Kot wysiadła z autobusu na
zasypany piaskiem chodnik i przeciągnęła się z lubością. Było upalne południe,
słońce grzało przyjemnie, niebo nad nią było błękitne i czyste, wszystko
pachniało nagrzaną ziemią i liśćmi, a las szumiał zachęcająco. Idealny dzień na
wycieczkę.
Odwróciła się i uśmiechnęła
leniwie do chłopca, który staną za nią. Wpatrywał się w zieloną ścianę lasu
przed nimi; wsłuchany w śpiew ptaków, wdychał głęboko pachnące powietrze, nie
zwracając na nią najmniejszej uwagi. Chwyciła go lekko za rękę i poprowadziła
na leśną ścieżkę prowadzącą w głąb zielonej krainy, gdzie mieli spędzić
wspaniały dzień, z dala od zgiełku miasta i spraw innych ludzi. Szli w
milczeniu, podziwiając widoki, łapiąc kolorowe motyle i wąchając kwiaty. Miała
wrażenie, że wszystko okrywa zasłona świetlistej nierealności, jakby samo Lato
kroczyło razem z nimi, obejmując ich złotymi, ciepłymi ramionami. Lisi demon
szedł cicho obok niej, zachwycony każda kępą trawy, każdym krzaczkiem,
kwiatkiem i drzewem, jakby znalazł się w zaczarowanej krainie, obiecanej mu
przed wiekami, gdzie żadne zło nie mogło go dosięgnąć. Tak bardzo różnił się
teraz od chłopca, którego spotkała miesiąc temu, rannego i balansującego na
krawędzi całkowitego załamania ze strachu. Nadal nie powiedział, kto go wtedy
zaatakował. Mieszkał w domu Marianny i Adriana, nie ufał nikomu, prawie się nie
odzywał. Zamknięty w czterech ścianach, obserwował wszystko czujnymi oczami ,
pochłaniając niezwykłe ilości surowego mięsa. Marianna cały czas go pilnowała,
jakby się bała, że pozagryza ich we śnie jak kurczęta. Nie potrafiła zrozumieć,
czemu Adrian tak szybko się do niego przekonał i pozwolił mu zostać, a przecież
to był najlepszy sposób, żeby mieć go na oku. A może bardziej drażnił ją fakt,
że siostrzenica mu ufała. A mały lis odnosił się do nich z pełnym rezerwy
zainteresowaniem, próbując pojąć swoją obecną sytuację. Cassir go nie znosił, a
chłopiec w pełni odwzajemniał to uczucie, wodząc za nim złotym spojrzeniem,
spięty i czujny, najwyraźniej czekając na atak z jego strony. Co myślał o niej,
nie była w stanie powiedzieć, bo zazwyczaj tylko na nią patrzył, z zupełnie
obojętnym wyrazem twarzy.
Weszli na zalaną słońcem
polanę, gdzie otoczony wielkimi drzewami stał Stary Dwór. Z zewnątrz wyglądał
jak stary, opuszczony dom; z gankiem, piętrem i wieżą, obrośnięty bluszczem.
Zielone pędy zawładnęły schodami, balustradą, zadaszeniem, starym ogrodowym
stolikiem do herbaty i bujanym fotelem. Nawet dziecięca huśtawka zaczepiona na
belce, nie uniknęła jego objęć. Pamiętała, że gdy była całkiem mała, miała
podobną w domu, ale zniknęła gdy skończyła sześć lat. Wtedy nie rozumiała,
czemu nagle musi obyć się bez jednej ze swoich ulubionych zabawek.
Do dworu prowadziła ścieżka
ułożona z kamieni, dziwnie zadbana jak na tak opuszczone miejsce. Wcześniej
była tu tylko raz, ale nie weszła wtedy do domu. Adrian powiedział jej, że
mieszkają tu duchy, ale spotka je dopiero wtedy, gdy Stary Dwór ja zaakceptuje.
Trochę się zdziwiła, kiedy powiedział jej potem, że dostała zaproszenie na
wizytę i ma zabrać ze sobą Kitsune, który najprawdopodobniej tam zamieszka.
Weszli na schody, które
zaskrzypiały niebezpiecznie pod ich ciężarem, trzeszczały i wyginały się z
jękiem. Trawy zaszumiały, jakby chciały oznajmić ich przybycie. Odsuwała rękami
pędy bluszczu, wchodząc w zieloną krainę. Czuła się jak prawdziwy kot:
przedzierający się przez krzaki, czujny i uważny, łowca. Lisi demon szedł cicho
za nią. Kiedy obejrzała się za siebie, zobaczyła jak bardzo jest zafascynowany.
Jego oczy znów przybrały złotą barwę, źrenice
rozszerzyły, oddychał głęboko. Dwoje dzieci, zachowujących się jak
dzikie zwierzęta tropiące ofiarę, lub czające się na przeciwnika. Uśmiechnęła
się, ominęła zarośnięty stolik i wreszcie stanęła przed drzwiami. Nigdzie nie
było dzwonka, nie pamiętała tez, jak Adrian wszedł do środka. Czy powinna po
prostu zapukać? Podniosła rękę do góry i zobaczyła starą, ciężką kołatkę. Już
prawie jej dotykała, kiedy coś stuknęło w głębi domu, podłoga zaskrzypiała i
drzwi się otworzyły, ale nikogo w nich nie było. Kolejne pytanie: czy powinni
wejść? Dom wydał z siebie przeciągły dźwięk, podobny do tego, jaki wydaja stare
koty, by wyrazić swoje zadowolenie lub aprobatę. Uznała to więc za zaproszenie
i ostrożnie przestąpili próg.
Stanęli w chłodnym,
zacienionym korytarzu, który w niczym nie przypominał zewnętrznych ścian
budynku. Był przestronny, wyłożony drewnem wypolerowanym na wysoki połysk, na
podłodze leżał dywan, pachniało czymś przyjemnym, ale nie umiałaby tego nazwać.
Przed nimi pięła się w górę piękna klatka schodowa, zwieńczona oknem, przez
które sączyło się złote światło południa. Po lewej stronie korytarza, tuż za
załomem schodów, stał stary zegar, który tykał rytmicznie, jak wielkie
mechaniczne serce. Za nim było wejście do jakiegoś pokoju.
Kitsune przysunął się do niej
nagle. Na schodach pojawiła się para, chyba w ich wieku, chłopiec i
dziewczynka. Stali razem, trzymając się za ręce, z poważnymi minami na
dziecięcych twarzach, ubrani w marynarskie mundurki, białe sandałki i podkolanówki
w paski. Co najdziwniejsze, światło przelatywało przez ich drobne ciała, a
pyłki tworzyły kolorowe chmurki w miejscu, w którym stali. Przyglądali się
sobie przez chwilę, nic nie mówiąc. Wydawało się jej, że nawet zegar przestał
tykać.
- Witajcie. – Dzieci skłoniły się
równocześnie, ich jasne włosy zafalowały w powietrzu, a światło utworzyło złote
aureole wokół ich głów. Kot skinęła głową, lisi demon tylko patrzył. – Stary Dwór was wita. Zapraszamy.
Uśmiechnęli się jednakowo i
wskazali drzwi za zegarem. Zeszli po schodach i bezszelestnie poprowadzili ich
za sobą. Salon był wielki, drewniany i pełen słońca. Pachniał herbatą i
ciastkami z cukrem. Rozglądała się z zachwytem, nie bardzo wiedząc na czym
najpierw zatrzymać spojrzenie. Duchy, bo to musiały być duchy, posadziły ich na
sofie w orzechowe pasy, pośród poduszek i pluszowych misiów.
- Jestem Marcel.
- A ja Marylka.
Dzieci-duchy dygnęły i skłoniły
się, poważne i uśmiechnięte. Kiedy była tu z wujkiem poprzednim razem, nie było
ich tu, a przynajmniej ona ich nie widziała. Przywitał ich wtedy mężczyzna,
który we wszystkim przypominał jej doskonałego kamerdynera i dżentelmena, rodem
ze starych książek. Tych dwoje chyba chciało go naśladować, wyraźnie sprawiało
im to radość. Starali się być dostojni i godni zaufania, pełni szacunku i
gotowi spełnić każde życzenie gości. Postawili przed nimi tacę z imbrykiem
pełnym aromatycznej herbaty, filiżankami i talerzem z górą ciastek, zerkając
trochę niepewnie na jej towarzysza. Czy lisie demony jedzą ciastka? Może
powinni podać coś innego, na przykład krwisty stek?
Kitsune spojrzał na zastawę,
jakby leżały na niej jadowite węże, lub coś równie miłego. Uśmiechnęła się do
niego i sięgnęła po ciastko, dając mu do zrozumienia, że z całą pewnością nie
są zatrute. Obserwował ją gdy jadła, zaciskając mocno usta, ale gdy wreszcie
się przekonał, że nic jej nie będzie, wyciągnął ostrożnie rękę i tez spróbował.
Duchy, wyraźnie uradowane, natychmiast doniosły więcej słodyczy, obserwując każdy
ich ruch. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli nikogo w czasie posiłku.
- Na pewno chcielibyście obejrzeć dom.
Kasjan niedługo do nas dołączy i wszystko wam pokaże. Macie na coś ochotę?
Możemy zrobić obiad, pobawić się, cokolwiek zechcecie. – Marcel wyszczerzył się
w promiennym uśmiechu, patrząc na nią wyczekująco. Odwzajemniła uśmiech i uznała,
że bardzo chętnie przyjrzy się z bliska zawartości salonu. Ciężko było jej
usiedzieć w miejscu, kiedy wokół niej znajdowało się tyle interesujących
rzeczy. Marcel ukłonił się szarmancko i zamaszystym gestem wskazał pokój, a
Marylka bezskutecznie starała się na mówić młodego demona do zwiedzania.
Siedział wciśnięty w swój kąt sofy i wyraźnie nie miał zamiaru się stamtąd
ruszać. Wciśnięty pomiędzy miękkie poduszki i pluszaki, obserwował duchy
krążące teraz wokół niej. Zastanawiała się przez chwilę, czy on przypadkiem nie
chce jej chronić, ale zaraz wyleciało jej to z głowy. Wiedziała, że są tu
bezpieczni. Dlatego spokojnie chodziła od półki do półki, podziwiając zbiór
książek, sreber i porcelanowych figurek. Dotykała ich ostrożnie, nie ośmielając
się ruszać ich z miejsca, za bardzo się bała, że mogłaby coś uszkodzić. Wszystko
pachniało książkowym kurzem, papierem i słońcem. Dziwne, bo było tu bardzo
czysto. Miała ogromną ochotę ściągnąć książki z półek i przejrzeć każdą z nich,
zobaczyć jakie skrywają tajemnice. Duchy zachęciły ją, by przyjrzała się
rzeczom z bliska. Sięgnęła ostrożnie po figurkę dziewczynki w niebieskiej
sukience i kokarda tego samego koloru w jasnych włosach; dżentelmena opartego
nonszalancko o regał, z parasolem w dłoni, ubranego w surdut i cylinder; piękną
madame, która miała chyba być para dla dżentelmena, która stała przy rzeźbionej
szkatułce na biżuterię, a w której znalazła stare listy, zasuszone liście i kwiaty,
kawałki wstążek, jakieś stare monety. Usiadła na podłodze pokrytej miękkim,
grubym dywanem i metodycznie wyjmowała wszystko ze szkatułki, badając
szczegółowo. Wśród listów zaplątało się kilka zdjęć, na których przeważały
kobiety ubrane w suknie z epoki i dzieci, ale był tam tez młody mężczyzna na
bicyklu, para staruszków na tle piramid i gotycki kościół. Kiedy więc zjawił
się Kasjan, siedziała wśród mnóstwa drobiazgów, zapominając o całym świecie.
- Dobrze się bawicie? Mam nadzieję, że
maluchy nie naprzykrzały się wam za bardzo, potrafią być męczący.
Kot zerwała się ze swojego
miejsca i ukłoniła głęboko, chyba trochę zbyt zamaszyście, bo prawie straciła
równowagę. Kasjan uśmiechnął się do niej i też ukłonił. Była już na tyle duża,
by nie gapić się na niego bezczelnie, jak miały w zwyczaju całkiem małe dzieci,
ale ciężko jej było oderwać spojrzenie od jego twarzy. Spuściła oczy, patrząc
przepraszająco na czubki swoich palców ukrytych w skarpetkach. Mężczyzna
patrzył teraz na Kitsune. Mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Kasjan wezwał duchy do siebie, mówiąc
coś do nich cicho, po czym odesłał.
- Chodźcie, pokażę wam Stary Dwór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz