezdecydowany. Pokazała mu, co ma zrobić. Po chwili niepewnie wycisnął na drewniana paletę kilka kolorowych farb i chwycił pędzel. Rzucił jej ostatnie spojrzenie.
      - Malujemy tylko krajobraz – powiedziała, sięgając po pędzel.

Biała strona przed nią powoli zapełniała się kolorami, chociaż nie było to jeszcze nic konkretnego. Zdziwiona stwierdziła, że nie wie jak ma namalować krajobraz, a przecież robiła to nie raz, gdy ciocia Marianna wpajała jej podstawy rysunku i mieszania kolorów. Ujęła mocniej pędzel i zanurzyła go w ciemnozielonej farbie, chcąc przenieść na biały teren ścianę lasu majaczącą przed nią. Wykonała kilka ruchów ręką, ale nadal nie mogła nadać malunkowi odpowiedniego kształtu.
      - Już dobrze. Namaluj to, co widzisz przed sobą.
Cichy głos Kasjana dodawał im otuchy i zachęcał do kolejnych prób. Spojrzała w bok. Kitsune namalował już pierwszy plan, pełen kolorowych kwiatów i młodej, zielonej trawy oraz niebo, a teraz zabierał się za las, który ona bezskutecznie próbowała uchwycić. Duchy też radziły sobie całkiem nieźle, choć chyba za bardzo fantazjowały.
      -Już dobrze. Spróbuj jeszcze raz.
Wydawało się jej, że Kasjan szepcze wprost do jej ucha, a przecież siedział na kocu za nimi i przyglądał się ich postępom. Westchnęła i postanowiła zacząć  raz jeszcze, tak jak radził opiekun. Zamknęła na chwilę oczy, przywołując z pamięci zapamiętany obraz. Zanurzyła pędzel w farbie, nawet nie  patrząc na jej kolor. I zaczęła malować. Znów czuła, że rzeczywistość gdzieś jej umyka, a ona skupia się tylko na malowaniu, tak jak skupiała się na innych rzeczach, zapominając o całym świecie. Ręka ruszała się prawie bez udziału jej woli, po prostu malowała, nie myśląc o tym. Ktoś warknął niedaleko. Może lisi demon zepsuł swój obraz? Uśmiechnęła się samymi ustami, nie przestając ruszać nadgarstkiem. Jeśli się pośpieszy, jeszcze zdąży namalować obrazek razem z innymi.
Skinęła głową, uznając że już wystarczy. Dla pewności jeszcze raz wychyliła się poza ramę, by sprawdzić widok który przeniosła na płótno i zamarła. Wokół było ciemno, jakby nagle zapadł wieczór, a zamiast polany, kwiatów i ogrodu, była tylko dzika ścieżka wiodąca prosto w ciemność. Pędzel wypadł jej z ręki, dała krok do tyłu. Co się stało? Gdzieś za nią narastał groźny warkot, ale kiedy się rozejrzała, zrozumiała, że jest tu zupełnie sama. Gdzie podział się Kitsune i duchy? Gdzie był Kasjan i Stary Dwór?
Wpatrywała się w ścieżkę wiodącą do lasu. Coś tam było, czekało. Chciała na nią wbiec i popędzić prosto w ciemność, ale nie mogła się ruszyć. Bała się, ale ten strach nie był najgorszy. Zdała sobie sprawę, że nie może się ruszyć, bo bardziej boi się spojrzeć na to, co namalowała.  W gardle znów czuła potworną suchość, miała wrażenie że powietrze zamieniło się w piasek. Naprawdę bardzo ją kusiło, by pobiec w tę ciemność, chociaż było to zupełnie niezrozumiałe. Wiedziała, że kryje się tam coś złego i na nią czeka.
Zamknęła oczy. Może po prostu zasnęła i śnił się jej jakiś koszmar? Może za długo była na słońcu i się przegrzała? Kiedy otworzy oczy, znów znajdzie się w ogrodzie na tyłach Dworu. Ale kiedy podniosła powieki, wszystko było tak samo. Otaczała ją gęstniejąca ciemność, strach rósł w niej z każdą chwilą. Cokolwiek było na obrazie, przerażało ją. Ale jeśli na niego nie spojrzy, pewnie się nie obudzi. Była pewna, że to był sen. To wszystko tylko się jej śniło. Ale problem polegał na tym, że był za bardzo realny.
Przełknęła ślinę i dała krok w bok. Stała teraz na przeciw swojej pracy, z mocno zaciśniętymi powiekami i pięściami. Kiedy ostatni raz tak się bała? Gdy całkiem przez przypadek wpadła na drugą stronę i odesłała tego dzikiego ducha? Nie, to był inny strach. Więc kiedy? To chyba miało coś wspólnego z Cassirem i kotami. Tak, wampir na pewno tam był. I muzyka. Szalona muzyka. I koty, których nie było. Nie mogła przypomnieć sobie szczegółów, ale to chyba o to chodziło. Przez jej głowę przemknął obraz zniszczonej sali Lochów i gęstej ciemności, która chciała ją pochłonąć. O co mogło w tym chodzić? Przecież Lochy były nie do zniszczenia, wszyscy to wiedzieli. Nigdy nikomu nie udało się…
Coś drgnęło w jej pamięci, niewyraźne wspomnienie czegoś okropnego. Wzdrygnęła się i objęła ramionami. Powinna pobiec do lasu. Naprawdę powinna. Ale tylko mocniej wbiła palce w ramiona i otworzyła oczy.
Krzyk zamarł gdzieś głęboko w jej gardle, przestała oddychać. Wpatrywała się w czerń na obrazie, trzęsąc się coraz bardziej, było jej upiornie zimno. Ciemna, gęsta masa na płótnie zdawała się poruszać, imitując tą, która czekała na nią w lesie. Ale w tej na obrazie było coś jeszcze. Powoli, to coś zdawało się wypływać na powierzchnię i wyciągać po nią ręce. Długie, czarne szpony wysunęły się na zewnątrz, w czarnych dymiących łapach coś spoczywało, ale chwilowo były zamknięte i nie wiedziała co to jest. Ktoś w jej głowie krzyczał, żeby uciekała. Ten krzyk rozsadzał jej czaszkę. Potem zobaczyła niewyraźny jasny punkt wyłaniający się za łapami. Twarz potwora. Jej twarz…
Zachłysnęła się lodowatym powietrzem, które raniło jej płuca, jakby tym razem składało się nie z piasku a milionów małych, kłujących lodowych igiełek. Zakryła usta dłonią żeby nie wrzasnąć. W czarnych łapach, które właśnie się rozwarły, leżał martwy, zmaltretowany kociak. Zielononiebieskie oczy w jej bliźniaczej twarzy wpatrywały się w nią z intensywnym wyczekiwaniem. Szumiało jej w głowie, nie mogła myśleć ani się ruszać, świat odpływał w czarną, gęstą otchłań. Chyba płakała, bo nagle wszystko zniknęło za szklaną, pofałdowaną ścianą, i tylko te oczy wciąż się w nią wpatrywały.
Wszystkie wspomnienia nagle do niej wróciły, zwalając ją z nóg. Upadła, wtulając twarz w czarną ziemię i łkając jak dziecko, nie mogła się uspokoić. Wmawiała sobie, że to tylko sen, ale nie mogła się obudzić. Wiedziała też, że stwór wyłazi z obrazu i staje się coraz bardziej materialny, ale nic nie mogła zrobić. Ziemia pod nią zaczęła się rozmywać, wciągając ją do środka; zapadała się w miękkość i ciemność, której się nie bała. Wszystko zdawało się jej lepsze niż to, co wisiało teraz nad nią, dysząc ciężko.
Coś pacnęło tuż przed jej twarzą. Odruchowo otworzyła oczy, cofając się. W pyle leżało małe rude stworzenie. Chwyciła truchło i pozwoliła, by ziemia ją pochłonęła. Stwór nad nią ryknął wściekle, ale ona już tkwiła bezpiecznie pod powierzchnią tego, co kiedyś było ogrodem.

Nie wiedziała, czy nadal śni, czy może umarła, bo w porę nie zauważyła niebezpieczeństwa. Tuliła do piersi martwego kota, ale już nie płakała. Otaczała ją cudowna miękkość, jakby zatonęła w puchu a nie w piachu. Powoli jej  myśli zaczęły odpływać, sen pochłaniał ją coraz bardziej. Nie bała się już i w sumie wszystko straciło znaczenie. Mogła odpłynąć tak jak myśli.

Najpierw poczuła dotyk na policzku, wyraźny, ludzki. Potem światło. Świadomość wracała do niej z każdą chwilą i w końcu nie mogła jej dłużej ignorować. Otworzyła oczy. Otaczała ją biel i złoto. Wszystko było miękkie i delikatne, tak zupełnie różne od tego, co widziała i czuła przed chwilą. Wiedziała, że nadal tuli coś do piersi, że ktoś coś do niej mówi w dziwnym języku. Zmrużyła oczy i otworzyła je raz jeszcze.
Złoto w oczach lisiego demona płynęło, wyciągało do niej smukłe świetliste ramiona, usiłując ją przygarnąć. Zamrugała szybko, nie bardzo rozumiejąc, gdzie się znajduje, ale chyba nie umarła. Kitsune poruszał ustami, ale nie wiedziała co mówił, nie rozumiała go. Na jego lewym policzku wiły się czerwone wzory, jak wymyślny tatuaż. Otworzyła usta, ale pokręcił głową. Nie wyglądał już jak dwunastoletni chłopiec, tylko ktoś starszy. Pomógł jej usiąść, powoli. Zauważyła, że to co tuliła do piersi to jego ogon! Odsunęła szybko dłonie, ale on tylko się uśmiechnął.
      - Miałaś koszmar. Niebezpieczny koszmar.
Rozejrzała się na boki. Otoczenie wyglądało tak jak je zapamiętała, ale było popołudnie, zdecydowanie chłodniejsze niż to, które zapamiętała. Nie było pikniku, nie było sztalug z obrazami, a oni nie byli całkiem mali.
Westchnęła głęboko, wciągając do płuc orzeźwiający zapach żywicy i igieł.
Oczywiście, to był sen. Przeszłość wymieszała się w jej pamięci z niedawnymi wydarzeniami, tworząc mało przyjemną mieszankę.
Pozwoliła się objąć i utulić jak dziecko. Miała wrażenie, że coś w niej pękło i nic nigdy nie będzie już takie jak kiedyś, nawet jeśli potwór został zniszczony. Otoczona ogonami lisa, wsłuchana w nieznany język, starała się wypchnąć z pamięci wspomnienie, które smakowało jak smoła.
Siedzieli na ganku, a Stary Dwór mruczał nad nimi jakąś uspokajającą melodię. Spojrzała na swoje ręce, na których widniały otarcia. Dzieciństwo umknęło jej jak senne widziadło, nagle tak odległe, jakby nigdy nie istniało. Ale teraz, jeszcze przez chwilę, kiedy szponiasta dłoń lisa gładziła jej włosy, czuła się zamknięta bezpiecznie w białym kokonie nieświadomości.


                                                         * * *

niedziela, 24 lutego 2013

Stary Dwór (cz1)



          Kot wysiadła z autobusu na zasypany piaskiem chodnik i przeciągnęła się z lubością. Było upalne południe, słońce grzało przyjemnie, niebo nad nią było błękitne i czyste, wszystko pachniało nagrzaną ziemią i liśćmi, a las szumiał zachęcająco. Idealny dzień na wycieczkę.
Odwróciła się i uśmiechnęła leniwie do chłopca, który staną za nią. Wpatrywał się w zieloną ścianę lasu przed nimi; wsłuchany w śpiew ptaków, wdychał głęboko pachnące powietrze, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Chwyciła go lekko za rękę i poprowadziła na leśną ścieżkę prowadzącą w głąb zielonej krainy, gdzie mieli spędzić wspaniały dzień, z dala od zgiełku miasta i spraw innych ludzi. Szli w milczeniu, podziwiając widoki, łapiąc kolorowe motyle i wąchając kwiaty. Miała wrażenie, że wszystko okrywa zasłona świetlistej nierealności, jakby samo Lato kroczyło razem z nimi, obejmując ich złotymi, ciepłymi ramionami. Lisi demon szedł cicho obok niej, zachwycony każda kępą trawy, każdym krzaczkiem, kwiatkiem i drzewem, jakby znalazł się w zaczarowanej krainie, obiecanej mu przed wiekami, gdzie żadne zło nie mogło go dosięgnąć. Tak bardzo różnił się teraz od chłopca, którego spotkała miesiąc temu, rannego i balansującego na krawędzi całkowitego załamania ze strachu. Nadal nie powiedział, kto go wtedy zaatakował. Mieszkał w domu Marianny i Adriana, nie ufał nikomu, prawie się nie odzywał. Zamknięty w czterech ścianach, obserwował wszystko czujnymi oczami , pochłaniając niezwykłe ilości surowego mięsa. Marianna cały czas go pilnowała, jakby się bała, że pozagryza ich we śnie jak kurczęta. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Adrian tak szybko się do niego przekonał i pozwolił mu zostać, a przecież to był najlepszy sposób, żeby mieć go na oku. A może bardziej drażnił ją fakt, że siostrzenica mu ufała. A mały lis odnosił się do nich z pełnym rezerwy zainteresowaniem, próbując pojąć swoją obecną sytuację. Cassir go nie znosił, a chłopiec w pełni odwzajemniał to uczucie, wodząc za nim złotym spojrzeniem, spięty i czujny, najwyraźniej czekając na atak z jego strony. Co myślał o niej, nie była w stanie powiedzieć, bo zazwyczaj tylko na nią patrzył, z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy.
Weszli na zalaną słońcem polanę, gdzie otoczony wielkimi drzewami stał Stary Dwór. Z zewnątrz wyglądał jak stary, opuszczony dom; z gankiem, piętrem i wieżą, obrośnięty bluszczem. Zielone pędy zawładnęły schodami, balustradą, zadaszeniem, starym ogrodowym stolikiem do herbaty i bujanym fotelem. Nawet dziecięca huśtawka zaczepiona na belce, nie uniknęła jego objęć. Pamiętała, że gdy była całkiem mała, miała podobną w domu, ale zniknęła gdy skończyła sześć lat. Wtedy nie rozumiała, czemu nagle musi obyć się bez jednej ze swoich ulubionych zabawek.
Do dworu prowadziła ścieżka ułożona z kamieni, dziwnie zadbana jak na tak opuszczone miejsce. Wcześniej była tu tylko raz, ale nie weszła wtedy do domu. Adrian powiedział jej, że mieszkają tu duchy, ale spotka je dopiero wtedy, gdy Stary Dwór ja zaakceptuje. Trochę się zdziwiła, kiedy powiedział jej potem, że dostała zaproszenie na wizytę i ma zabrać ze sobą Kitsune, który najprawdopodobniej tam zamieszka.
Weszli na schody, które zaskrzypiały niebezpiecznie pod ich ciężarem, trzeszczały i wyginały się z jękiem. Trawy zaszumiały, jakby chciały oznajmić ich przybycie. Odsuwała rękami pędy bluszczu, wchodząc w zieloną krainę. Czuła się jak prawdziwy kot: przedzierający się przez krzaki, czujny i uważny, łowca. Lisi demon szedł cicho za nią. Kiedy obejrzała się za siebie, zobaczyła jak bardzo jest zafascynowany. Jego oczy znów przybrały złotą barwę, źrenice  rozszerzyły, oddychał głęboko. Dwoje dzieci, zachowujących się jak dzikie zwierzęta tropiące ofiarę, lub czające się na przeciwnika. Uśmiechnęła się, ominęła zarośnięty stolik i wreszcie stanęła przed drzwiami. Nigdzie nie było dzwonka, nie pamiętała tez, jak Adrian wszedł do środka. Czy powinna po prostu zapukać? Podniosła rękę do góry i zobaczyła starą, ciężką kołatkę. Już prawie jej dotykała, kiedy coś stuknęło w głębi domu, podłoga zaskrzypiała i drzwi się otworzyły, ale nikogo w nich nie było. Kolejne pytanie: czy powinni wejść? Dom wydał z siebie przeciągły dźwięk, podobny do tego, jaki wydaja stare koty, by wyrazić swoje zadowolenie lub aprobatę. Uznała to więc za zaproszenie i ostrożnie przestąpili próg.
Stanęli w chłodnym, zacienionym korytarzu, który w niczym nie przypominał zewnętrznych ścian budynku. Był przestronny, wyłożony drewnem wypolerowanym na wysoki połysk, na podłodze leżał dywan, pachniało czymś przyjemnym, ale nie umiałaby tego nazwać. Przed nimi pięła się w górę piękna klatka schodowa, zwieńczona oknem, przez które sączyło się złote światło południa. Po lewej stronie korytarza, tuż za załomem schodów, stał stary zegar, który tykał rytmicznie, jak wielkie mechaniczne serce. Za nim było wejście do jakiegoś pokoju.
Kitsune przysunął się do niej nagle. Na schodach pojawiła się para, chyba w ich wieku, chłopiec i dziewczynka. Stali razem, trzymając się za ręce, z poważnymi minami na dziecięcych twarzach, ubrani w marynarskie mundurki, białe sandałki i podkolanówki w paski. Co najdziwniejsze, światło przelatywało przez ich drobne ciała, a pyłki tworzyły kolorowe chmurki w miejscu, w którym stali. Przyglądali się sobie przez chwilę, nic nie mówiąc. Wydawało się jej, że nawet zegar przestał tykać.
      - Witajcie. – Dzieci skłoniły się równocześnie, ich jasne włosy zafalowały w powietrzu, a światło utworzyło złote aureole wokół ich głów. Kot skinęła głową, lisi demon tylko patrzył.  – Stary Dwór was wita. Zapraszamy.
Uśmiechnęli się jednakowo i wskazali drzwi za zegarem. Zeszli po schodach i bezszelestnie poprowadzili ich za sobą. Salon był wielki, drewniany i pełen słońca. Pachniał herbatą i ciastkami z cukrem. Rozglądała się z zachwytem, nie bardzo wiedząc na czym najpierw zatrzymać spojrzenie. Duchy, bo to musiały być duchy, posadziły ich na sofie w orzechowe pasy, pośród poduszek i pluszowych misiów.
      - Jestem Marcel.
      - A ja Marylka.
Dzieci-duchy dygnęły i skłoniły się, poważne i uśmiechnięte. Kiedy była tu z wujkiem poprzednim razem, nie było ich tu, a przynajmniej ona ich nie widziała. Przywitał ich wtedy mężczyzna, który we wszystkim przypominał jej doskonałego kamerdynera i dżentelmena, rodem ze starych książek. Tych dwoje chyba chciało go naśladować, wyraźnie sprawiało im to radość. Starali się być dostojni i godni zaufania, pełni szacunku i gotowi spełnić każde życzenie gości. Postawili przed nimi tacę z imbrykiem pełnym aromatycznej herbaty, filiżankami i talerzem z górą ciastek, zerkając trochę niepewnie na jej towarzysza. Czy lisie demony jedzą ciastka? Może powinni podać coś innego, na przykład krwisty stek?
Kitsune spojrzał na zastawę, jakby leżały na niej jadowite węże, lub coś równie miłego. Uśmiechnęła się do niego i sięgnęła po ciastko, dając mu do zrozumienia, że z całą pewnością nie są zatrute. Obserwował ją gdy jadła, zaciskając mocno usta, ale gdy wreszcie się przekonał, że nic jej nie będzie, wyciągnął ostrożnie rękę i tez spróbował. Duchy, wyraźnie uradowane, natychmiast doniosły więcej słodyczy, obserwując każdy ich ruch. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli nikogo w czasie posiłku.
      - Na pewno chcielibyście obejrzeć dom. Kasjan niedługo do nas dołączy i wszystko wam pokaże. Macie na coś ochotę? Możemy zrobić obiad, pobawić się, cokolwiek zechcecie. – Marcel wyszczerzył się w promiennym uśmiechu, patrząc na nią wyczekująco. Odwzajemniła uśmiech i uznała, że bardzo chętnie przyjrzy się z bliska zawartości salonu. Ciężko było jej usiedzieć w miejscu, kiedy wokół niej znajdowało się tyle interesujących rzeczy. Marcel ukłonił się szarmancko i zamaszystym gestem wskazał pokój, a Marylka bezskutecznie starała się na mówić młodego demona do zwiedzania. Siedział wciśnięty w swój kąt sofy i wyraźnie nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Wciśnięty pomiędzy miękkie poduszki i pluszaki, obserwował duchy krążące teraz wokół niej. Zastanawiała się przez chwilę, czy on przypadkiem nie chce jej chronić, ale zaraz wyleciało jej to z głowy. Wiedziała, że są tu bezpieczni. Dlatego spokojnie chodziła od półki do półki, podziwiając zbiór książek, sreber i porcelanowych figurek. Dotykała ich ostrożnie, nie ośmielając się ruszać ich z miejsca, za bardzo się bała, że mogłaby coś uszkodzić. Wszystko pachniało książkowym kurzem, papierem i słońcem. Dziwne, bo było tu bardzo czysto. Miała ogromną ochotę ściągnąć książki z półek i przejrzeć każdą z nich, zobaczyć jakie skrywają tajemnice. Duchy zachęciły ją, by przyjrzała się rzeczom z bliska. Sięgnęła ostrożnie po figurkę dziewczynki w niebieskiej sukience i kokarda tego samego koloru w jasnych włosach; dżentelmena opartego nonszalancko o regał, z parasolem w dłoni, ubranego w surdut i cylinder; piękną madame, która miała chyba być para dla dżentelmena, która stała przy rzeźbionej szkatułce na biżuterię, a w której znalazła stare listy, zasuszone liście i kwiaty, kawałki wstążek, jakieś stare monety. Usiadła na podłodze pokrytej miękkim, grubym dywanem i metodycznie wyjmowała wszystko ze szkatułki, badając szczegółowo. Wśród listów zaplątało się kilka zdjęć, na których przeważały kobiety ubrane w suknie z epoki i dzieci, ale był tam tez młody mężczyzna na bicyklu, para staruszków na tle piramid i gotycki kościół. Kiedy więc zjawił się Kasjan, siedziała wśród mnóstwa drobiazgów, zapominając o całym świecie.
      - Dobrze się bawicie? Mam nadzieję, że maluchy nie naprzykrzały się wam za bardzo, potrafią być męczący.
Kot zerwała się ze swojego miejsca i ukłoniła głęboko, chyba trochę zbyt zamaszyście, bo prawie straciła równowagę. Kasjan uśmiechnął się do niej i też ukłonił. Była już na tyle duża, by nie gapić się na niego bezczelnie, jak miały w zwyczaju całkiem małe dzieci, ale ciężko jej było oderwać spojrzenie od jego twarzy. Spuściła oczy, patrząc przepraszająco na czubki swoich palców ukrytych w skarpetkach. Mężczyzna patrzył teraz na Kitsune. Mierzyli się spojrzeniami, aż w  końcu Kasjan wezwał duchy do siebie, mówiąc coś do nich cicho, po czym odesłał.
      - Chodźcie, pokażę wam Stary Dwór.

sobota, 26 stycznia 2013

Za oknem śnieg

W związku z powyższym, uczciwie przyznaję, że siedzieć przed komputerem i pisać po prostu mi się nie chce ;) Wolę biegać po śniegu, robić zdjęcia i zachwycać się widokami. Po głowie latają mi dziwne historie, co chwila przypominają mi się bohaterowie z dziecięcych lat ( zdecydowanie nieodpowiedni dla dzieci :) ) i najchętniej wzięłabym do ręki miecz i pobiegła do lasu. Z drugiej strony kusi mnie kocyk i pyszna herbatka. Jak tu się ogarnąć i zmusić paluszki do pisania?
Tak więc chwilowo wrzucam obrazek do "Kota..", całkiem odpowiedni na tę porę roku. 

Mam nadzieję, że jednak uda mi się coś przepisać do następnego razu, lub znajdzie się jakiś porządny temat poza zachwytem śniegiem :D

Purr purr...

sobota, 29 grudnia 2012

Święta Święta


             Święta święta i po świętach. W tym roku wyjątkowo nie tak jak bym chciała. Jak można złapać ostre zapalenie oskrzeli i zatok w ciągu jednego dnia, przed samymi świętami? Ja potrafię >< Przynajmniej był pretekst, żeby nic nie robić, jakby to miało mnie pocieszyć. No ale już jest lepiej :) Filmy świąteczne obejrzane, książki przeczytane, komiksy utulone pod poduszką :>  W tym film "Love actualy" wiedzie prym.
      Uwielbiam scenę, w której Hugh Grant tańczy :D

      Wśród prezentów, znalazłam w tym roku "nail art special effect topper" od Essence. Dziękuję św. Mikołaju :) W zasadzie nie używam niczego, co się za bardzo świeci (kosmetyków, ubrań, dodatków itp) ale przyznaję, że ten daje fajny efekt, zwłaszcza jak się go połączy z tradycyjnym lakierem do paznokci. Wyszło mi więc coś takiego :
Użyłam dwóch lakierów i toppera. Na zdjęciu nie wyszło tak dobrze jak w rzeczywistości, ale w przybliżeniu tak to wygląda. To moja pierwsza próba z czymś takim. Wydaje mi się to mało świąteczne a bardziej karnawałowe, ale nosi się sympatycznie :) Może coś nowego wymyślę na Sylwestra, choć pewnie spędzę go w łóżku ;)

Na zakończenie: mam nadzieję, że Wasze święta były udane i Nowy Rok spędzicie wesoło. A ja idę zakopać się  w papierze :)

Najlepszego :*


piątek, 2 listopada 2012

Kot - Wspomnienie



     Słońce świeciło prosto w jej twarz. Jasne, ciepłe, pachnące. Czuła zapach nagrzanej pościeli, świeżo zmielonej kawy, kwiatów. Za oknem ćwierkały ptaki, był piękny poranek.
Kot zacisnęła powieki, jeszcze nie chciała wstawać, nie musiała. Był wczesny ranek, kiedy obudziły ją odgłosy krzątaniny w kuchni, dopiero świtało. Starała się  ich nie słuchać i na powrót zasnąć. Nic z tego nie wyszło. Leżała więc tylko z zamkniętymi powiekami, wystawiając twarz na światło. Zapach kawy był coraz mocniejszy, ktoś przeszedł szybko pod jej drzwiami, usłyszała jak rodzice  stukają łyżeczkami o filiżanki. Zachciało się jej pić. Wtuliła twarz mocniej w poduszkę i na chwilę wyrzuciło ją z rzeczywistości, znów zapadała w sen. Kiedy się ocknęła, miała wrażenie, że ledwie przed chwilą zamknęła oczy.
- Śpisz jeszcze, kotku? – Mama weszła cicho do jej pokoju, słodka i uśmiechnięta. Usiadła na brzegu łóżka, wygładzając dłonią brzeg wymiętej poduszki, musnęła lekko jej włosy. – Zaraz wyjeżdżamy, tata pakuje ostatnie rzeczy. Na pewno dasz sobie radę? Tak bardzo nie chciałam zostawiać cię samej. Zadzwoniłam do cioci, zaopiekuje się tobą i…
- Mamo, już o tym rozmawiałyśmy, wszystko będzie dobrze. Jedźcie.
- Moje kochane maleństwo.
Uścisnęła ją w przypływie czułości, cała rozpromieniona. Przy tym wszystkim, ani razu nie spojrzała jej w oczy. To nic.
 Rodzice długo planowali tę wycieczkę, mama cieszyła się jak dziecko. Wybiegła z jej pokoju, zbyt zaaferowana, by dalej wypytywać o zaradność córki. Przypomniała sobie, że nie spakowała jeszcze ulubionych perfum, choć tata właśnie ją upominał, że na miejscu może kupić sobie nowe. Zachichotała, twierdząc, że jest głuptasem. Musi mieć przecież jakieś na drogę.
Wstała z łóżka trąc oczy, wciąż rozleniwiona i senna. W przedpokoju ojciec ustawiał ostatnie walizki, a mama poprawiała fryzurę. Uśmiechnęła się do wujka, który czekał na nich gotowy do pomocy. Miał ich odwieźć na dworzec. Był sympatycznym okazem pana w średnim wieku, który większość życia spędził wśród książek. Razem z ciocią tworzyli ciekawy duet. Ukłonił się jej, przypominając, że potem wpadną do niej z ciotką na herbatę. Obiecała czekać. Ziewnęła dyskretnie, gdy rodzice udzielali jej ostatnich dobrych rad i wskazówek.
Drzwi wreszcie się za nimi zamknęły. Była szósta rano.

     Kot spojrzała w lustro, przechylając głowę na bok. Nie zobaczyła nic, poza swoim odbiciem. Szkoda. Uśmiechnęła się do siebie szeroko, trochę zawiedziona. Wolałaby ujrzeć szponiastą łapę wyciągniętą w jej kierunku, lub rozjarzone kocie oczy. Ale ze stalowych ram nic nie wychodziło, tafla pozostała nieruchoma i twarda. Westchnęła z rezygnacją, wychodząc. Musi się ogarnąć zanim przyjdzie wujostwo. Rozmyślanie o sennych marach na pewno jej w tym nie pomoże.
Ciocia nigdy nie zawodziła. Punktualnie o w pół do trzeciej zadzwonił dzwonek do drzwi, a gdy je otworzyła, otoczył ją zapach kwiatów i ciasta. Ciocia uścisnęła ją czule, całując  w policzek, a wujek ujął jej dłoń, pochylając się w szarmanckim ukłonie. Musnął ustami jej rękę i wręczył kwiaty. Bukiet białych, pachnących oniemiająco lilii. Czuła się jak w bajce.
Ciasto, czekoladowo śmietankowe, wypełnione wiśniami z ogrodu i posypane kawą, było pyszne, jak każda rzecz, która miała styczność z dłońmi i talentami cioci Marianny. Teraz przyglądała się jej ponad stołem, ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę, uśmiechając się promiennie i z uczuciem, jak dobra wróżka. Jej niebieskie oczy pełne były miłości i tęsknoty. 
      - Dziobiesz jak wróbelek – zauważyła rozbawiona. Kot spojrzała na swój talerz, gdzie spoczywał ledwo naruszony kawałek ciasta. Była tak zajęta obserwacją i pustką we własnej głowie, że całkowicie zapomniała o jedzeniu. Chwyciła widelczyk i natychmiast zabrała się za puszystą masę, jedząc ze smakiem. Obejrzała z każdej strony wisienkę, która miała właśnie na widelcu: czerwoną, z zielonym, marcepanowym listkiem, małą gałązką i drobnymi, bladoróżowymi kwiatkami. Ciocia potrafiła tworzyć cuda. Za każdym razem gdy jadła coś, co wyszło spod jej rąk, wypełniało ją uczucie błogości i słodkiego lenistwa. Coś bardzo naturalnego i strasznego zarazem. To było dziwne, bo kiedy rodzice karmili ją smakołykami, nigdy nic takiego nie czuła. Wierzyła, że to pewnie magia ciotki. Mama często mówiła, że jej siostra zachowuje się jak mała dziewczynka, że nadal wierzy we wróżki i inne nadprzyrodzone stworzenia z bajek i że babcia nabiła jej głowę głupotami, których  nie pozbyła się z upływem lat. Miała przy tym minę, jakby mówiła o wyjątkowo nieprzyjemnej i dodatkowo zaraźliwej chorobie. Tak czy inaczej, ona nie widziała w tym nic złego. Mając lat jedenaście, pochłaniała bajki o czarownicach, które wydawały się jej bardzo zabawne, ale także stare baśnie i opowieści o zamierzchłych czasach, gdy na ziemi mieszkały smoki i odwiedzały ją demony. Czytała o potworach ukrytych pod łóżkiem, o zdziwaczałych babciach, zapraszających zagubione dzieci do swych podejrzanych chatek, o rycerzach i wojownikach, o sierotkach błąkających się po zaczarowanych lasach, i o wszelkich innych dziwach, które tylko mogła znaleźć. Wydawało się jej rzeczą całkiem naturalną, że ciocia może należeć do takiego zaczarowanego świata. No i wujek, o którym mama nie mówiła zbyt wiele, a którego ona sama uwielbiała pasjami. Przyglądał im się badawczo i z zaciekawieniem za każdym razem, gdy się spotykali. Czasami miała wrażenie, że należał do zupełnie innego świata, błądząc myślami daleko stąd. Czuła się tak, jakby oglądała go przez szybę lub jakąś niewidzialną ścianę, zdawał się być nieosiągalny. Ale i tak podziwiała jego zamyśloną twarz i oczy w kolorze burzowego nieba, zmarszczki wokół oczu i ust, to jak opowiadał najdziwniejsze historie, jak patrzył na Mariannę. Nic dziwnego, że się w nim zakochała.
Zjadła już swoją porcję ciasta, czując przyjemny zawrót głowy, herbata dopełniła ceremonii poprawiania jej nastroju. Zapomniała o potworach i innych światach, wielkie przygody jej teraz  nie interesowały. Chciała być tylko tu i teraz, z ludźmi, którzy byli dla niej ważniejsi niż właśni rodzice.
      - Nie myśl tak intensywnie, bo rozboli cię głowa. Masz przecież wakacje.
Marianna podniosła się z krzesła i przytuliła ją do piersi, mrucząc coś cicho w jej włosy. Miała wrażenie, że otaczają ja zaklęcie, jakby z każdym słowem opasała ją skrząca  się złoto tęcza. Mogłaby przysiąc, że ponad ramieniem cioci widzi kolorowe wstęgi poruszające  się leniwie w ciepłym powietrzu, wypełniające cały pokój. W tym nierealnym obrazie, jedyną stalą rzeczą były oczy mężczyzny na przeciw niej, ciemne i myślące. Zawsze kojarzył się jej z rycerzem, takim ze starych legend. Silnym, poważnym, o wielkim sercu. Chciała go ubrać w coś wykwintnego, może nawet w zbroję, a ciocię w piękną suknię. Obraz był bardzo pociągający i raczej nierealny.
      - Chyba się nie wyspałaś.
Marianna ucałowała znów jej włosy i spojrzała na jej twarz. Kot przetarła oczy, wyrwana z zamyślenia. Nie była śpiąca, tylko za bardzo fantazjowała. Zamrugała powiekami, bo wciąż widziała złocistą tęczę, ale niewiele to pomogło. Dlaczego?
Za oknem zamiauczał kot. Spojrzała w tamtą stronę i dziwne widziadła natychmiast zniknęły. Uwolniła się z objęć i poszła otworzyć okno. Kot ostrożnie zbadał łapą parapet, zanim na niego wszedł, pop czym znów miauknął, jakby chciał powiedzieć: już jestem. Był mały i rudy, jego mądre niebieskie oczy patrzyły na nią wyczekująco.
      - Chyba trochę tu dla niego za wysoko?
      - Nie, ciociu, to kot sąsiadów. Pewnie dzieciaki znów się nad nim znęcały. Zawsze przechodzi po balkonie. Śliczny, prawda?
Marianna tylko przytaknęła, z kolejnym słodkim uśmiechem na twarzy.
Pobiegła po mleko, wiedząc, że zwierzak nie ucieknie, nawet jeśli w domu byli obcy ludzie. Poza tym wszelkiej maści pupile lubiły jej wujostwo, więc nie powinno być problemu i w tym przypadku. Kiedy wróciła, kot siedział nieruchomo na parapecie i wpatrywał się w parę przed sobą. Nie próbowali się do niego zbliżać ani głaskać na siłę, co było podejściem rozsądnym i wyrozumiałym. Z pewnością nie miał ochoty na pieszczoty kogoś, kogo nie znał, a biorąc pod uwagę, co musiał znosić na co dzień, był ostrożny, ale całkiem spokojny. Strącił zainteresowanie widokiem, gdy tylko weszła do pokoju, stawiając przed nim miskę. Powiedzieli, że chyba bardzo musiał ją lubić, skoro nie uciekł. Może tak było. Ale wiedziała, że on wie, że nie musi się obawiać ludzi, z którymi się teraz znajdował.
      - A przecież uciekł od swoich właścicieli. – Wujek pochylił się do przodu, zainteresowany.
      - Właścicieli? Zawsze myślałam, że w jakiś sposób to koty wybierają sobie ludzi. Ale ponieważ według naszych zasad, należy do tych, a nie innych, przychodzi tutaj, żeby mieć święty spokój.
      - Gdzie to przeczytałaś?
Słyszała zdziwienie w jego glosie.
      - Nigdzie, to przecież widać.
Położył rękę na jej ramieniu i pocałował ją w czubek głowy, ciocia zachichotała, a kot oderwał się od swojej miski, śledząc uważnie każdy ruch mężczyzny. Musiał chyba uznać, że nic jej nie grozi, bo natychmiast zanurzył pyszczek w mleku. Kiedy skończył, ziewnął, przeciągnął się, otrząsnął i zeskoczył miękko wprost na jej kolana. Wiercił się przez chwilę, szukając dogodnego miejsca, żeby się wygodnie ułożyć, po czym wtulił łebek w jej brzuch i miauknął z oddaniem. Może nie lubił dotyku innych, ale tutaj stawał się  prawdziwym małym pieszczochem. Przytuliła go, pozwalając mu lizać swoje palce i wiercić się do woli. W takich chwilach reszta świata przestawała dla niej istnieć. Kochała koty i miała nadzieję, że one lubią ją także. Słyszała teraz głos wujka, niewyraźny, jakby uszy miała zatkane watą. Mówił co o jej dzieciństwie, o kołysce i kotach. Przytuliła twarz do miękkiego futerka, czując miarowe bicie małego serca. Rzeczywistość gdzieś umykała, oczy same się jej zamykały i po chwili zapadła się w miękką ciemność.

                   Marianna wstała ze swojego miejsca, patrząc z niepokojem na siostrzenicę, która leżała spokojnie w ramionach Adriana, tuląc do siebie rudego kota. – Zasnęła?
      - Myślę, że jej obecny stan można nazwać „snem”, ale nie „zaśnięciem”. Nic jej nie będzie, nie martw się.
Dotknęła głowy dziecka, ale nie poczuła nic niezwykłego, kot też spał spokojnie w jej objęciach.
      - Poczekajmy, aż się obudzi. Może opowie nam jakiś ciekawy sen?
Patrzyła, jak Kot wtula twarz w poduszkę, uśmiechając się przez sen, kot ułożył się przy jej głowie, wyraźnie szczęśliwy. Tak, koty ja kochały, chociaż była całkiem zwyczajnym dzieckiem. Nie przejawiała żadnych dziwnych skłonności, a przynajmniej jej siostra o niczym takim nie wspominała. Nie miała złych nawyków, ale nie odznaczała się też czymś szczególnym, poza tym, że koty lgnęły do niej jak pszczoły do miodu. Gdziekolwiek poszła, zawsze znajdowały się jakieś mruczące futrzaki, które starały się zagarnąć ją dla siebie. Pamiętała, jak kiedyś, gdy miała może z sześć czy siedem lat, pojechali do dalszej rodziny na wieś. Starsza ciotka, która miała tylko jednego syna, bawiącego akurat na studiach, pocieszała się towarzystwem starego labradora i kotki, która niedawno wydała na świat potomstwo, którego było zadziwiająco dużo, więc przypuszczalnie zaopiekowała się tez innymi kotami z sąsiedztwa. Ciężko było je policzyć, ale było ich chyba dwanaście. Stary labrador czuwał przy kociakach, pozwalając im na wszelkie możliwe harce na swoim grzbiecie i nie tylko. Maluchy wieszały się na jego uszach, próbowały walczyć z jego poruszającym się leniwie ogonem, skakały po nim, zaczepiały i robiły dosłownie wszystko, co tylko przyszło im do kocich głów. Ale kiedy weszli do środka a dziewczynka została przedstawiona i obejrzana z każdej strony, po czym nakarmiona drożdżówką, kociaki straciły zainteresowanie maltretowaniem starego psa. Przyczajone jak mali zwiadowcy, okrążali stół, fotele i krzesła, przyglądając się jej badawczo. Co odważniejsi, podchodzili bliżej, obwąchując jej nogi i próbując zaczepiać. Uśmiechała się do nich tylko, ale w końcu zeszła ze swojego miejsca i usiadła na podłodze, czekając, aż podejdą bliżej. Pierwszy rzucił się na nią największy rozrabiaka w całej kociej bandzie. Zaczepił pazurkami o jej spódnicę i odskoczył, jak rażony prądem. Przewrócił się, podniósł, potrząsnął łebkiem i wpatrywał się w nią zdumiony. Za drugim razem był już ostrożniejszy. Obwąchał dokładnie wyciągnięta w jego kierunku rękę i z wahaniem polizał jej palce. A potem władował się na jej kolana, wiercąc się, mrucząc i miaucząc. Dziewczynka roześmiała się słodko, pozwalając podejść reszcie czeredy. Koty oblegały ją z każdej strony, rozmruczane i rozanielone, a pies tylko się przyglądał mądrymi, spokojnymi oczami. Koty zaczęły ja prowadzić w stronę korytarza.
      - Idź się pobawić, kochaneczko. Tam jest ich miejsce.
Stara ciotka wcisnęła jej w ręce kawał drożdżowego placka, dolała kakao do kubka i odesłała do przedsionka, gdzie koty miały swoje leże. Dziecko zniknęło za drzwiami i potem słyszeli już tylko jej śmiech i jak rozmawia z kotami. Czasami coś łupnęło głucho, jakby kot spadł z regalu, albo coś z niego zrzucił. Minęło sporo czasu, a ponieważ zdawało się, że wszyscy zapomnieli o małym gościu, Marianna podniosła się i poszła sprawdzić, co się dzieje. I co zobaczyła? Dziewczynka siedziała, a właściwie na w pół leżała na starej wersalce, której oparcie było mocno wygięte do tyłu, a na jej rękach, ramionach i kolanach, a nawet przyciśnięte do boków, ulokowały się wszystkie koty, jakie tu były. Pozwijały się w puszyste kłębki i spały tak spokojnie, jakby była jedną z nich. Zasłużony odpoczynek po pracowitym dniu. Mocny i spokojny, bo sprawiedliwy. Dziewczynka też spała, całkiem nieruchomo, z delikatnym uśmiechem na twarzy i rumianymi policzkami.
To było dziwne. Nigdy jeszcze nie widziała, by koty zachowywały się w taki sposób, a już na pewno nie w obecności małego dziecka, gdzie maluchy były zazwyczaj dość okrutne w swojej niewiedzy. To był piękny obrazek. I straszny. Dlaczego koty tak ją sobie upodobały?
      - Za bardzo się martwisz, kochanie. To wciąż tylko dziecko.
Głos Adriana wyrwał ją z zamyślenia, obrazy przeszłości zniknęły. Patrzył na nią z poważnym, kojącym uśmiechem. Oczywiście, wiedziała że to tylko dziecko, ale nie mogła się pozbyć tego dziwnego wrażenia, że wiele dziwnych sytuacji z kotami, nie mogło się zdarzyć tak po prostu. Obrazki były piękne, to prawda, ale koty od zawsze były symbolami czegoś niezwykłego, magicznego. Niebezpiecznego.
     Pocałunek na jej policzku był ciepły i kojący. Pozwoliła się przytulić i kołysać jak dziecko.
     Była czarownicą.
Powiedziała jej o tym babcia, kiedy skończyła siedemnaście lat. Jak co roku, wybrały się do lasu na jagody i jak co roku, babcia zaprowadziła ją na bagna, żeby obejrzeć mgły. Usiadły na zwalonym pniu, który leżał w tym samym miejscu odkąd pamiętała, babcia odkręciła termos i nalała im ciepłego kakao z malinami ze swojego ogródka. Słodki aromat wymieszał się z zapachem darni, mgły i drzew. Piły, patrząc jak mgła tańczy przed nimi, wyginając się wdzięcznie i skrząc w promieniach słońca. Drobinki światła wirowały w złoto zielonym półmroku, niczym maleńkie gwiazdki. Kilka z nich podleciało bliżej, niesionych wiatrem.
       Gwiazdki? Głupiutka dziewczyna, hi hi hi…
Marianna zamrugała szybko powiekami.
      - Mówiłaś coś, babciu?
Nie usłyszała jej odpowiedzi. Drobinki błyszczały coraz bardziej, powłoka światła stawała się coraz większa i większa.
       Myślisz, że ona udaje, że nas nie widzi?
       Jest słodka.
       Tak tak, ładnie pachnie.
Otworzyła usta, ale nie była w stanie nic powiedzieć. W kulach światła dostrzegła niewielkie postacie o lśniących jak u ważek skrzydełkach. Uśmiechały się do niej szeroko, ukazując rzędy maleńkich, ostrych ząbków. Była zbyt zaskoczona, by jakoś zareagować, więc tylko się im przyglądała.
       Patrz na jej oczy, jakie wielkie!
      I niebieskie jak niebo.
Zamknęła oczy i otworzyła, ale maleńkie postacie nie zniknęły. One tu były naprawdę!
      - Dobrze już, dobrze, chyba wystarczy. Marianno, dziecko, ocknij się już.
Babcia śmiała się cicho, wyrozumiale. Dolała jej kakao i wskazała chudym palcem wiszące w powietrzu małe istoty. – Nie poczęstujesz naszych małych przyjaciół? Wyciągnęła przed siebie drżące ręce, w których trzymała kubek. Babcia pokręciła tylko głową z rezygnacją.
      - Nie tak, moja droga. Weź trochę na ręce, o tak… - Nalała na jej dłoń trochę ciepłego płynu, trzymając jej nadgarstek w pewnym uścisku. Chmurka słodyczy uniosła się do góry, wyraźnie przyciągając te małe ludziki. Podleciały bliżej, wirując nad jej ręką i szukając dogodnego miejsca, by móc dobrać się do poczęstunku. Kiedy obsiadły wreszcie jej dłoń, nie czuła ich ciężaru. Pochyliły małe główki, pijąc prosto z jej dłoni. Uśmiechnęła się zachwycona, zdziwienie gdzieś z niej uleciało.
      - Auć! – Poderwała się z miejsca, gdy jedno z nich ugryzło ją w palec. Cała reszta odfrunęła na bezpieczną odległość.
       Wiedziałem, że będzie słodka!
      - To nie było zbyt miłe. – Babcia stała obok niej, wspierając się pod boki, z pobłażliwym uśmiechem rozlanym na wesołej twarzy. Malec znów wyszczerzył w uśmiechu ostre ząbki i zatańczył w powietrzu, fikając koziołki. Kiedy wyciągnęła do niego pomarszczoną rękę, przysiadł na niej posłusznie i obu im się ukłonił.
       Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
      - To moja wnuczka, Marianna. Mam nadzieję, że nie będziecie jej sprawiać tyle kłopotu co mnie. Dopiero zaczyna swoją podróż.
      - Podróż? Dokąd?
      - W nowy, wspaniały świat. Świat, który jest równie piękny, co przerażający, nigdy nie wolno ci o tym zapomnieć. Ale jest jak żaden inny, pełen wróżek i czarodziejskich postaci, kolorów jakich jeszcze nie widziałaś. Ale także potworów.  Jestem  jednak pewna, że ci się spodoba.
      - Dlaczego?
      - Bo jesteś czarownicą.
                   Coś w niej drgnęło na tamto wspomnienie. Babcia nie żyła już od wielu lat, ale jej wspomnienie było bardzo żywe i kolorowe. Szkoda, że Kot jej nie znała. Babcia z cała pewnością wyczytałaby coś z tych młodych, poważnych oczu. Może nawet umiałaby wytłumaczyć ten koci fenomen.

                   Obudziło ją chłodne łaskotanie na policzku. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła tylko rude futro, a potem  świetliste niebieskie oczy. Kot miauknął, wyraźnie zadowolony, że wreszcie się obudziła. Przewrócił się na grzbiet, domagając pieszczot. Pogłaskała go, czując się jeszcze trochę jak we śnie, gdzie otaczało ją coś miłego i miękkiego.
      - Dobrze spałaś? – Ciocia dotknęła jej czoła, potem włosów. Uśmiechała się przy tym ciepło, tak jak nikt nigdy się do niej nie uśmiechał. W jej niebieskich oczach tańczyły wesołe iskierki. Skinęła głową i podniosła kota do góry. Zamruczał coś, mrużąc ślepia. Ucałowała go i położyła sobie na kolanach, gdzie natychmiast zaczął się układać, zaczepiając pazury o jej bluzkę.
      - Bardzo dobrze. Śniły mi się koty.



                                                      * * *