Fallow me

Fallow me

środa, 24 lipca 2013

Godzina jeża



          Cudowny letni wieczór: pachnąca słońcem trawa, głęboka woń ziemi, aromat kwiatów i wszelkiej cudowności w domu Natury. Świerszcze ćwierkały zachęcająco, ptaki śpiewały ostatni koncert, gdy sadowił się do śniadania. Czego mógł pragnąć więcej? Wydawało się, że świat dawał mu w prezencie chwile błogiego spokoju, obiecując rajskie życie do samego końca. Ślimak, którego znalazł na dzisiejszy wieczór, smakował cudownie. Jędrny i soczysty, objedzony liśćmi jabłek i truskawkami, zdawał się mieć jakiś wspaniały aromat, jakby pochodził z cudownej, nieznanej mu krainy, do której teraz zapraszał go całym sobą. Nawet ziemia pochłaniała łapczywie każdą jego kroplę, która spadła mu z pyszczka, Mógłby tu trwać do końca świata, tonąc w błogim spokoju i przyjemności płynącej z poczucia całkowitego bezpieczeństwa.  Ale wieczór powoli się kończył, po ślimaku została tylko skorupka i należało powoli zbierać się na obchód okolicznych ziem. Słońce zniknęło za horyzontem, większość koncertów już się zakończyła i tylko wiatr tańczył wśród traw i kwiatów, strząsając z drzew świata burzowe demony, które dziś zaledwie leniwie pląsały, zamiast trząść jego światem. Spojrzał na granatowe niebo w górze, które trwało nad nim nieskończenie, obleczone delikatnymi obłoczkami i mrugające do niego setkami lśniących, błyszczących oczek. Było piękne i niedostępne, jak królewska kraina, o której śnił nad ranem, gdy wkładało na siebie słoneczną koronę dnia. Przyglądał mu się przez długą chwilę w głębokiej zadumie, chłonąc jego spokój. Pragnął być taki jak niebo, wielki i nieosiągalny, by już nigdy niczego się nie bać.
          Trawy wciąż szumiały zachęcająco, gdy szedł przez pole szukając dobrego miejsca by przeczekać noc i podziwiać widoki, które dziś były bardziej niż obiecujące. Najedzony i wypoczęty a przy tym podniesiony na duchu przez cudowną aurę, czuł się bardziej niż zadowolony z tego, że żyje i jest właśnie tutaj. Nie sądził, że dzisiejsza noc miałaby przynieść mu jakieś smutki. Świat raczył go tego dnia samymi przyjemnościami. W czasie wędrówki znalazł pyszną, kolorową gąsienicę, którą zjadł z wielkim smakiem, popijając owocowym sokiem i wodą; udało mu się przejść przez jezdnię, nie napotykając ani jednego z metalowych  potworów, które na nic nie zwracały uwagi, pędząc przed siebie, głośne i śmierdzące. Stały teraz w równych rzędach, śpiąc spokojnie. Nie napotkał także żadnego z tych smagłych, futrzastych stworzeń, które tak uwielbiały polowania i znęcanie się nad ofiarą. Szedł więc beztrosko, zachwycony czułością nocy. Z przyjemnością wszedł na nagrzany piasek, zanurzając łapki tak głęboko, jak tylko było to możliwe, przesuwając nimi wolno w poruszających się ciągle drobinach. Z poczuciem wyższości nad wszystkimi, którzy nie mogli cieszyć się tym, co on, przebrnął przez złotą pustynię, zanurzył się w pachnące rumiankiem trawy i potruchtał raźno w dalszą drogę.
          Noc pokryła wszystko miękkim płaszczem ciemności, czas dryfował spokojnie po usianym gwiazdami niebie, a jeż szedł dalej swoją drogą.
Tup tup tup…
Coś zdawało się zbliżać w słodkiej ciemności. Jeż zatrzymał się zdziwiony, nasłuchując i węsząc, ale nic nie wyczuł. Zmrużył oczy, rozejrzał się i poszedł dalej. Musiało mu się wydawać, że coś słyszał, a to wszystko przez to, że co noc musiał zmagać się z okrutną rzeczywistością. Pociągnął nosem jeszcze raz, dla pewności, ale nadal nie wyczuwał żadnej woni zwiastującej zagrożenie. Zatuptał nerwowo jedną łapką i znów ruszył przed siebie, trochę szybciej niż dotychczas. Małe serduszko zabiło mu mocniej, gdy zdał sobie sprawę, że odgłos staje się z każdą chwilą intensywniejszy, jakby nie oddalał się od niego, a zbliżał coraz bardziej. Zmienił więc gwałtownie kierunek, umykając w stronę gęstych traw, gdzie mógł znaleźć bezpieczne schronienie. Zdyszany, znalazł wreszcie niewielki nasyp ziemi, pod którym udało mu się wygodnie ułożyć i przeczekać niebezpieczeństwo. Czas zdawał się trwać w miejscu, jakby świat wstrzymał oddech wraz z nim, tylko czekając aż coś wyciągnie po niego pazury.
Coś stanęło na nasypie, sprawiając że drobiny piasku posypały się na jego pyszczek. Poruszył nosem, ale niewiele to dało;  w rezultacie tylko kichnął, zdradzając swoje położenie. Przerażony, wystrzelił do przodu nim zdążył pomyśleć o czymkolwiek. Potknął się o jakiś kamień, przeturlał na bok i zastygł nieruchomo, zwinięty w kolczasta kulkę. Często ratowało go to z opresji, chociaż nie był pewien jak długo takie szczęście mogło trwać. Ale czekał, ogłuszony szaleńczym biciem własnego serca, licząc, że znów jakoś da sobie radę.
Nagle znów się toczył, gdy coś walnęło w niego z impetem z boku. Poza trzaskiem słyszał jeszcze dzikie sapanie nad sobą. Znów uderzenie i znów turlał się po twardej  ziemi, podskakując co jakiś czas na wybojach. Kolejne uderzenie posłało go daleko do przodu, odbierając mu przytomność. Kiedy się ocknął, leżał rozpłaszczony na chodniku pod blokiem, oślepiony bólem i światłem latarni. Gdzieś daleko coś tykało – to zegar wybijał powoli i głośno jego ostatnia godzinę. Jeden, dwa, trzy… siedem… dziewięć … Bestia o błyszczących ślepiach stanęła tuż nad nim, warcząc i śliniąc się na sam jego widok.
Czy tak przyjdzie mu skończyć? A przecież ta noc zapowiadała się tak wspaniale! Może zbyt wspaniale? Może miała to być jego ostatnia noc i pozwolono mu ją przeżyć w cudownym upojeniu pięknem i spokojem?
Ale on wcale nie chciał umierać. Jeszcze nie teraz.
Jeszcze nie.
Zegar zaczął wybijać dziesiątą godzinę, a gdy zabrzmiało jedenaste uderzenie, światło latarni zadrżało, rozłożyło się nisko przy ziemi i zafalowało hipnotycznie, unosząc go daleko od bólu. Bestia rozejrzała się zaniepokojona, chlapiąc śliną na boki i warcząc groźnie. I nagle światło wystrzeliło w górę, ukazując znacznie większą, mroczną istotę utkaną z głębokich cieni, najeżoną kolcami, kłapiącą ogromną szczęką o wielkich kłach i wielkich łapach zakończonych pazurami długimi jak drzewa. To co przed chwilą mu zagrażało, zdawało się niczym w porównaniu z czymś tak ogromnym i potężnym. Mniejsza bestia cofnęła się, szczekając na nowego przybysza, ale tamten tylko zaśmiał się głębokim jak studnia głosem, jakby wylazł prosto z najgłębszych czeluści. Ten śmiech sprawił, że zamarło mu serce, a niedawny prześladowca cofnął się ostrożnie, oceniając siłę przeciwnika. Machnął łapką, nieświadomie chcąc go odgonić i wtedy stała się rzecz niesłychana! Ogromny czarny potwór machnął swoją szponiastą łapą i jednym ruchem posłał mniejszego przeciwnika na ścianę budynku obok. Coś gruchnęło nieprzyjemnie i pacnęło na ziemię. Musiało połamać mu sporo kości. Zebrał więc w sobie resztki siły i odwagi i podniósł się, próbując czmychnąć jak najdalej od tej dziwnej istoty, która wprawdzie go ocaliła, ale dla niego także stanowiła wielkie zagrożenie. Zadrżał, bo czuł na sobie spojrzenie bestii, która teraz podążała jego śladem. Czy to możliwe, że była tu przez cały czas i to właśnie ją wtedy słyszał? Wbił łapki w miękką trawę, skulił się w sobie najbardziej jak mógł, po czym odwrócił gwałtownie, stając naprzeciw temu niezwykłemu wyzwaniu. Wiedział już, że nie ucieknie. Potwór patrzył na niego z góry, teraz tylko falując delikatnie na granicy światła i ciemności, poczucie zagrożenia nagle prawie całkowicie zniknęło. Jego wielkie kolce nastroszyły się, a potem opadły łagodnie na wielkie plecy, a czarna głowa zniżyła się do jego poziomu. W tej dziwnej twarzy-pysku nie było oczu, głowa chwiała się raz w prawo raz w lewo, jakby czegoś szukając. Wreszcie cień opadł na ziemię przed nim, mrucząc cicho.
Jeż zamknął oczy. Wciąż sądził, że czarny potwór zaraz się uniesie i wyśle go w zaświaty jednym klapnięciem szczęk. Ale nic się nie działo. Pod zamkniętymi powiekami zobaczył rozbłysk światła i cofnął się mimowolnie.
Nagle wróciły do niego wszystkie cudowne zapachy nocy, ciche odgłosy uśpionego świata, cykanie świerszczy i latarni wysoko nad jego głową.
Otworzył powoli oczy. Bestia zniknęła, zabierając ze sobą także jego dzisiejszego prześladowcę. Z daleka słyszał ciche, błagalne skamlanie. Był zdziwiony. Czyżby został uratowany?
Jeszcze długo trwał w miejscu, nie będąc pewny, czy jest już całkowicie bezpieczny. Ale kiedy odważył się wreszcie wystawić nos ze swojej kryjówki, okazało się, że wszyscy schodzą mu z drogi, chowając się po kątach.

Odetchnął głęboko i znów zanurzył się w gęstwinę pachnących traw, wierząc, że teraz wszystko powinno się ułożyć. Może był naiwny, przecież tyle razy był w niebezpieczeństwie. Ale w takich przypadkach dobra pamięć nie była wskazana. O wiele lepiej było znaleźć sobie coś dobrego do zjedzenia na poprawę nastroju i cieszyć się, że przeżył taki koszmar, wychodząc z tego jedynie z kilkoma siniakami.
Tak, soczysty ślimak powinien być dobry.

2 komentarze:

  1. Przestań pisać o jedzeniu ślimaku, bo mam aż gęsto w ustach xdd
    Dziękuję bardzo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czułaś się jak jeż? XD Ok, na razie nie planuję pisać więcej o jedzeniu ślimaków :*

      Usuń