Fallow me

Fallow me

poniedziałek, 25 lutego 2013

Stary Dwór (cz2)



           Czuła się jak we śnie. Przechodzili z pokoju do pokoju, wędrowali korytarzami, wyglądali przez okna. Wszystko tonęło w miękkim, złotym świetle, każda rzecz była  piękna i niezwykła, a stary Dwór zdawał się nie mieć końca i wciąż odkrywał przed nimi coś nowego.  Kasjan z uśmiechem opowiadał im, skąd wzięła się stara komoda ustawiona w korytarzu i dlaczego czasami świeci w nocy. Albo że obrazy czasem ożywają, a w starej szafie na końcu ciemnego korytarza na pierwszym piętrze, mieszka demon. Podobno był niegroźny i tylko czasami wychodził ze swojej kryjówki, snując się nocami wzdłuż ścian, jakby oglądał wielkie dzieło sztuki lub robił przegląd swoich włości.
      - Znacie go?  - Kot była zdecydowanie zainteresowana, z przyjemnością poznałaby tego demona. Kasjan dotknął czubkami palców tajemniczej szafy i posłał im konspiracyjny uśmiech, po czym skinął głową.
      - Nawet całkiem dobrze, chociaż zgrywa odludka. Jeśli będziecie grzeczni i będziecie mieli szczęście, kiedyś wam go przedstawię.
Obejrzeli jeszcze kilka pomieszczeń, na koniec zostawiając pokój, w którym miał zamieszkać Kitsune. Opiekun Dworu zaprosił go do środka, ale nie nalegał zbyt mocno, dobrze rozumiał jego nieufność. Potem zaprowadził ich ponownie na dół, gdzie już czekał na nich obiad.
      - Duchy są straszne. Chyba uważają, że dzieci są zdolne przeżyć tylko na słodkościach. Chyba muszę wypełnić braki w ich edukacji. A teraz zapraszam, smacznego.
Zjedli pyszny posiłek, zadając opiekunowi mnóstwo pytań. To znaczy ona zadawała. Czy lisi demon na pewno znajdzie tu dom? Czy Marcel i Marylka tu umarli? Chciałaby już spotkać demona z szafy, może? Czy mieszkały tu też inne duchy? Ile Kasjan ma lat? Skąd znają się z Adrianem? Czy ciocia Marianna sprawiała dużo problemów? Czy Kitsune sam będzie musiał polować, żeby zdobyć mięso, a jeśli tak to na co ma polować i gdzie? Kto upiekł ciastka? Czy wszystkie te książki są jego?
Lista jej pytań zdawała się nie mieć końca. Sama się dziwiła, że je zadaje i to w takich ilościach, musiała też przyznać, że niektóre były cokolwiek niegrzeczne, a przynajmniej nie przemyślane.
Nie pamiętała kiedy zrobiła się tak senna, że nie była już w stanie utrzymać prosto głowy, pamiętała tylko niekończące się pytania i cierpliwe odpowiedzi Kasjana, który patrzył na nią pełnymi zrozumienia oczami. To było trochę smutne spojrzenie, jak zauważyła, osuwając się na obszyty koronkami obrus.

Śniło jej się, że Marylka wynosi do ogrodu za domem koc i ustawia na nim dzbanek z sokiem, talerzyki, filiżanki i kolejny deser. Czuła zapach jabłek, dzikiej róży, pieczonego ciasta drożdżowego i nagrzanej ziemi. Potem obok niej przeszedł Marcel z naręczem poduszek, sztalugą i stertą różnej wielkości pudełek. Widziała go trochę niewyraźnie i z dziwnej perspektywy, był blisko i daleko jednoczenie. Ogród był tuż za szybą, pełen słońca, magiczny. Wydawało się jej, że dostrzegła znajomy smukły kształt przemykający pod oknem, tuż obok miejsca w którym się znajdowała. Dziwny sen, taki jasny.
Otworzyła powoli oczy, leniwie, wtulając policzek w miękką poduszkę i chowając głowę w ramionach. Chciała jeszcze pospać, było jej tak dobrze.
Zaraz, czemu tu leżała? Przecież zasnęła na stole? Usiadła, rozglądając się niepewnie na boki. Leżała na kanapie ustawionej pod wielkim oknem, za którym rozciągał się ogród. Zdziwiona, pochyliła się do szyby, wyglądając na zewnątrz, gdzie czekał już rozłożony koc, a na nim poczęstunek. Trzy kroki dalej, ustawiono cztery sztalugi i dwa małe stoliki założone przyborami do malowania. To nie był sen!
Drgnęła niespokojnie. Po drugiej stronie kanapy stał Kitsune, przeszywając ją poważnym, czujnym spojrzeniem. Nie odzywał się, tylko patrzył. Jego oczy miały teraz barwę złota, które zdawało się pływać w jego tęczówkach. Przełknęła ślinę, strasznie zaschło jej w ustach, a w głowie miała dziwną pustkę, jakby nadal była gdzieś na granicy jawy i snu. Chłopak oderwał od niej niesamowite oczy, tylko po to by zerknąć na zewnątrz. Zamrugał i znów patrzył na nią. Nie była pewna czego chciał. Powiedzieć, że nie chciał tu zostać? A może żeby już sobie poszła? Powinna wstać, ale jakoś nie mogła się zmusić, by wykonać jakikolwiek gest. Siedziała jak zahipnotyzowana, czekając.
      - Już dobrze, musiałaś być bardzo zmęczona.
Spojrzała  do góry, prosto w pełne mądrości oczy. Kasjan podał jej rękę i pomógł wstać. Poprawił loki, które zawinęły się na jej policzkach i uśmiechnął.
      - Jeśli masz ochotę, to w cieniu drzew urządziliśmy mały piknik, pogoda jest tak piękna, że grzechem byłoby trzymać was w domu przez cały czas. Zechcesz dołączyć?
 Dziwnie się czuła, kiedy zwracał się do niej jak do kogoś starszego. Miała dopiero dwanaście lat. Uczucie nierealności zdarzeń zdawało się w niej rosnąć. Wciąż trochę otumaniona, pozwoliła wyprowadzić się na zewnątrz i posadzić na kocu. Marcel, pełen złotego światła i pełen męskiej dumy, usłużnie podsunął jej pod łokieć wałek, obszyty kremowym materiałem upstrzonym mnóstwem drobnych, bladoróżowych kwiatków.
Kiedy jadła drożdżówkę z konfiturą z róży, Marylka wpatrywała się w nią głodnym wzrokiem, pełna zachwytu. Nie czuła się z tym zbyt pewnie. O ile wiedziała, duchy nie jadły ciasta, więc nie wiedziała, czy powinna zaproponować jej kawałek, czy po prostu przestać jeść. Ale duch dziewczynki zachichotał, chyba wyczuwając jej obawy.
      - Nie chciałam, żebyś poczuła się nieswojo. Po prostu widok jedzących ludzi nas fascynuje. My nie robimy takich rzeczy.
Kot uśmiechnęła się, już trochę mniej senna, chociaż w jej mniemaniu rzeczywistość wcale nie przybrała na realności. Może to wina światła? Słońce sprawiało, że powietrze falowało wokół nich, jakby tańczyło jakiś leniwy taniec, w którym wszystko musiało uczestniczyć i pewnie dlatego miała takie dziwne wrażenie, że świat znajduje się za złota zasłoną snu. Skarciła się w duchu za zbyt wolno wyciągnięte wnioski i napiła się zimnego soku jabłkowego. Orzeźwienie przyszło nagle i od razu poczuła się lepiej. Kasjan poprosił, by zajęli się czymś pożytecznym. Podeszli do sztalug. Mieli namalować krajobraz, najlepiej to, co widzieli przed sobą. Kot spojrzała ponad drewnianą ramą, zapamiętując obraz: błękitne niebo nad sobą, kilka białych, puchatych chmurek, ciemną linię lasu w tle, krzewy, trawy i kwiaty przed sobą. Lisi demon chyba nie bardzo wiedział co ma robić, bo tylko stał przed swoim płótnem, niezdecydowany. Pokazała mu, co ma zrobić. Po chwili niepewnie wycisnął na drewniana paletę kilka kolorowych farb i chwycił pędzel. Rzucił jej ostatnie spojrzenie.
      - Malujemy tylko krajobraz – powiedziała, sięgając po pędzel.

Biała strona przed nią powoli zapełniała się kolorami, chociaż nie było to jeszcze nic konkretnego. Zdziwiona stwierdziła, że nie wie jak ma namalować krajobraz, a przecież robiła to nie raz, gdy ciocia Marianna wpajała jej podstawy rysunku i mieszania kolorów. Ujęła mocniej pędzel i zanurzyła go w ciemnozielonej farbie, chcąc przenieść na biały teren ścianę lasu majaczącą przed nią. Wykonała kilka ruchów ręką, ale nadal nie mogła nadać malunkowi odpowiedniego kształtu.
      - Już dobrze. Namaluj to, co widzisz przed sobą.
Cichy głos Kasjana dodawał im otuchy i zachęcał do kolejnych prób. Spojrzała w bok. Kitsune namalował już pierwszy plan, pełen kolorowych kwiatów i młodej, zielonej trawy oraz niebo, a teraz zabierał się za las, który ona bezskutecznie próbowała uchwycić. Duchy też radziły sobie całkiem nieźle, choć chyba za bardzo fantazjowały.
      -Już dobrze. Spróbuj jeszcze raz.
Wydawało się jej, że Kasjan szepcze wprost do jej ucha, a przecież siedział na kocu za nimi i przyglądał się ich postępom. Westchnęła i postanowiła zacząć  raz jeszcze, tak jak radził opiekun. Zamknęła na chwilę oczy, przywołując z pamięci zapamiętany obraz. Zanurzyła pędzel w farbie, nawet nie  patrząc na jej kolor. I zaczęła malować. Znów czuła, że rzeczywistość gdzieś jej umyka, a ona skupia się tylko na malowaniu, tak jak skupiała się na innych rzeczach, zapominając o całym świecie. Ręka ruszała się prawie bez udziału jej woli, po prostu malowała, nie myśląc o tym. Ktoś warknął niedaleko. Może lisi demon zepsuł swój obraz? Uśmiechnęła się samymi ustami, nie przestając ruszać nadgarstkiem. Jeśli się pośpieszy, jeszcze zdąży namalować obrazek razem z innymi.
Skinęła głową, uznając że już wystarczy. Dla pewności jeszcze raz wychyliła się poza ramę, by sprawdzić widok który przeniosła na płótno i zamarła. Wokół było ciemno, jakby nagle zapadł wieczór, a zamiast polany, kwiatów i ogrodu, była tylko dzika ścieżka wiodąca prosto w ciemność. Pędzel wypadł jej z ręki, dała krok do tyłu. Co się stało? Gdzieś za nią narastał groźny warkot, ale kiedy się rozejrzała, zrozumiała, że jest tu zupełnie sama. Gdzie podział się Kitsune i duchy? Gdzie był Kasjan i Stary Dwór?
Wpatrywała się w ścieżkę wiodącą do lasu. Coś tam było, czekało. Chciała na nią wbiec i popędzić prosto w ciemność, ale nie mogła się ruszyć. Bała się, ale ten strach nie był najgorszy. Zdała sobie sprawę, że nie może się ruszyć, bo bardziej boi się spojrzeć na to, co namalowała.  W gardle znów czuła potworną suchość, miała wrażenie że powietrze zamieniło się w piasek. Naprawdę bardzo ją kusiło, by pobiec w tę ciemność, chociaż było to zupełnie niezrozumiałe. Wiedziała, że kryje się tam coś złego i na nią czeka.
Zamknęła oczy. Może po prostu zasnęła i śnił się jej jakiś koszmar? Może za długo była na słońcu i się przegrzała? Kiedy otworzy oczy, znów znajdzie się w ogrodzie na tyłach Dworu. Ale kiedy podniosła powieki, wszystko było tak samo. Otaczała ją gęstniejąca ciemność, strach rósł w niej z każdą chwilą. Cokolwiek było na obrazie, przerażało ją. Ale jeśli na niego nie spojrzy, pewnie się nie obudzi. Była pewna, że to był sen. To wszystko tylko się jej śniło. Ale problem polegał na tym, że był za bardzo realny.
Przełknęła ślinę i dała krok w bok. Stała teraz na przeciw swojej pracy, z mocno zaciśniętymi powiekami i pięściami. Kiedy ostatni raz tak się bała? Gdy całkiem przez przypadek wpadła na drugą stronę i odesłała tego dzikiego ducha? Nie, to był inny strach. Więc kiedy? To chyba miało coś wspólnego z Cassirem i kotami. Tak, wampir na pewno tam był. I muzyka. Szalona muzyka. I koty, których nie było. Nie mogła przypomnieć sobie szczegółów, ale to chyba o to chodziło. Przez jej głowę przemknął obraz zniszczonej sali Lochów i gęstej ciemności, która chciała ją pochłonąć. O co mogło w tym chodzić? Przecież Lochy były nie do zniszczenia, wszyscy to wiedzieli. Nigdy nikomu nie udało się…
Coś drgnęło w jej pamięci, niewyraźne wspomnienie czegoś okropnego. Wzdrygnęła się i objęła ramionami. Powinna pobiec do lasu. Naprawdę powinna. Ale tylko mocniej wbiła palce w ramiona i otworzyła oczy.
Krzyk zamarł gdzieś głęboko w jej gardle, przestała oddychać. Wpatrywała się w czerń na obrazie, trzęsąc się coraz bardziej, było jej upiornie zimno. Ciemna, gęsta masa na płótnie zdawała się poruszać, imitując tą, która czekała na nią w lesie. Ale w tej na obrazie było coś jeszcze. Powoli, to coś zdawało się wypływać na powierzchnię i wyciągać po nią ręce. Długie, czarne szpony wysunęły się na zewnątrz, w czarnych dymiących łapach coś spoczywało, ale chwilowo były zamknięte i nie wiedziała co to jest. Ktoś w jej głowie krzyczał, żeby uciekała. Ten krzyk rozsadzał jej czaszkę. Potem zobaczyła niewyraźny jasny punkt wyłaniający się za łapami. Twarz potwora. Jej twarz…
Zachłysnęła się lodowatym powietrzem, które raniło jej płuca, jakby tym razem składało się nie z piasku a milionów małych, kłujących lodowych igiełek. Zakryła usta dłonią żeby nie wrzasnąć. W czarnych łapach, które właśnie się rozwarły, leżał martwy, zmaltretowany kociak. Zielononiebieskie oczy w jej bliźniaczej twarzy wpatrywały się w nią z intensywnym wyczekiwaniem. Szumiało jej w głowie, nie mogła myśleć ani się ruszać, świat odpływał w czarną, gęstą otchłań. Chyba płakała, bo nagle wszystko zniknęło za szklaną, pofałdowaną ścianą, i tylko te oczy wciąż się w nią wpatrywały.
Wszystkie wspomnienia nagle do niej wróciły, zwalając ją z nóg. Upadła, wtulając twarz w czarną ziemię i łkając jak dziecko, nie mogła się uspokoić. Wmawiała sobie, że to tylko sen, ale nie mogła się obudzić. Wiedziała też, że stwór wyłazi z obrazu i staje się coraz bardziej materialny, ale nic nie mogła zrobić. Ziemia pod nią zaczęła się rozmywać, wciągając ją do środka; zapadała się w miękkość i ciemność, której się nie bała. Wszystko zdawało się jej lepsze niż to, co wisiało teraz nad nią, dysząc ciężko.
Coś pacnęło tuż przed jej twarzą. Odruchowo otworzyła oczy, cofając się. W pyle leżało małe rude stworzenie. Chwyciła truchło i pozwoliła, by ziemia ją pochłonęła. Stwór nad nią ryknął wściekle, ale ona już tkwiła bezpiecznie pod powierzchnią tego, co kiedyś było ogrodem.

Nie wiedziała, czy nadal śni, czy może umarła, bo w porę nie zauważyła niebezpieczeństwa. Tuliła do piersi martwego kota, ale już nie płakała. Otaczała ją cudowna miękkość, jakby zatonęła w puchu a nie w piachu. Powoli jej  myśli zaczęły odpływać, sen pochłaniał ją coraz bardziej. Nie bała się już i w sumie wszystko straciło znaczenie. Mogła odpłynąć tak jak myśli.

Najpierw poczuła dotyk na policzku, wyraźny, ludzki. Potem światło. Świadomość wracała do niej z każdą chwilą i w końcu nie mogła jej dłużej ignorować. Otworzyła oczy. Otaczała ją biel i złoto. Wszystko było miękkie i delikatne, tak zupełnie różne od tego, co widziała i czuła przed chwilą. Wiedziała, że nadal tuli coś do piersi, że ktoś coś do niej mówi w dziwnym języku. Zmrużyła oczy i otworzyła je raz jeszcze.
Złoto w oczach lisiego demona płynęło, wyciągało do niej smukłe świetliste ramiona, usiłując ją przygarnąć. Zamrugała szybko, nie bardzo rozumiejąc, gdzie się znajduje, ale chyba nie umarła. Kitsune poruszał ustami, ale nie wiedziała co mówił, nie rozumiała go. Na jego lewym policzku wiły się czerwone wzory, jak wymyślny tatuaż. Otworzyła usta, ale pokręcił głową. Nie wyglądał już jak dwunastoletni chłopiec, tylko ktoś starszy. Pomógł jej usiąść, powoli. Zauważyła, że to co tuliła do piersi to jego ogon! Odsunęła szybko dłonie, ale on tylko się uśmiechnął.
      - Miałaś koszmar. Niebezpieczny koszmar.
Rozejrzała się na boki. Otoczenie wyglądało tak jak je zapamiętała, ale było popołudnie, zdecydowanie chłodniejsze niż to, które zapamiętała. Nie było pikniku, nie było sztalug z obrazami, a oni nie byli całkiem mali.
Westchnęła głęboko, wciągając do płuc orzeźwiający zapach żywicy i igieł.
Oczywiście, to był sen. Przeszłość wymieszała się w jej pamięci z niedawnymi wydarzeniami, tworząc mało przyjemną mieszankę.
Pozwoliła się objąć i utulić jak dziecko. Miała wrażenie, że coś w niej pękło i nic nigdy nie będzie już takie jak kiedyś, nawet jeśli potwór został zniszczony. Otoczona ogonami lisa, wsłuchana w nieznany język, starała się wypchnąć z pamięci wspomnienie, które smakowało jak smoła.
Siedzieli na ganku, a Stary Dwór mruczał nad nimi jakąś uspokajającą melodię. Spojrzała na swoje ręce, na których widniały otarcia. Dzieciństwo umknęło jej jak senne widziadło, nagle tak odległe, jakby nigdy nie istniało. Ale teraz, jeszcze przez chwilę, kiedy szponiasta dłoń lisa gładziła jej włosy, czuła się zamknięta bezpiecznie w białym kokonie nieświadomości.


                                                         * * *

niedziela, 24 lutego 2013

Stary Dwór (cz1)



          Kot wysiadła z autobusu na zasypany piaskiem chodnik i przeciągnęła się z lubością. Było upalne południe, słońce grzało przyjemnie, niebo nad nią było błękitne i czyste, wszystko pachniało nagrzaną ziemią i liśćmi, a las szumiał zachęcająco. Idealny dzień na wycieczkę.
Odwróciła się i uśmiechnęła leniwie do chłopca, który staną za nią. Wpatrywał się w zieloną ścianę lasu przed nimi; wsłuchany w śpiew ptaków, wdychał głęboko pachnące powietrze, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Chwyciła go lekko za rękę i poprowadziła na leśną ścieżkę prowadzącą w głąb zielonej krainy, gdzie mieli spędzić wspaniały dzień, z dala od zgiełku miasta i spraw innych ludzi. Szli w milczeniu, podziwiając widoki, łapiąc kolorowe motyle i wąchając kwiaty. Miała wrażenie, że wszystko okrywa zasłona świetlistej nierealności, jakby samo Lato kroczyło razem z nimi, obejmując ich złotymi, ciepłymi ramionami. Lisi demon szedł cicho obok niej, zachwycony każda kępą trawy, każdym krzaczkiem, kwiatkiem i drzewem, jakby znalazł się w zaczarowanej krainie, obiecanej mu przed wiekami, gdzie żadne zło nie mogło go dosięgnąć. Tak bardzo różnił się teraz od chłopca, którego spotkała miesiąc temu, rannego i balansującego na krawędzi całkowitego załamania ze strachu. Nadal nie powiedział, kto go wtedy zaatakował. Mieszkał w domu Marianny i Adriana, nie ufał nikomu, prawie się nie odzywał. Zamknięty w czterech ścianach, obserwował wszystko czujnymi oczami , pochłaniając niezwykłe ilości surowego mięsa. Marianna cały czas go pilnowała, jakby się bała, że pozagryza ich we śnie jak kurczęta. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Adrian tak szybko się do niego przekonał i pozwolił mu zostać, a przecież to był najlepszy sposób, żeby mieć go na oku. A może bardziej drażnił ją fakt, że siostrzenica mu ufała. A mały lis odnosił się do nich z pełnym rezerwy zainteresowaniem, próbując pojąć swoją obecną sytuację. Cassir go nie znosił, a chłopiec w pełni odwzajemniał to uczucie, wodząc za nim złotym spojrzeniem, spięty i czujny, najwyraźniej czekając na atak z jego strony. Co myślał o niej, nie była w stanie powiedzieć, bo zazwyczaj tylko na nią patrzył, z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy.
Weszli na zalaną słońcem polanę, gdzie otoczony wielkimi drzewami stał Stary Dwór. Z zewnątrz wyglądał jak stary, opuszczony dom; z gankiem, piętrem i wieżą, obrośnięty bluszczem. Zielone pędy zawładnęły schodami, balustradą, zadaszeniem, starym ogrodowym stolikiem do herbaty i bujanym fotelem. Nawet dziecięca huśtawka zaczepiona na belce, nie uniknęła jego objęć. Pamiętała, że gdy była całkiem mała, miała podobną w domu, ale zniknęła gdy skończyła sześć lat. Wtedy nie rozumiała, czemu nagle musi obyć się bez jednej ze swoich ulubionych zabawek.
Do dworu prowadziła ścieżka ułożona z kamieni, dziwnie zadbana jak na tak opuszczone miejsce. Wcześniej była tu tylko raz, ale nie weszła wtedy do domu. Adrian powiedział jej, że mieszkają tu duchy, ale spotka je dopiero wtedy, gdy Stary Dwór ja zaakceptuje. Trochę się zdziwiła, kiedy powiedział jej potem, że dostała zaproszenie na wizytę i ma zabrać ze sobą Kitsune, który najprawdopodobniej tam zamieszka.
Weszli na schody, które zaskrzypiały niebezpiecznie pod ich ciężarem, trzeszczały i wyginały się z jękiem. Trawy zaszumiały, jakby chciały oznajmić ich przybycie. Odsuwała rękami pędy bluszczu, wchodząc w zieloną krainę. Czuła się jak prawdziwy kot: przedzierający się przez krzaki, czujny i uważny, łowca. Lisi demon szedł cicho za nią. Kiedy obejrzała się za siebie, zobaczyła jak bardzo jest zafascynowany. Jego oczy znów przybrały złotą barwę, źrenice  rozszerzyły, oddychał głęboko. Dwoje dzieci, zachowujących się jak dzikie zwierzęta tropiące ofiarę, lub czające się na przeciwnika. Uśmiechnęła się, ominęła zarośnięty stolik i wreszcie stanęła przed drzwiami. Nigdzie nie było dzwonka, nie pamiętała tez, jak Adrian wszedł do środka. Czy powinna po prostu zapukać? Podniosła rękę do góry i zobaczyła starą, ciężką kołatkę. Już prawie jej dotykała, kiedy coś stuknęło w głębi domu, podłoga zaskrzypiała i drzwi się otworzyły, ale nikogo w nich nie było. Kolejne pytanie: czy powinni wejść? Dom wydał z siebie przeciągły dźwięk, podobny do tego, jaki wydaja stare koty, by wyrazić swoje zadowolenie lub aprobatę. Uznała to więc za zaproszenie i ostrożnie przestąpili próg.
Stanęli w chłodnym, zacienionym korytarzu, który w niczym nie przypominał zewnętrznych ścian budynku. Był przestronny, wyłożony drewnem wypolerowanym na wysoki połysk, na podłodze leżał dywan, pachniało czymś przyjemnym, ale nie umiałaby tego nazwać. Przed nimi pięła się w górę piękna klatka schodowa, zwieńczona oknem, przez które sączyło się złote światło południa. Po lewej stronie korytarza, tuż za załomem schodów, stał stary zegar, który tykał rytmicznie, jak wielkie mechaniczne serce. Za nim było wejście do jakiegoś pokoju.
Kitsune przysunął się do niej nagle. Na schodach pojawiła się para, chyba w ich wieku, chłopiec i dziewczynka. Stali razem, trzymając się za ręce, z poważnymi minami na dziecięcych twarzach, ubrani w marynarskie mundurki, białe sandałki i podkolanówki w paski. Co najdziwniejsze, światło przelatywało przez ich drobne ciała, a pyłki tworzyły kolorowe chmurki w miejscu, w którym stali. Przyglądali się sobie przez chwilę, nic nie mówiąc. Wydawało się jej, że nawet zegar przestał tykać.
      - Witajcie. – Dzieci skłoniły się równocześnie, ich jasne włosy zafalowały w powietrzu, a światło utworzyło złote aureole wokół ich głów. Kot skinęła głową, lisi demon tylko patrzył.  – Stary Dwór was wita. Zapraszamy.
Uśmiechnęli się jednakowo i wskazali drzwi za zegarem. Zeszli po schodach i bezszelestnie poprowadzili ich za sobą. Salon był wielki, drewniany i pełen słońca. Pachniał herbatą i ciastkami z cukrem. Rozglądała się z zachwytem, nie bardzo wiedząc na czym najpierw zatrzymać spojrzenie. Duchy, bo to musiały być duchy, posadziły ich na sofie w orzechowe pasy, pośród poduszek i pluszowych misiów.
      - Jestem Marcel.
      - A ja Marylka.
Dzieci-duchy dygnęły i skłoniły się, poważne i uśmiechnięte. Kiedy była tu z wujkiem poprzednim razem, nie było ich tu, a przynajmniej ona ich nie widziała. Przywitał ich wtedy mężczyzna, który we wszystkim przypominał jej doskonałego kamerdynera i dżentelmena, rodem ze starych książek. Tych dwoje chyba chciało go naśladować, wyraźnie sprawiało im to radość. Starali się być dostojni i godni zaufania, pełni szacunku i gotowi spełnić każde życzenie gości. Postawili przed nimi tacę z imbrykiem pełnym aromatycznej herbaty, filiżankami i talerzem z górą ciastek, zerkając trochę niepewnie na jej towarzysza. Czy lisie demony jedzą ciastka? Może powinni podać coś innego, na przykład krwisty stek?
Kitsune spojrzał na zastawę, jakby leżały na niej jadowite węże, lub coś równie miłego. Uśmiechnęła się do niego i sięgnęła po ciastko, dając mu do zrozumienia, że z całą pewnością nie są zatrute. Obserwował ją gdy jadła, zaciskając mocno usta, ale gdy wreszcie się przekonał, że nic jej nie będzie, wyciągnął ostrożnie rękę i tez spróbował. Duchy, wyraźnie uradowane, natychmiast doniosły więcej słodyczy, obserwując każdy ich ruch. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli nikogo w czasie posiłku.
      - Na pewno chcielibyście obejrzeć dom. Kasjan niedługo do nas dołączy i wszystko wam pokaże. Macie na coś ochotę? Możemy zrobić obiad, pobawić się, cokolwiek zechcecie. – Marcel wyszczerzył się w promiennym uśmiechu, patrząc na nią wyczekująco. Odwzajemniła uśmiech i uznała, że bardzo chętnie przyjrzy się z bliska zawartości salonu. Ciężko było jej usiedzieć w miejscu, kiedy wokół niej znajdowało się tyle interesujących rzeczy. Marcel ukłonił się szarmancko i zamaszystym gestem wskazał pokój, a Marylka bezskutecznie starała się na mówić młodego demona do zwiedzania. Siedział wciśnięty w swój kąt sofy i wyraźnie nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Wciśnięty pomiędzy miękkie poduszki i pluszaki, obserwował duchy krążące teraz wokół niej. Zastanawiała się przez chwilę, czy on przypadkiem nie chce jej chronić, ale zaraz wyleciało jej to z głowy. Wiedziała, że są tu bezpieczni. Dlatego spokojnie chodziła od półki do półki, podziwiając zbiór książek, sreber i porcelanowych figurek. Dotykała ich ostrożnie, nie ośmielając się ruszać ich z miejsca, za bardzo się bała, że mogłaby coś uszkodzić. Wszystko pachniało książkowym kurzem, papierem i słońcem. Dziwne, bo było tu bardzo czysto. Miała ogromną ochotę ściągnąć książki z półek i przejrzeć każdą z nich, zobaczyć jakie skrywają tajemnice. Duchy zachęciły ją, by przyjrzała się rzeczom z bliska. Sięgnęła ostrożnie po figurkę dziewczynki w niebieskiej sukience i kokarda tego samego koloru w jasnych włosach; dżentelmena opartego nonszalancko o regał, z parasolem w dłoni, ubranego w surdut i cylinder; piękną madame, która miała chyba być para dla dżentelmena, która stała przy rzeźbionej szkatułce na biżuterię, a w której znalazła stare listy, zasuszone liście i kwiaty, kawałki wstążek, jakieś stare monety. Usiadła na podłodze pokrytej miękkim, grubym dywanem i metodycznie wyjmowała wszystko ze szkatułki, badając szczegółowo. Wśród listów zaplątało się kilka zdjęć, na których przeważały kobiety ubrane w suknie z epoki i dzieci, ale był tam tez młody mężczyzna na bicyklu, para staruszków na tle piramid i gotycki kościół. Kiedy więc zjawił się Kasjan, siedziała wśród mnóstwa drobiazgów, zapominając o całym świecie.
      - Dobrze się bawicie? Mam nadzieję, że maluchy nie naprzykrzały się wam za bardzo, potrafią być męczący.
Kot zerwała się ze swojego miejsca i ukłoniła głęboko, chyba trochę zbyt zamaszyście, bo prawie straciła równowagę. Kasjan uśmiechnął się do niej i też ukłonił. Była już na tyle duża, by nie gapić się na niego bezczelnie, jak miały w zwyczaju całkiem małe dzieci, ale ciężko jej było oderwać spojrzenie od jego twarzy. Spuściła oczy, patrząc przepraszająco na czubki swoich palców ukrytych w skarpetkach. Mężczyzna patrzył teraz na Kitsune. Mierzyli się spojrzeniami, aż w  końcu Kasjan wezwał duchy do siebie, mówiąc coś do nich cicho, po czym odesłał.
      - Chodźcie, pokażę wam Stary Dwór.