Cudowny
letni wieczór: pachnąca słońcem trawa, głęboka woń ziemi, aromat kwiatów i
wszelkiej cudowności w domu Natury. Świerszcze ćwierkały zachęcająco, ptaki
śpiewały ostatni koncert, gdy sadowił się do śniadania. Czego mógł pragnąć
więcej? Wydawało się, że świat dawał mu w prezencie chwile błogiego spokoju,
obiecując rajskie życie do samego końca. Ślimak, którego znalazł na dzisiejszy
wieczór, smakował cudownie. Jędrny i soczysty, objedzony liśćmi jabłek i
truskawkami, zdawał się mieć jakiś wspaniały aromat, jakby pochodził z
cudownej, nieznanej mu krainy, do której teraz zapraszał go całym sobą. Nawet
ziemia pochłaniała łapczywie każdą jego kroplę, która spadła mu z pyszczka, Mógłby
tu trwać do końca świata, tonąc w błogim spokoju i przyjemności płynącej z
poczucia całkowitego bezpieczeństwa. Ale
wieczór powoli się kończył, po ślimaku została tylko skorupka i należało powoli
zbierać się na obchód okolicznych ziem. Słońce zniknęło za horyzontem,
większość koncertów już się zakończyła i tylko wiatr tańczył wśród traw i
kwiatów, strząsając z drzew świata burzowe demony, które dziś zaledwie leniwie
pląsały, zamiast trząść jego światem. Spojrzał na granatowe niebo w górze,
które trwało nad nim nieskończenie, obleczone delikatnymi obłoczkami i mrugające
do niego setkami lśniących, błyszczących oczek. Było piękne i niedostępne, jak
królewska kraina, o której śnił nad ranem, gdy wkładało na siebie słoneczną
koronę dnia. Przyglądał mu się przez długą chwilę w głębokiej zadumie, chłonąc
jego spokój. Pragnął być taki jak niebo, wielki i nieosiągalny, by już nigdy
niczego się nie bać.
Trawy wciąż
szumiały zachęcająco, gdy szedł przez pole szukając dobrego miejsca by
przeczekać noc i podziwiać widoki, które dziś były bardziej niż obiecujące.
Najedzony i wypoczęty a przy tym podniesiony na duchu przez cudowną aurę, czuł
się bardziej niż zadowolony z tego, że żyje i jest właśnie tutaj. Nie sądził,
że dzisiejsza noc miałaby przynieść mu jakieś smutki. Świat raczył go tego dnia
samymi przyjemnościami. W czasie wędrówki znalazł pyszną, kolorową gąsienicę,
którą zjadł z wielkim smakiem, popijając owocowym sokiem i wodą; udało mu się
przejść przez jezdnię, nie napotykając ani jednego z metalowych potworów, które na nic nie zwracały uwagi,
pędząc przed siebie, głośne i śmierdzące. Stały teraz w równych rzędach, śpiąc
spokojnie. Nie napotkał także żadnego z tych smagłych, futrzastych stworzeń,
które tak uwielbiały polowania i znęcanie się nad ofiarą. Szedł więc beztrosko,
zachwycony czułością nocy. Z przyjemnością wszedł na nagrzany piasek,
zanurzając łapki tak głęboko, jak tylko było to możliwe, przesuwając nimi wolno
w poruszających się ciągle drobinach. Z poczuciem wyższości nad wszystkimi,
którzy nie mogli cieszyć się tym, co on, przebrnął przez złotą pustynię,
zanurzył się w pachnące rumiankiem trawy i potruchtał raźno w dalszą drogę.
Noc pokryła
wszystko miękkim płaszczem ciemności, czas dryfował spokojnie po usianym
gwiazdami niebie, a jeż szedł dalej swoją drogą.
Tup tup tup…
Coś zdawało się zbliżać w słodkiej ciemności. Jeż zatrzymał
się zdziwiony, nasłuchując i węsząc, ale nic nie wyczuł. Zmrużył oczy,
rozejrzał się i poszedł dalej. Musiało mu się wydawać, że coś słyszał, a to
wszystko przez to, że co noc musiał zmagać się z okrutną rzeczywistością. Pociągnął
nosem jeszcze raz, dla pewności, ale nadal nie wyczuwał żadnej woni
zwiastującej zagrożenie. Zatuptał nerwowo jedną łapką i znów ruszył przed
siebie, trochę szybciej niż dotychczas. Małe serduszko zabiło mu mocniej, gdy
zdał sobie sprawę, że odgłos staje się z każdą chwilą intensywniejszy, jakby
nie oddalał się od niego, a zbliżał coraz bardziej. Zmienił więc gwałtownie
kierunek, umykając w stronę gęstych traw, gdzie mógł znaleźć bezpieczne
schronienie. Zdyszany, znalazł wreszcie niewielki nasyp ziemi, pod którym udało
mu się wygodnie ułożyć i przeczekać niebezpieczeństwo. Czas zdawał się trwać w
miejscu, jakby świat wstrzymał oddech wraz z nim, tylko czekając aż coś
wyciągnie po niego pazury.
Coś stanęło na nasypie, sprawiając że drobiny piasku
posypały się na jego pyszczek. Poruszył nosem, ale niewiele to dało; w rezultacie tylko kichnął, zdradzając swoje
położenie. Przerażony, wystrzelił do przodu nim zdążył pomyśleć o czymkolwiek.
Potknął się o jakiś kamień, przeturlał na bok i zastygł nieruchomo, zwinięty w
kolczasta kulkę. Często ratowało go to z opresji, chociaż nie był pewien jak
długo takie szczęście mogło trwać. Ale czekał, ogłuszony szaleńczym biciem
własnego serca, licząc, że znów jakoś da sobie radę.
Nagle znów się toczył, gdy coś walnęło w niego z impetem z
boku. Poza trzaskiem słyszał jeszcze dzikie sapanie nad sobą. Znów uderzenie i
znów turlał się po twardej ziemi,
podskakując co jakiś czas na wybojach. Kolejne uderzenie posłało go daleko do
przodu, odbierając mu przytomność. Kiedy się ocknął, leżał rozpłaszczony na
chodniku pod blokiem, oślepiony bólem i światłem latarni. Gdzieś daleko coś
tykało – to zegar wybijał powoli i głośno jego ostatnia godzinę. Jeden, dwa,
trzy… siedem… dziewięć … Bestia o błyszczących ślepiach stanęła tuż nad nim,
warcząc i śliniąc się na sam jego widok.
Czy tak przyjdzie mu skończyć? A przecież ta noc zapowiadała
się tak wspaniale! Może zbyt wspaniale? Może miała to być jego ostatnia noc i
pozwolono mu ją przeżyć w cudownym upojeniu pięknem i spokojem?
Ale on wcale nie chciał umierać. Jeszcze nie teraz.
Jeszcze nie.
Zegar zaczął wybijać dziesiątą godzinę, a gdy zabrzmiało
jedenaste uderzenie, światło latarni zadrżało, rozłożyło się nisko przy ziemi i
zafalowało hipnotycznie, unosząc go daleko od bólu. Bestia rozejrzała się
zaniepokojona, chlapiąc śliną na boki i warcząc groźnie. I nagle światło
wystrzeliło w górę, ukazując znacznie większą, mroczną istotę utkaną z
głębokich cieni, najeżoną kolcami, kłapiącą ogromną szczęką o wielkich kłach i
wielkich łapach zakończonych pazurami długimi jak drzewa. To co przed chwilą mu
zagrażało, zdawało się niczym w porównaniu z czymś tak ogromnym i potężnym.
Mniejsza bestia cofnęła się, szczekając na nowego przybysza, ale tamten tylko
zaśmiał się głębokim jak studnia głosem, jakby wylazł prosto z najgłębszych
czeluści. Ten śmiech sprawił, że zamarło mu serce, a niedawny prześladowca
cofnął się ostrożnie, oceniając siłę przeciwnika. Machnął łapką, nieświadomie
chcąc go odgonić i wtedy stała się rzecz niesłychana! Ogromny czarny potwór
machnął swoją szponiastą łapą i jednym ruchem posłał mniejszego przeciwnika na
ścianę budynku obok. Coś gruchnęło nieprzyjemnie i pacnęło na ziemię. Musiało
połamać mu sporo kości. Zebrał więc w sobie resztki siły i odwagi i podniósł
się, próbując czmychnąć jak najdalej od tej dziwnej istoty, która wprawdzie go
ocaliła, ale dla niego także stanowiła wielkie zagrożenie. Zadrżał, bo czuł na
sobie spojrzenie bestii, która teraz podążała jego śladem. Czy to możliwe, że
była tu przez cały czas i to właśnie ją wtedy słyszał? Wbił łapki w miękką
trawę, skulił się w sobie najbardziej jak mógł, po czym odwrócił gwałtownie,
stając naprzeciw temu niezwykłemu wyzwaniu. Wiedział już, że nie ucieknie.
Potwór patrzył na niego z góry, teraz tylko falując delikatnie na granicy
światła i ciemności, poczucie zagrożenia nagle prawie całkowicie zniknęło. Jego
wielkie kolce nastroszyły się, a potem opadły łagodnie na wielkie plecy, a
czarna głowa zniżyła się do jego poziomu. W tej dziwnej twarzy-pysku nie było
oczu, głowa chwiała się raz w prawo raz w lewo, jakby czegoś szukając. Wreszcie
cień opadł na ziemię przed nim, mrucząc cicho.
Jeż zamknął oczy. Wciąż sądził, że czarny potwór zaraz się
uniesie i wyśle go w zaświaty jednym klapnięciem szczęk. Ale nic się nie
działo. Pod zamkniętymi powiekami zobaczył rozbłysk światła i cofnął się
mimowolnie.
Nagle wróciły do niego wszystkie cudowne zapachy nocy, ciche
odgłosy uśpionego świata, cykanie świerszczy i latarni wysoko nad jego głową.
Otworzył powoli oczy. Bestia zniknęła, zabierając ze sobą
także jego dzisiejszego prześladowcę. Z daleka słyszał ciche, błagalne
skamlanie. Był zdziwiony. Czyżby został uratowany?
Jeszcze długo trwał w miejscu, nie będąc pewny, czy jest już
całkowicie bezpieczny. Ale kiedy odważył się wreszcie wystawić nos ze swojej
kryjówki, okazało się, że wszyscy schodzą mu z drogi, chowając się po kątach.
Odetchnął głęboko i znów zanurzył się w gęstwinę pachnących
traw, wierząc, że teraz wszystko powinno się ułożyć. Może był naiwny, przecież
tyle razy był w niebezpieczeństwie. Ale w takich przypadkach dobra pamięć nie
była wskazana. O wiele lepiej było znaleźć sobie coś dobrego do zjedzenia na
poprawę nastroju i cieszyć się, że przeżył taki koszmar, wychodząc z tego
jedynie z kilkoma siniakami.
Tak, soczysty ślimak powinien być dobry.
Przestań pisać o jedzeniu ślimaku, bo mam aż gęsto w ustach xdd
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :D
Czułaś się jak jeż? XD Ok, na razie nie planuję pisać więcej o jedzeniu ślimaków :*
Usuń