Fallow me

Fallow me

wtorek, 31 stycznia 2012

I już

I już.


Nareszcie. Egzaminy zdane, stres odchodzi, ocena jak najbardziej pozytywna, a czekolada jest lekiem na całe zło :) I już mam propozycję na robienie kolejnego kursu i tytułu, ale nie sądzę, by pedagogika była dla mnie. Chociaż nauczanie nauczycieli może być całkiem interesujące.


                                   Czas na powrót do życia codziennego i zachwycanie się zimą :)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Cassir c.d.

 Cassir c.d.

Adrian wziął ją za rękę i wyprowadził do przyległego pomieszczenia. Wyglądało na to, że tą poważną rozmowę, chciał przeprowadzić z nią. Jego ponure spojrzenie nie wróżyło najlepiej. Już się nie uśmiechał, tylko patrzył przed siebie w milczeniu, pełen powagi. Kot dreptał cicho u jej boku, jak strażnik utkany z cienia i ciemności.
Posadził ją w głębokim fotelu i zajął miejsce na przeciw niej. Ponieważ nic nie mówił, miała czas by się rozejrzeć. Pokój wyglądał trochę jak ich mieszkanie, pełen książek, płyt, zapachów. Kolory na ścianach, meble, wszystko było zaskakująco znajome: stolik do herbaty, na którym stała zastawa i leżało kilka tomów w starych oprawach; zapach kurzu i papieru, kawy, tytoniu. Gdyby była taka możliwość, przytuliłaby to wszystko.
     - Wiesz, jak bardzo było to nierozsądne?
     - Domyślam się już. Ale przecież nic mi nie groziło, miałam strażnika no i jednak przestrzegał zasad, choć nie mam pojęcia, o co w nich chodzi. Tylko rozmawialiśmy. Mam nosić ze sobą osikowe kołki?
     - Przeczytałaś za dużo książek. Stanowczo za dużo. Powinnaś ograniczyć się do szkolnych lektur i bajek dla dzieci w twoim wieku. Co teraz czytacie?
     - Nic ciekawego. I mamy teraz wakacje.
Wyglądał na pokonanego, ale wciąż musiał być zły. Pokręcił głową.
     - Masz dopiero dwanaście lat. Na wampiry i całą resztę, przyjdzie jeszcze czas. Nie spiesz się tak bardzo. Ten ostatni wypadek z duchem chyba nie należał do przyjemnych i powinien był dać ci do myślenia.
Kot uporczywie wpatrywała się w swoje buty. Oczywiście, że nie należał. Na samo wspomnienie dostawała dreszczy i coś nieprzyjemnie ściskało ją w żołądku. Wtedy pierwszy raz naprawdę się bała. Obecność kotów nie dała jej poczucia bezpieczeństwa, a przecież walczyły razem z nią. Co by się stało, gdyby nie pomoc z zewnątrz? Pewnie duch pociągnąłby ją za sobą na dugą
 stronę Bramy. Zacisnęła ręce na brzegu swetra, zdrętwiała.
     - Proszę cię tylko o odrobinę rozsądku i trochę zrozumienia dla moich nerwów. Nie chcę, żebyś zamartwiała się na zapas, ale musisz zrozumieć, że ten świat nie jest tak przyjazny, jak może się wydawać na początku. Mogłem ci wtedy pomóc jedynie dlatego, że przerwałem więź łączącą cię z tamtym światem, czymkolwiek on jest. Nic o nim nie wiemy, ty pewnie też nie. Marianna miała siedemnaście lat, gdy odkryła nasze istnienie; twoja matka prawdopodobnie nigdy się o nas nie dowie, chyba, że zostanie postawiona przed faktami. Z pewnością ma jakieś predyspozycje.
Milczała przez chwilę, niepewna czy powinna w ogóle odpowiadać.
     - Nie jestem żadną z nich – wyszeptała tylko.
     - Nie jesteś – przyznał, wwiercając w nią stalowe spojrzenie. Nie chciała, żeby się na nią złościł. Była wdzięczna za pomoc i uwielbiała go ponad miarę. Budził się w niej bunt, któremu zamknęła usta. Powinni byli ją ostrzec, powiedzieć, z czym będzie miała do czynienia. Zamiast tego pozwalali jej bezkarnie spacerować po stronie Cienia i zaczepiać spojrzeniem różne stworzenia. Kiedy ostatnio poszli na lody do Starego Miasta, patrzyła zaczepnie na błękitnookie rusałki, które bawiły się, zmieniając ciśnienie w miejskiej fontannie i ochlapując dzieci kaskadami wody. Maluchy biegały radośnie w kałużach, głuche na skargi rodziców, rozganiając gołębie. A rusałki szczerzyły do niej ostre zęby, jakby chciały zagrać w zupełnie inną, bardziej okrutną grę. Wtedy ciocia położyła rękę na jej ramieniu, odwzajemniając ich złe spojrzenie. Jakoś tak wyszło, że na nią nie zwrócili uwagi, albo uznali, że nie zrobiła nic złego. A powinni byli od razu ją ostrzec. Pewnie te piękne dziewczęta nie będą dla niej zbyt miłe w przyszłości, pomne na wszystkie morderstwa na rybach, dokonane przez kocią brać. A przecież ona nie miała w domu nawet akwarium. Dlatego teraz przeprosiła tylko cicho, zatrzymując myśli dla siebie i wspominając, że mogliby opowiedzieć jej więcej o tym, co mogła tu znaleźć i przed czym mieć się na baczności. Kot zamiauczał współczująco i wdrapał się po jej ręce, by wtulić się w jej ramiona. Przy nim jednym, ginęły wszystkie światy i wszystkie stworzenia, mniej lub bardziej realne. Pocałowała czarną mordkę, wdzięczna i szczęśliwa. Adrian rozsiadł się wygodnie, zdecydowany.
     - W porządku.
       Dziewczynka wpatrywała się w niego z zachwytem, chłonąc każde słowo. Nie powinna być aż tak zafascynowana, chociaż wiedział, że żywo interesowało ją wszystko, co niezwykłe. Dzieci uwielbiają takie historie. Wiedział wprawdzie, że jego słowa nie wpadają w próżnię, ale jakoś nie mógł zdobyć się na wiarę, że ona rozumie sytuację i ewentualne zagrożenia. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa i będzie ostrożna, to życie nauczyło go, że złośliwy zbieg przypadków niósł przykre konsekwencje. A on lubił tę małą, rozbieganą istotę, którą Marianna kochała jak własną córkę. Co mógł jej powiedzieć, by zachowała dystans i nie stała się bohaterką z przypadku? Bał się o nią i miał ku temu solidne podstawy. Cassir z pewnością ją zachwycił. A ona jego, był tego pewien. Wolałby, gdyby spotkali się później, gdy dziewczynka trochę podrośnie. Tak właściwie miało go tu dziś nie być, nie powiedział mu o nowej podopiecznej. Postawiony przed faktem dokonanym, mógł tylko iść dalej i mieć nadzieję, że dumny wampir nie uzna jej za świetną przekąskę. Marianna zmyje mu głowę, nie ufała wampirom. Chociaż znała Cassira już długi czas, zawsze czujnie patrzyła mu na ręce. Albo na kły. Jej zazdrość mile łechtała jego próżność, ale teraz sytuacja była cokolwiek inna. Zazdrość i strach nigdy nie idą w parze. Na ile znał żonę, nie pozwoli by tych dwoje zbliżyło się do siebie za bardzo, co pewnie i tak przyniesie wymierny skutek. Kot była zbyt podatna na nowe rzeczy, a zbyt mało na dobre rady. Wciąż przyglądała mu się z przepraszającą miną, tuląc do siebie kota.
     - Będę ostrożna, obiecuję. Nie chciałam cię zmartwić – wymruczała z miną małego, bezbronnego kociaka. – Nie zrobisz mu krzywdy? – Podniosła na niego proszące, zielone oczy. Może instynkt podpowiadał jej, że nie musi bać się wampira? Kot polizał jej rękę i odwrócił się, rzucając mu wymowne spojrzenie.
     - Dobrze – westchnął z rezygnacją. Z dziećmi ciężko jest wygrać. – Nic złego mu nie zrobię, tylko pouczę. Zgoda?
Pokiwała energicznie głową a jej twarz powoli się rozpromieniła. I pomyśleć, że jeszcze sto lat temu nie dałby jej szans na jakikolwiek sprzeciw. Skończyłaby w ciemnym pokoju lub komórce, zupełnie sama i tak długo, aż zrozumie swój błąd i przeprosi. A teraz? Już jej wybaczył, a gotów był na wiele więcej. Skapitulował przy małej dziewczynce. Co się dzieje z tym światem?
     - Dziękuję – uśmiechnęła się tak cudownie i z taką wdzięcznością, jakby podarował jej zamek pełen tajemnic, które będzie mogła odkrywać latami. Może rzeczywiście tak było. Wstał, żeby pogładzić jej włosy, a potem wziął za rękę i wrócili do głównego pomieszczenia. Było zdecydowanie ciszej i nie tak tłoczno, tylko kilku rozleniwionych krwiopijców siedziało w fotelach, z ludźmi śpiącymi w ich ramionach. Posłali mu senne uśmiechy, pogrążeni we własnych myślach. Cassir przyglądał im się, wyraźnie znudzony. Nie skorzystał z dzisiejszej nocy. Kiedy podszedł do stolika, nuda zniknęła z jego twarzy, zastąpiona wyczekiwaniem.
     - Spokojnie, obiecałem nie urywać ci głowy. Potem omówimy warunki. Tymczasem proponuję coś na poprawę nastroju.
Kot uśmiechnęła się do wampira, już spokojna. Wypuściła zwierzaka i usiadła razem z nimi. Kiedy dostała swoją gorącą czekoladę, wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Jej świat wrócił na właściwe tory. Cassir nie spuszczał z niej poważnych oczu, jakby chciał pochłonąć ją spojrzeniem. To nie będzie prosta znajomość. Miał nadzieję, że ze względu na ich długoletnią znajomość, będzie się przy niej kierował rozsądkiem, a nie pragnieniami. Miał pełne prawo przypuszczać, że dałaby mu się pożreć, choćby z czystej ciekawości.
Sięgnął z rezygnacją po swojego kolorowego drinka, który płonął błękitnym ogniem. Marianna nie wybaczy mu takiej uległości.


                                                              ***

sobota, 28 stycznia 2012

Cassir c.d.

 Cassir c.d.

Kot miauknął z pretensją, kiedy przestała go głaskać. Pochyliła się, żeby go pocałować i wtedy dostrzegła jakiś ruch z boku. Od regału z książkami oderwał się cień i ruszył w jej stronę. Nie zauważyła go wcześniej. Cień okazał się kolejnym bladym mężczyzną o elektryzującym spojrzeniu i wspaniałym, miłym uśmiechu. Stanął nad nią, opierając dłonie o blat stołu. Miał ładne, blade paznokcie, na których odbijało się światło świec. Była niemal pewna, że mógłby pociąć ja nimi na kawałeczki. Ale on wyglądał całkiem przyjaźnie, może aż za bardzo. Czekał w milczeniu, kiedy mu się przyglądała, wciąż uśmiechnięty.
     - Jesteś tu nowa? Nie widziałem cię wcześniej.
Głos miał równie oszałamiający jak spojrzenie. Nie odpowiedziała, zbyt zaaferowana szczegółami jego wyglądu. Miał ciemne włosy opadające mu na twarz i oczy w kolorze burzowego nieba, wpatrzone w nią uważnie. Pod tą uwagą i pozorną  łagodnością kryło się coś jeszcze, czego nie chciał jej pokazać. Czy to, że rozpierał go głód i też przyszedł tu zapolować?
Kot wiercił się na jej kolanach, wyraźnie niezadowolony. Pogładziła jego pyszczek, nawet nie patrząc w dół. Wampir przysunął się bliżej i wyciągnął rękę, zabierając jej książkę.
     - „Trzech Muszkieterów”? Ile ty masz lat? - Wyglądał na zdziwionego, ciekawe czym? Przecież to była świetna książka. Zauważyła, że od jakiegoś czasu sporo osób się im przygląda. Niektórzy spoglądali na nich ukradkiem, inni nie ukrywali swojego zainteresowania ich rozmową. Napotkała kilka zagadkowych spojrzeń i nie był pewna, czy wyrażają zainteresowanie czy wrogość.
     - Wystarczająco. – Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że dzieci w jej wieku interesują się innymi rzeczami, ale nikt nie zabraniał jej czytać, rodzice byli wyraźnie zadowoleni z faktu, że umiała zorganizować sobie zajęcie, które z ich strony nie wymagało zbytniego nakładu czasu, którego nie mieli w nadmiarze. Tak przynajmniej mówili. Chodzili razem na spacery, a tata nauczył ją grać w szachy i czasami siadali przy dużym stole w ich pokoju tocząc pojedynki, ale nie zdarzało się to często. Poza tym patrzyli na nią trochę przez palce, kiwając głowami nad jej chyba zbyt wybujałą fantazją. Nie byli źli, po prostu nie wiedzieli o wielu rzeczach. Tylko mama czasem z głębokim namysłem patrzyła, jak bawiła się z kotami. Z jakiegoś powodu się obawiała, ale nie umiała chyba wyjaśnić czego. Gdyby mogła zobaczyć ją teraz, tutaj, z kotem na kolanach i wampirem jako towarzyszem rozmowy, jej serce i głowa mogłyby tego nie wytrzymać. Zamknęła na chwilę oczy i westchnęła. Nie chciała myśleć o załamaniu matki.
Spojrzała znów do góry. Jeśli miała być szczera, ten mężczyzna wyglądał tu trochę nie na miejscu. Jakby fakt, że nie pochylał się nad niczyją szyją, w jakiś sposób go wyróżniał.
     - Czego pan chce?
     - Pytałem, czy jesteś z nimi – przypomniał z miną, którą można było nazwać urażoną.
     - Nie.
Odebrała mu książkę. Zdaje się, że Atos znów próbował się upić.
     - Myślałem, że dziś tylko oni mogą tu wejść, a ty po prostu nie znasz jeszcze zasad. Jak ci na imię?
     - Czy mama panu nie mówiła, że nie wolno rozmawiać z obcymi?
Z wyraźnym trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Usiadł obok niej i przysunął się tak blisko, że dotykali się ramionami, a gdy się uśmiechnął, zobaczyła wysunięte kły. Zafascynowana, zapomniała o czytaniu i tylko wpatrywała się w jego twarz. Teraz wyglądał na zadowolonego, jakby osiągnął upragniony cel. Chwycił jej dłoń i podniósł do swoich ust.
     - Możesz dotknąć, jeśli chcesz. Nie bój się.
Powoli przyłożyła palce do jego policzka, potem zsunęła w dół. Pocałował je zimnymi ustami i pozwolił dotknąć swoich zębów. Kły były gładkie i ostre, jak u dzikiego kota. Ugryzł ją lekko, tak, by nie uszkodzić skóry. Po jej plecach przebiegł przyjemny dreszcz, na chwilę straciła oddech. Już wiedziała, dlaczego ludzie się do nich garnęli, nie stawiając oporu i nie okazując strachu. Nawet jeśli ta delikatność była tylko iluzją, to z pewnością kusiła wystarczająco, by zabić wszelkie obawy i odsunąć rozsądek gdzieś daleko. Poza tym, byli tu sami młodzi ludzie, którzy jeszcze nie umieli się bronić. Zabrała rękę, zawstydzona.
     - Kim oni są? Widziałam jak tu szli, chyba specjalnie dla was.
     - Klub Miłośników Wampirów. Tak o sobie mówią. Grupa dzieciaków, zaczytanych i zasłuchanych w stare historie i w nowy świat, gdzie zrobiono z nas piękne, magiczne istoty.
     - Tak wyglądacie, albo chcecie się takimi objawiać.
     - Dla nich, to jest tylko sen. Nie są tu naprawdę, przynajmniej nie świadomie. To zabawa, w którą chcą się bawić, nie do końca wierząc w nasze istnienie. Gdyby wiedzieli, nie byłoby ich tutaj, a przynajmniej większości z nich, a to stanowczo za mało. Nie ma nas tu wiele, ale mamy spore potrzeby. Myślałem, że jesteś jedną z nich.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Nigdy o nich nie słyszała, wujek też jej nie uprzedził.
     - Może chcesz się zapisać?
     - Nie, dziękuję.
     - Wyglądasz na zainteresowaną.
     - Bo jesteście interesujący. Ale to nie znaczy, że pozwolę się zjeść, chociaż oni tulą się do was jak do maskotek.
Wampir zaśmiał się wreszcie, opadając na stół i chowając głowę w ramionach. Zrobiło się jej głupio i poczuła się bardzo nie na miejscu. Trwał tak przez dłuższą chwilę, nie mogąc się uspokoić. W końcu podniósł na nią rozbawione spojrzenie. Wyglądał tak, jakby chciał ją pożreć w całości na miejscu.
     - Może jednak się skusisz? Byłaby z nas udana para.
Znów zacisnął zęby na jej palcu, uśmiechając w taki sposób, jakby mógł spełnić każde jej marzenie. Nie mogła odwrócić głowy, nawet nie chciała. Nie sądziła, że byłby w stanie ją zranić, jeśli nie powiedziała wyraźnego „tak”. W tym świecie musieli trzymać się kilku zasad.
Tym razem kot zerwał się z jej kolan, sycząc ostrzegawczo. Czyżby uznał, że groziło jej niebezpieczeństwo? Wampir oderwał usta od jej ręki i patrzył na zwierzę zdumionym wzrokiem, jakby był duchem lub inną przerażającą zjawą.
     - Ona nie jest dla ciebie.
     - Wujek!
Zerwała się z miejsca, żeby go uściskać. Objął ją zaborczym gestem, całując w czubek głowy. Wtuliła się w jego ramiona.
     - Mam nadzieję, że nasz blady przyjaciel, nie narzucał ci się za bardzo?
     - Jeszcze nie, ale na pewno nikt mu nie powiedział, że nie należy rozmawiać z nieznajomymi.
     - Hmm, na pewno. – Pocałował z roztargnieniem jej policzek i posadził na stole. – Ty też powinnaś być ostrożniejsza, Marianna dostałaby zawału, gdyby cię z nim zobaczyła. Pomijam fakt, że to nadużycie naszego zaufania, w czasie gdy pilnujemy cię pod nieobecność rodziców.
     - Tylko rozmawialiśmy, no i się spóźniłeś. Co miałam zrobić? Nie chciałam być niegrzeczna… - Nadęła policzki. Na pewno była trochę winna, ale nie zrobiła też nic złego.
     - Dla mnie wyglądało to dość niebezpiecznie. Zdaje się, że będę musiał z kimś poważnie porozmawiać.
Spojrzał ponad jej głową na wampira, dość przyjaźnie jak przed poważną rozmową.
     - Adrian – Wampir ukłonił się. – To nie moja wina, dlaczego przyszła akurat dziś? Powinieneś ją ostrzec, albo sam przyprowadzić, zamiast kazać dziecku czekać. – Uśmiechnął się równie przyjaźnie, mrużąc piękne oczy. Zachichotała. Nie miała nic przeciwko małemu ugryzieniu, ale oni nie musieli o tym wiedzieć.
     - Kto jak kto, ale sądziłem, że akurat ty respektujesz tutejsze zasady, Cassir. Rozmawialiśmy na ten temat. Jeśli masz problemy z pamięcią lub wzrokiem, możemy cię do kogoś skierować. – Skinął ręką w stronę baru. Zagrzechotały kościane czaszki.
     - Dziękuję, nie trzeba.
Silna ręka spoczęła na jego ramieniu. Zmarszczył brwi, urażony taką zniewagą.
     - Chyba trochę przesadzasz. Jak długo się znamy?
     - Wystarczająco.
Pogładziła rękę wujka, chcąc go uspokoić. Czuła się jednak trochę winna. Kilka osób z sali znów uważnie się im przyglądało, wyglądali na zaniepokojonych. Dlaczego? Wampir był chyba rozbity, unikał jej wzroku. Chciała mu pomóc, ale nie bardzo wiedziała jak. Nie wyglądał na bardzo głodnego, może by jej nie zjadł.
     - Nic mi nie jest, naprawdę.
     - Ale coś mogło się stać. Chodź.
                                                                                                                                                                     
                                                                                                                                          c.d.n.

wtorek, 24 stycznia 2012

Cassir

              Cassir

     Księżyc po drugiej stronie był ogromny. Świecił tak jasno, jakby chciał zastąpić swym blaskiem Słońce. Kot żałowała, że nie ma ze sobą jego mapy, by odnaleźć znajome z nazwy miejsca. Matka przechowywała różne rzeczy, wśród których odkryła kiedyś wspaniałą mapę księżyca, składającą się z kilku sztywnych kart, które tworzyły mini atlas. Przydałby się jej teraz. Zamiast tego przypomniała sobie legendę, którą kiedyś opowiedział jej wujek, według której na Księżycu mieszkały koty. Patrzyła na niego już tak długo, że niemal widziała smukłe kształty przemykające po jego powierzchni. Ciekawe, czy znał jakieś inne historie? Musi go o nie zapytać dziś wieczorem.
Przetarła rękawem zmęczone oczy. Przez moment wydawało jej się, że widzi jakiś kształt na tle jasnej tarczy, ale kiedy spojrzała znów uważnie na niebo, nie było tam nic, oprócz kilku chmurek. Ziewnęła. To pewnie tylko nietoperz.
     Nie miała już problemów z przechodzeniem na drugą stronę rzeczywistości. Dwa światy nakładały się na siebie jak obrazki z trójwymiarowych pocztówek, które znalazła na dnie pudła ze starymi zdjęciami rodziców. Ciocia Marianna też takie miała i pozwalała jej oglądać je do woli. Jej były inne, bardziej fantazyjne, baśniowe. Pokazywały ten inny świat, który pozostawał niewidoczny dla ludzi, ukryty w cieniu. Już wiedziała, skąd biorą się ci wszyscy dziwni ludzie, których widziała na ulicach. Ubrani jak z koszmarów lub ze starych książek, nienaganni lub szaleni. Przypominali postacie z baśni, którymi straszy się lub uspokaja dzieci. Czarne charaktery w błyszczących skórach i ciemnych okularach; kolorowe wróżki w kwiecistych sukienkach; rusałki o rozmarzonych spojrzeniach, które kręciły się przy fontannach, drażniąc małe dzieci i czasem gołębie; leśni ludzie, którzy przypominali jej wikingów i smukłych wojowników z łukami. Świat stawał się coraz bardziej interesujący.
Uśmiechnęła się do Księżyca i wstała, otrzepując spodnie z piachu i gałązek. Powinna już iść, jeśli nie chciała się spóźnić, choć nie miała nic przeciw siedzeniu tu przez całą noc. Zadarła jeszcze głowę do góry, ale już nic nie poruszało się wśród chmur, tylko gdzieś niedaleko pohukiwała sowa. Zeszła z nasypu, pociągając za sobą lawinę drobnych kamyczków i po chwili wylądowała miękko na gładkich kamieniach. Odwróciła się w stronę zamku i ruszyła w jego kierunku. Zastanawiała się, czemu pozwolili jej zostać poza 
domem tak długo i do tego wałęsać  się po Starym Mieście. Wprawdzie wujek  miał się tu z nią spotkać,   ale gdyby rodzice się dowiedzieli, wpadliby w szał.                      
Gdy weszła do parku, z zainteresowaniem spojrzała na rzekę, nad którą unosiła                                                                                                          
się blada mgła, w której bawiły się sylfidy. Woda zdawała się być czarna, aksamitna. A na drugim brzegu dostrzegła dziewczynę w białej sukience, która zdawała się fosforyzować w bladym świetle. Szła lekkim krokiem w tę samą stronę co ona, uśmiechając się sennie. Zaciekawiona poszła za nią, ściskając w ręku wyczytany egzemplarz „Trzech Muszkieterów”. Dziewczyna doszła już do mostu i właśnie przechodziła przez jezdnię, wyraźnie zadowolona. Sukienka zawirowała wokół jej kolan jak u przedszkolaka. Pobiegła do przodu, trzymając się cienia, chociaż wcale nie musiała się ukrywać, tamta dziewczyna zdecydowanie nie zauważała świata wokół. Kiedy wśród drzew zamajaczyły ciemne mury i kilka światełek, przyspieszyła nieco. Były na miejscu.
Biała sukienka sunęła gdzieś przed nią, niczym biały motyl, gdy mijała najpierw pokrytą znakami wielką misę, pełną ciemnego, opalizującego płynu, nad którą pochylały się dwie postacie, spisujące coś skwapliwie na kawałkach pergaminu, a potem pojawiała się i znikała między drzewami. W końcu zatrzymała się, wygładziła dłońmi lśniący materiał, niedbałym ruchem musnęła włosy i weszła w światło.
Kot stała w miejscu, już nie musiała jej śledzić. Spojrzała w bok, na misę. Ukłoniła się ukrytym w cieniu postaciom, dziwna nieznajoma nagle przestała ją interesować. Chciała zajrzeć w zwoje pergaminu i zapytać, co zdołano odczytać z gładkiej tafli. Zakapturzone głowy uniosły się po chwili i odwzajemniły ukłon, ręce nawet na chwilę nie przerwały pisania. Dała krok do przodu, ale na ścieżce pojawiło się więcej zwiewnych, ubranych na biało sylwetek. Dziwne, nie wiedziała nic o żadnym zjeździe. Postacie przy misie podniosły się ze swoich miejsc, gdy tylko senna grupka ich minęła. Szerokie kaptury skrywały ich twarze, ale i tak widziała jak kładą palce na ustach, kręcąc głowami. Z jakiegoś powodu nie chcieli, by wchodziła do środka. Dlaczego? Od strony budynku popłynęły śmiechy i jakaś spokojna, kołysząca melodia. Przy takiej mogły tańczyć przytulone pary. Może to jakieś święto z okazji pełni? Uśmiechnęła się znowu. Tak właściwie, to nie musiała się bać, dostała zaproszenie, ale jednak reakcja skrybów była zastanawiająca. Znów chciała zajrzeć w ich notatki, strasznie ciekawa co zobaczyli w błyszczącej ciemności, na której nie widziała odbicia nieba, ani niczego innego. Zamiast tego odwróciła się i skierowała w stronę muzyki, odprowadzana milczącymi spojrzeniami. Gdy tylko weszła w cień drzew, zobaczyła rozjarzone kobaltowe oczy i po chwili przy jej nodze zmaterializował się znajomy, czarny jak noc, smukły kształt. Kot otarł się o jej nogi i stanął obok, gotowy jej towarzyszyć.
W środku było jasno, gwarno i tłoczno, w powietrzu unosił się zapach wosku, ognia i papieru, kwiatów i ziół. I jeszcze jeden, zapach specyficzny dla istot cienia, taki którego nie umiała nazwać i któremu nie mogła się oprzeć. Była zachwycona. Szła przez salę rozglądając się z zaciekawieniem, usłyszała za sobą kilka zdziwionych głosów, a przecież nie była tu najmłodsza. Widziała kilkoro dzieci, a przynajmniej kogoś, kto tak wyglądał.
Wdrapała się na wysokie krzesło, uśmiechając do barmana, uroczego jegomościa z płowymi włosami i mnóstwem małych, kościanych czaszek wplecionych w warkoczyki. Szczerzyły do niej małe ząbki, łypiąc pustymi oczodołami we wszystkie strony.
     - Coś podać? – Odwzajemnił uśmiech, mrużąc oczy w kolorze zamrożonego nieba i szczerząc zęby jak czaszki w jego włosach.
     - Dwa razy ciepłe mleko.
Kot siedzący na ladzie przy jej ręce zamruczał i uniósł dumnie głowę, uważnie śledząc każdy ruch barmana. Chwilę później siedziała w odległym kącie sali, otoczona książkami i bajkowym światłem. Ponieważ wujka jeszcze nie było, wyciągnęła swoich „Muszkieterów” i wróciła do momentu, gdzie Atos wspominał uśmiercenie Milady. Kot siedział na jej kolanach, z głową wtuloną  w jej brzuch, mrucząc przy tym z zadowoleniem. Opity mlekiem i otoczony ciepłem, sprawiał wrażenie ukontentowanego władcy świata. Gładziła odruchowo jego czarny grzbiet i drapała za uchem, czując jak z każdą pieszczotą narasta głęboki pomruk, który wibracjami przenosił się do jej wnętrza. Czuła silną potrzebę odłożenia książki. Powinna zasnąć razem z kotem, skulona w kłębek, zamknięta w zupełnie innym świecie, którego jeszcze nie znała. Otrzeźwił ją głośny śmiech, który rozległ się gdzieś na drugim końcu sali, ktoś przewrócił krzesło. Dziewczyna w bieli, którą widziała wcześniej, teraz prawie leżała na stole, roześmiana, a nad nią pochylał się blady mężczyzna w czerni i turkusach. Jego ciemna czupryna, która jakoś nie chciała poddać się zabiegom fryzjerskim, zdawała się żyć własnym życiem. Włosy sterczały na różne strony, nieporządne i eleganckie zarazem, muskając czoło i ciemne brwi, pod którymi jarzyły się turkusowe oczy. Aż otworzyła szerzej oczy. Widziała podobny kolor u kotów, które strzegły Bramy, ale nigdy u człowieka. Nawet rusałki nie mogły się takimi pochwalić. I te oczy stawały się ciemniejsze z każdą chwilą, z którą mężczyzna pochylał się nad dziewczyną. Już się nie śmiała, tylko czekała, oszołomiona fascynacją, niema i głucha na wszystko inne. Pocałował jej szyję, zdawało się jej, że słyszy pomruk pełen zadowolenia wydobywające się głęboko z jego gardła. A potem zatopił kły w miękkim ciele.
Kot patrzyła na nich z zaciekawieniem i otwartymi ustami. Nie mogła oderwać od nich oczu. Zapomniała o książce, to co miała teraz przed sobą, było dużo bardziej interesujące. Po sali majaczyło wiele podobnych par, objętych, zatopionych w rozmowie i krwi. Wszystko jak w powieści. Wspaniałe. I to na tyle, że ludzie nie okazywali strachu. Odchylali z ufnością głowy i podstawiali nadgarstki do spragnionych ust. Nie było w nich wstydu, jakby skrępowanie nie leżało w ich naturze. To ciekawe. A wampiry całowały ich łagodnie, czasem pozbawiając właścicieli części garderoby. Na krzesłach i półkach leżały koszule, swetry i wstążki, w większości białe, czasem o delikatnym, pastelowym zabarwieniu, jakby dziecko rozsmarowało na nich kredki: różowe, żółte, niebieskie. Jeden z chłopców wydał się jej znajomy, chyba chodził z nią do szkoły, może nawet byli w jednej klasie, ale teraz nie mogła sobie nic przypomnieć, jakby ten dziwny czar, który ich otaczał, zaczął działać też na nią, pozbawiając świadomości. Ale dostrzegła, że w oczach krwiopijców maluje się coraz większy głód i narasta dzikość.
                                                                                                                               
                                                                                                                                               c.d.n

Cierpię na brak czasu



 Po obejrzanym ostatnio filmie, dochodzę do tego jakże prozaicznego wniosku. Tak po prostu. W tym miesiącu dni wolne mogę policzyć na dłoni jednej ręki, dokształcanie bywa uciążliwe, zwłaszcza, jeśli po 14 godzinach pracy muszę wstać o 6 rano, a po szkoleniu znów iść do pracy. I wiem, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Pozostaje nadzieja, że po tym wszystkim zdam egzamin śpiewająco ( o ile jest to możliwe w niedzielę o poranku) i nie wystraszę się komisji, która będzie równie świeża jak ja :)                                                                                                                                                                           
Tak więc, jeśli ktoś wynajdzie kiedyś jakiś cudowny sposób na noszenie zapasowego czasu w kieszeni, proszę o kontakt :)




                       

piątek, 20 stycznia 2012

Pierwsze przejście c.d.








       Duch wrzasnął wściekle, nie rozumiejąc co się dzieje. Koty zdołały rozerwać jego lodową mgłę i przedostać bliżej, zataczając wokół coraz ciaśniejsze kręgi. Ich mruczenie dudniło w całej okolicy. Powinien był z łatwością je odgonić, ale nagle zdał sobie sprawę, że nie może się ruszyć. Spojrzał w dół. Dziewczynka klęczała na ziemi, skulona i rozdygotana, kot w jej ramionach patrzył na niego gniewnie. Mamrotała coś cicho, ale nie potrafił rozróżnić słów. Jeden z kotów skoczył nagle do góry, wpijając się ostrymi zębami w jego szyję. Wisiał przez chwilę w powietrzu, by zaraz opaść na oblodzone kamienie z zakrwawionym pyskiem. Ciało na ziemi zadrżało i skuliło się jeszcze bardziej, otoczyła ich mleczna biel. Rozejrzał się zdezorientowany, koty na szczęście zniknęły. Nagle poczuł, jak coś wsysa go z wielką siłą, rzucając w ciasny, rozjarzony bielą korytarz. Nie miał pojęcia co się dzieje i co poszło nie tak, ale gdy znajdzie się po drugiej stronie, będzie gotowy. Musiał opanować to dziecko, które pojawiło się na jego drodze. Żywa, ludzka istota, nie z tego świata. To jedyna szansa, żeby przetrwać.

      Kot spojrzała na zamkniętą Bramę. Nic się nie działo, była tu zupełnie sama. Gdzie podziały się koty? Zawsze był tu choć jeden, milczący strażnik.
Cisza pękła nagle, zwalając ją z nóg, poczuła silne uderzenie w tył głowy. Zanim upadła, zdążyła zauważyć, że Wrota rozchyliły się nieco, jakby wielkie usta smakowały zapach przyszłego posiłku. Kolana bolały ją od upadku, w głowie huczało nieznośnie. Duch stał nad nią, wielki i  zły, czarne dziury jego oczu płonęły zimnym gniewem. Rozchylił wielkie usta, w których ziała kolejna czarna dziura i widniały dwa rzędy ostrych jak u rekina kłów. Pochylił się, chwytając w szponiastą łapę jej włosy. Przeraźliwe zimno spłynęło od czubka jej głowy aż po końcówki palców u stóp. Zadrżała, czując że robi się jej niedobrze, a czarne dziury zaczynają ją pochłaniać. Zaśmiał się okrutnie, mrużąc ślepia, obiecując jej świat pełen pustki i okropieństw, o jakich nigdy nawet nie śniła.
Nie!
Kot poderwała się do góry i odskoczyła, zdziwiona. Duch, równie zaskoczony, puścił ją, rozglądając się na boki. Otworzył szeroko puste oczy, w których teraz widział strach. Co się stało?
Cofnął się, chyba chciał uciekać, ale było już za późno. Brama syknęła czeluścią, wyciągając widmowe dłonie po swoją ofiarę. Duch szarpał się rozpaczliwie, wściekły. Wrzeszczał i klął, wzywając na pomoc jakieś potęgi, ale Brama była nieugięta. Nie spocznie, póki nie weźmie swojej należności. Koty ostrzegały ją, gdy trafiła tu po raz pierwszy. Nie wolno dać się złapać ani omamić, nie wolno się bać i trzeba pozostać przytomnym. Powtarzała to teraz jak modlitwę, ale była bardzo zmęczona, nie mogła skupić myśli, a strach czaił się gdzieś na granicy świadomości, gotów nią zawładnąć. Usiadła, siły całkiem ją opuściły. Zostań przytomna, zostań przytomna – powtarzała w myślach, patrząc jak widmowe dłonie suną w jej stronę. Tańczyły w powietrzu, owijając się wokół jej kolan i rąk, ale nie czuła ich, jeszcze jej nie złapały. Zaciekawiło ją, co może być po drugiej stronie. Dokąd odchodziły te wszystkie duchy?
Świat zadrżał, gdy coś wybuchło. Duch nagle stanął w płomieniach, czarne błyskawice skakały po nim i po Bramie. I wtedy zobaczyła kota. Czarnego jak noc, o kobaltowych oczach. Wpatrywał się w ducha z wyraźnym okrucieństwem i satysfakcją. Podszedł do niej, wdrapał się na jej ramię i owinął miękki ogon wokół jej szyi. Słyszała jego mruczenie, które po chwili stał się jedynym wyraźnym dźwiękiem, który słyszała. Macki zaczęły się cofać, niepewne, nie czuła też drżenia pod stopami. Obraz przed jej oczami zaczynał się rozmywać w niewyraźną plamę.
Kiedy ostatni raz spojrzała na Bramę, ta pożerała już płonącą zjawę, odchylając się pod dziwnym kątem.

      Obudził ją dźwięk imienia, którego nikt dawno nie wymawiał. Imienia, które zapomniała wieki temu. Coś chodnego i miękkiego dotykało jej twarzy. I coś pachniało niesamowicie. Chciała wtulić się w ten zapach i miękkość i tylko spać.
     - Już dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Ktoś szeptał, tuląc ją mocno, czuła zapach świec, mokrych kamieni i liści, a wszystko okryte inną wonią, której nie mogła się oprzeć. Gdyby tylko mogła jej skosztować.
Kiedy otworzyła oczy, leżała w miękkiej pościeli. Na stoliku obok łóżka stał wazon z kwiatami, na których coś błyszczało. Świetliki?
Miau.
Czarny kot siedział na kołdrze, wpatrując się w nią z uwagą. Dotknęła ostrożnie jego ucha, ale nie uciekł. Uśmiechnęła się.
     - Dziękuję. – Przesunęła palcem pod jego lewym okiem. Zamruczał, zadowolony. Przyjmował pieszczotę, a potem podszedł bliżej i polizał jej nos. Może uznał ją za małego kociaka? Usiadła powoli, tuląc go do piersi.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Lizał jej palce, chyba zachwycony ich smakiem. Mrużył przy tym oczy, okręcając się na jej ręce. Był wspaniały.
Czuła się trochę ociężała i nadal rozkojarzona. Właściwie miała wielką ochotę się rozpłakać. Nie wiedziała gdzie jest, ani co się naprawdę stało. Czego chciał ten duch i jakim cudem wyszła z tego cało?
     - Odpoczęłaś? – Drzwi otworzyły się cicho, do pokoju wleciały dźwięki muzyki i mieszanka zapachów. Wujek uśmiechał się do niej czarująco. Patrzyła na niego zdziwiona. Co on tu robił? – Wypij to, kochanie.
Podał jej gliniany kubek, na którym wymalowano pojedynek dwóch rycerzy. W środku było kakao. Wypiła, tonąc w cudownym, uspokajającym smaku, od czasu do czasu podnosząc na niego oczy.
     - Nie bądź taka zdziwiona. To ja o mało nie dostałem zawału.
Kiedy opowiadał jak ją znaleźli, kot patrzył na niego nieufnie, usadowiony wygodnie na jej kolanach. Widziała jak poruszał wąsami, jakby wątpił w jego słowa.
Najpierw pojawiła się mgła i zimno, a potem usłyszeli wrzask, który wstrząsnął budynkiem. Kiedy wybiegli na zewnątrz, zobaczyli tylko jak znikają, wessani przez coś. Utworzyli magiczny krąg, próbując ją odnaleźć.
     - Ale skąd wiedziałeś?
     - Koty. Zawsze są z tobą, a te które zostały, naprowadziły mnie na właściwy trop. Dobrze, że zdążyłem na czas. Zdaje się, że ten duch był dość niebezpieczny. Nie powinien był wchodzić do miasta, coś musiało go tu zwabić. Jak się czujesz?
     - Już lepiej, dziękuję. – odstawiła kubek. -  Ale nadal nie wiem gdzie jestem, czuję się trochę zagubiona. Jakbym zbyt szybko kręciła się na karuzeli. To minie?
     - Minie, nie przejmuj się. Jak już całkiem dojdziesz do siebie, wytłumaczę ci to. Na razie jesteś zbyt zmęczona. Cierpliwości. Postaraj się zasnąć, odpocznij.
Kot podniósł czarną głowę, zamiótł ogonem kołdrę, jakby chciał zaatakować. Fuknął na niego, odwrócił się ostentacyjnie i wdrapał aż pod jej brodę, przymilając się. Objęła go, całując w każde ucho, potem w nos. Działał lepiej niż kakao.
     - One naprawdę cię kochają.
Kiedy wyszedł, owinęła się kołdrą, tuląc kota. Obawiała się zasnąć, nie chciałaby spotkać we śnie tego, co dziś widziała. Ale kot spał obok niej, spokojnie, ufnie wtulony w jej ramię. Uśmiechnęła się sennie. Kiedy zasypiała, jakaś resztka jej świadomości zarejestrowała, że ktoś gładzi ją po policzku i życzy pięknych snów. Ale w pokoju był tylko czarny kot.

                                                                          * * *


























czwartek, 19 stycznia 2012

Pierwsze przejście





 Pierwsze przejście było szokiem.
Kot upadła na twardą ziemię, krztusząc się pyłem, obolała i zdezorientowana. Przez chwilę całą jej świadomość wypełniała jedna straszna myśl: ma połamane wszystkie kości. Leżała więc tylko, dygocząc. Minęła długa chwila, nim była w stanie usiąść, bardzo powoli i ostrożnie, a i tak z trudem powstrzymywała mdłości. Rzeczywistość uciekała, zostawiając ją w wirującej pustce; żołądek wykonywał przedziwny, szalony taniec, a serce galopowało jak olimpijczyk, który właśnie zdobywał światowy rekord. Miała ochotę na łyk bardzo zimnej wody. Siedziała skulona na zimnej ziemi, z mocno zaciśniętymi powiekami, błagając żołądek, by się wreszcie uspokoił. Minuty płynęły nieznośnie powoli, wydawało się jej, że czas stroi sobie żarty, wydłużając się w nieskończoność. Kiedy była w stanie wreszcie się poruszyć i przy tym nie przewrócić, podniosła głowę i otworzyła oczy. Zamarła. Jeszcze przed chwilą stała na nasłonecznionej ulicy pod wielkim, starym dębem, a teraz klęczała na ubitej ziemi, trąc kolanami o wystające kamienie. Nie widziała nic na odległość kilku kroków, wszystko przykrywała mgła. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani jak się tu znalazła. Pamiętała tylko, że patrzyła na błękitne niebo, kora drzewa drapała jej plecy, powietrze było ciepłe i suche, pachniało nagrzanym piaskiem. I nagle znalazła się tutaj, gdziekolwiek to było. Przetarła oczy, nudności już prawie jej minęły, panika odchodziła powoli w zapomnienie, pozostawiając tylko uczucie niepokoju. Teraz mogła dostrzec kilka szczegółów: latarnię świecącą gdzieś w górze, pohukiwanie sowy, zapach rzeki, nietoperze wirujące wysoko w górze, które wprawiały pasma mgły w leniwy taniec. Rozejrzała się uważnie, szukając zagrożenia, ale nie zobaczyła nic niezwykłego. Podniosła się, otrzepując spodnie z wilgotnej ziemi. Wzięła głęboki oddech i zadarła głowę do góry. Lampa świeciła bladym światłem, siedziało na niej jakieś skrzydlate stworzenie. Po drugiej stronie drogi zobaczyła następną. Cokolwiek oplatało ramionami szklaną kulę, nie ruszało się i nie wydawało żadnego dźwięku, uznała więc, że z tej strony nic jej nie grozi. Podążyła wzrokiem za plamami światła. Lampy ustawiono w szpaler, na drodze do miasta po jej lewej stronie. Po prawej była tylko mgła i ciemność, ułożone warstwami, jak puchowe kołdry. Mimo ciekawości, nie chciała w nią wchodzić, czuła, że nie powinna. Odwróciła się do światła, a mgła rozstępowała się przed nią i rzedła z każdym jej krokiem, by  w końcu zamknąć się za jej plecami. Na drodze pozostała tylko poświata, tworząc świat nieco nierzeczywistym. Coś poruszyło się w ciemności i na mgłę padł niewyraźny, rozdygotany cień. Trwał tak przez chwilę, by zaraz zniknąć. Odczekała kilka uderzeń serca, ale nic się nie pokazało. Zacisnęła dłonie w pięści, przełykając ślinę. Nie chciała się bać, ale nie mogła też nic poradzić na to, że w gardle urosła jej spora, dławiąca kula, nakazująca jej uciekać. Ale gdzie? Nie miała pojęcia gdzie się znalazła.
Mgła zniknęła zupełnie, gdy weszła na brukowaną ulicę. Kocie łby lśniły srebrzyście w świetle latarni, w kilku oknach paliło się światło, a z ciemnych zaułków dolatywało niespokojne szczekanie psów i rżenie koni, które urwało się nagle. To dziwne, ale nie zobaczyła tu nikogo żywego. Popatrzyła na uskrzydlone latarnie, ale nadal nic się na nich nie ruszało. Kształty na nich przypominały jej smoki z opowieści, ale nadal nie było żadnego ruchu, tylko światło migotało. Poszła dalej, trzymając się blisko budynków, gdzie mogła zaglądać w nisko osadzone okna. Widziała w nich poruszające się sylwetki, cienie, ale wciąż nikogo żywego. A przecież świateł przybywało z każdą chwilą, domów było więcej, gdzieś dalej majaczyły w ciemności zarysy bloków. W pewnym momencie usłyszała nawet muzykę, śmiechy i dźwięk przypominający dzwoneczki. Zatrzymała się przy zgrabnym płotku, nasłuchując. Coś poruszyło się w dole, ciemność zafalowała i zobaczyła smukły kształt, a po chwili parę kobaltowych oczu, wpatrzonych w nią uważnie. Kot oderwał się od ściany i podszedł bliżej, czujny i ostrożny, jakby sprawdzał, czy jest prawdziwa. Nie poruszyła się, tylko czekała. Sądziła, że zwierzę ucieknie, ale on podszedł do niej i otarł się o jej nogi. Chciała go pogłaskać, ale on nagle się zjeżył, sycząc ostrzegawczo w mrok za nią. Odwróciła się, czując na plecach nieprzyjemny, zimny podmuch. To pewnie był jakiś duch, ale tak jak wcześniej nie chciała wchodzić w mgłę, tak teraz nie chciała sprawdzać, jaki to duch. Kot zepchnął ją na środek oświetlonej drogi i poprowadził, sam pozostając w cieniu. Szli w kierunku muzyki i śmiechów, a chłód podążał za nimi. Droga wydawała się wydłużać coraz bardziej, a kroki stawały się coraz cięższe. Zadrżała z zimna. Gdy doszli do skrzyżowania, prawie nie mogła poruszać nogami, pod powiekami czuła łzy bezsilności. A przecież budynek do którego ją prowadził był tuż po drugiej stronie. Kot syknął złowrogo, ponaglając ją. Zmusiła się do biegu, zasłaniając dłońmi uszy, gdy nagle rozległ się nad nimi ogłuszający, pełen złości krzyk. Duch był wściekły, wiedziała to i czuła. Przez łzy dostrzegła schody i balustradę, a za nimi duże drzwi. Już nie słyszała muzyki, zagłuszonej kolejnym wrzaskiem, który zwalił ją z nóg. A była już tak blisko!
Upadła boleśnie, zachłystując się lodowatym powietrzem, na chwilę odebrało jej oddech. Podparła się rękami na śliskich kamieniach, kot wskoczył jej na ramię.
Odwróciła się szybko, wstała i podniosła go do góry, kiedy usłyszała, a raczej poczuła jak duch się nad nią pochyla. Zadziałało. Zjawa cofnęła się ze strachem, ale jej wahanie trwało tylko chwilę. Duch znów się zbliżał, sprawiając, że drobinki wody w powietrzu zamarzały, opadając na nią lodowymi igłami. Sądziła, że obecność kota wystarczy, żeby go odstraszyć, ale okazało się, że nic z tego nie będzie. Czy to znaczyło, że tutaj nic nie mogła zrobić? Cofnęła się, tuląc zwierzaka do piersi. Razem z duchem naszła mgła, która gęstniała coraz bardziej. Osiadała na jej ubraniu, tamując ruchy, jakby nałożono na nią lodowy pancerz.
We mgle zobaczyła kilka cieni, krążących wokół, czekających. Koty zataczały coraz ciaśniejsze kręgi, czasami atakując mgłę, która nie miała zamiaru się cofnąć. Kot na jej rękach miauknął, próbując dodać jej odwagi, zlizał łzy z jej policzków. Wiedziała, że musi się uspokoić i chociaż spróbować coś zrobić.
Myśl.
Koty tu były, blisko i duch się ich bał. Pewnie dlatego otoczył ich tą paraliżującą mgłą, żeby mu nie przeszkodziły. Nie znała ich, ale może zechcą jej pomóc. Żeby coś zdziałać, musiała najpierw zaakceptować ten świat jako realny i rzeczywisty, musiała w niego uwierzyć i traktować jak swój, a wtedy być może stanie przed nią otworem. Choć od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy to nie jest tylko koszmar.
Myśl, myśl, myśl…


                                                                                                                                   c.d.n

Powinno być o kocie i dziewczynie w czerwonych trampkach. I będzie, o kilku kotach i o dziewczynie imieniem Kot :)