Fallow me

Fallow me

wtorek, 24 stycznia 2012

Cassir

              Cassir

     Księżyc po drugiej stronie był ogromny. Świecił tak jasno, jakby chciał zastąpić swym blaskiem Słońce. Kot żałowała, że nie ma ze sobą jego mapy, by odnaleźć znajome z nazwy miejsca. Matka przechowywała różne rzeczy, wśród których odkryła kiedyś wspaniałą mapę księżyca, składającą się z kilku sztywnych kart, które tworzyły mini atlas. Przydałby się jej teraz. Zamiast tego przypomniała sobie legendę, którą kiedyś opowiedział jej wujek, według której na Księżycu mieszkały koty. Patrzyła na niego już tak długo, że niemal widziała smukłe kształty przemykające po jego powierzchni. Ciekawe, czy znał jakieś inne historie? Musi go o nie zapytać dziś wieczorem.
Przetarła rękawem zmęczone oczy. Przez moment wydawało jej się, że widzi jakiś kształt na tle jasnej tarczy, ale kiedy spojrzała znów uważnie na niebo, nie było tam nic, oprócz kilku chmurek. Ziewnęła. To pewnie tylko nietoperz.
     Nie miała już problemów z przechodzeniem na drugą stronę rzeczywistości. Dwa światy nakładały się na siebie jak obrazki z trójwymiarowych pocztówek, które znalazła na dnie pudła ze starymi zdjęciami rodziców. Ciocia Marianna też takie miała i pozwalała jej oglądać je do woli. Jej były inne, bardziej fantazyjne, baśniowe. Pokazywały ten inny świat, który pozostawał niewidoczny dla ludzi, ukryty w cieniu. Już wiedziała, skąd biorą się ci wszyscy dziwni ludzie, których widziała na ulicach. Ubrani jak z koszmarów lub ze starych książek, nienaganni lub szaleni. Przypominali postacie z baśni, którymi straszy się lub uspokaja dzieci. Czarne charaktery w błyszczących skórach i ciemnych okularach; kolorowe wróżki w kwiecistych sukienkach; rusałki o rozmarzonych spojrzeniach, które kręciły się przy fontannach, drażniąc małe dzieci i czasem gołębie; leśni ludzie, którzy przypominali jej wikingów i smukłych wojowników z łukami. Świat stawał się coraz bardziej interesujący.
Uśmiechnęła się do Księżyca i wstała, otrzepując spodnie z piachu i gałązek. Powinna już iść, jeśli nie chciała się spóźnić, choć nie miała nic przeciw siedzeniu tu przez całą noc. Zadarła jeszcze głowę do góry, ale już nic nie poruszało się wśród chmur, tylko gdzieś niedaleko pohukiwała sowa. Zeszła z nasypu, pociągając za sobą lawinę drobnych kamyczków i po chwili wylądowała miękko na gładkich kamieniach. Odwróciła się w stronę zamku i ruszyła w jego kierunku. Zastanawiała się, czemu pozwolili jej zostać poza 
domem tak długo i do tego wałęsać  się po Starym Mieście. Wprawdzie wujek  miał się tu z nią spotkać,   ale gdyby rodzice się dowiedzieli, wpadliby w szał.                      
Gdy weszła do parku, z zainteresowaniem spojrzała na rzekę, nad którą unosiła                                                                                                          
się blada mgła, w której bawiły się sylfidy. Woda zdawała się być czarna, aksamitna. A na drugim brzegu dostrzegła dziewczynę w białej sukience, która zdawała się fosforyzować w bladym świetle. Szła lekkim krokiem w tę samą stronę co ona, uśmiechając się sennie. Zaciekawiona poszła za nią, ściskając w ręku wyczytany egzemplarz „Trzech Muszkieterów”. Dziewczyna doszła już do mostu i właśnie przechodziła przez jezdnię, wyraźnie zadowolona. Sukienka zawirowała wokół jej kolan jak u przedszkolaka. Pobiegła do przodu, trzymając się cienia, chociaż wcale nie musiała się ukrywać, tamta dziewczyna zdecydowanie nie zauważała świata wokół. Kiedy wśród drzew zamajaczyły ciemne mury i kilka światełek, przyspieszyła nieco. Były na miejscu.
Biała sukienka sunęła gdzieś przed nią, niczym biały motyl, gdy mijała najpierw pokrytą znakami wielką misę, pełną ciemnego, opalizującego płynu, nad którą pochylały się dwie postacie, spisujące coś skwapliwie na kawałkach pergaminu, a potem pojawiała się i znikała między drzewami. W końcu zatrzymała się, wygładziła dłońmi lśniący materiał, niedbałym ruchem musnęła włosy i weszła w światło.
Kot stała w miejscu, już nie musiała jej śledzić. Spojrzała w bok, na misę. Ukłoniła się ukrytym w cieniu postaciom, dziwna nieznajoma nagle przestała ją interesować. Chciała zajrzeć w zwoje pergaminu i zapytać, co zdołano odczytać z gładkiej tafli. Zakapturzone głowy uniosły się po chwili i odwzajemniły ukłon, ręce nawet na chwilę nie przerwały pisania. Dała krok do przodu, ale na ścieżce pojawiło się więcej zwiewnych, ubranych na biało sylwetek. Dziwne, nie wiedziała nic o żadnym zjeździe. Postacie przy misie podniosły się ze swoich miejsc, gdy tylko senna grupka ich minęła. Szerokie kaptury skrywały ich twarze, ale i tak widziała jak kładą palce na ustach, kręcąc głowami. Z jakiegoś powodu nie chcieli, by wchodziła do środka. Dlaczego? Od strony budynku popłynęły śmiechy i jakaś spokojna, kołysząca melodia. Przy takiej mogły tańczyć przytulone pary. Może to jakieś święto z okazji pełni? Uśmiechnęła się znowu. Tak właściwie, to nie musiała się bać, dostała zaproszenie, ale jednak reakcja skrybów była zastanawiająca. Znów chciała zajrzeć w ich notatki, strasznie ciekawa co zobaczyli w błyszczącej ciemności, na której nie widziała odbicia nieba, ani niczego innego. Zamiast tego odwróciła się i skierowała w stronę muzyki, odprowadzana milczącymi spojrzeniami. Gdy tylko weszła w cień drzew, zobaczyła rozjarzone kobaltowe oczy i po chwili przy jej nodze zmaterializował się znajomy, czarny jak noc, smukły kształt. Kot otarł się o jej nogi i stanął obok, gotowy jej towarzyszyć.
W środku było jasno, gwarno i tłoczno, w powietrzu unosił się zapach wosku, ognia i papieru, kwiatów i ziół. I jeszcze jeden, zapach specyficzny dla istot cienia, taki którego nie umiała nazwać i któremu nie mogła się oprzeć. Była zachwycona. Szła przez salę rozglądając się z zaciekawieniem, usłyszała za sobą kilka zdziwionych głosów, a przecież nie była tu najmłodsza. Widziała kilkoro dzieci, a przynajmniej kogoś, kto tak wyglądał.
Wdrapała się na wysokie krzesło, uśmiechając do barmana, uroczego jegomościa z płowymi włosami i mnóstwem małych, kościanych czaszek wplecionych w warkoczyki. Szczerzyły do niej małe ząbki, łypiąc pustymi oczodołami we wszystkie strony.
     - Coś podać? – Odwzajemnił uśmiech, mrużąc oczy w kolorze zamrożonego nieba i szczerząc zęby jak czaszki w jego włosach.
     - Dwa razy ciepłe mleko.
Kot siedzący na ladzie przy jej ręce zamruczał i uniósł dumnie głowę, uważnie śledząc każdy ruch barmana. Chwilę później siedziała w odległym kącie sali, otoczona książkami i bajkowym światłem. Ponieważ wujka jeszcze nie było, wyciągnęła swoich „Muszkieterów” i wróciła do momentu, gdzie Atos wspominał uśmiercenie Milady. Kot siedział na jej kolanach, z głową wtuloną  w jej brzuch, mrucząc przy tym z zadowoleniem. Opity mlekiem i otoczony ciepłem, sprawiał wrażenie ukontentowanego władcy świata. Gładziła odruchowo jego czarny grzbiet i drapała za uchem, czując jak z każdą pieszczotą narasta głęboki pomruk, który wibracjami przenosił się do jej wnętrza. Czuła silną potrzebę odłożenia książki. Powinna zasnąć razem z kotem, skulona w kłębek, zamknięta w zupełnie innym świecie, którego jeszcze nie znała. Otrzeźwił ją głośny śmiech, który rozległ się gdzieś na drugim końcu sali, ktoś przewrócił krzesło. Dziewczyna w bieli, którą widziała wcześniej, teraz prawie leżała na stole, roześmiana, a nad nią pochylał się blady mężczyzna w czerni i turkusach. Jego ciemna czupryna, która jakoś nie chciała poddać się zabiegom fryzjerskim, zdawała się żyć własnym życiem. Włosy sterczały na różne strony, nieporządne i eleganckie zarazem, muskając czoło i ciemne brwi, pod którymi jarzyły się turkusowe oczy. Aż otworzyła szerzej oczy. Widziała podobny kolor u kotów, które strzegły Bramy, ale nigdy u człowieka. Nawet rusałki nie mogły się takimi pochwalić. I te oczy stawały się ciemniejsze z każdą chwilą, z którą mężczyzna pochylał się nad dziewczyną. Już się nie śmiała, tylko czekała, oszołomiona fascynacją, niema i głucha na wszystko inne. Pocałował jej szyję, zdawało się jej, że słyszy pomruk pełen zadowolenia wydobywające się głęboko z jego gardła. A potem zatopił kły w miękkim ciele.
Kot patrzyła na nich z zaciekawieniem i otwartymi ustami. Nie mogła oderwać od nich oczu. Zapomniała o książce, to co miała teraz przed sobą, było dużo bardziej interesujące. Po sali majaczyło wiele podobnych par, objętych, zatopionych w rozmowie i krwi. Wszystko jak w powieści. Wspaniałe. I to na tyle, że ludzie nie okazywali strachu. Odchylali z ufnością głowy i podstawiali nadgarstki do spragnionych ust. Nie było w nich wstydu, jakby skrępowanie nie leżało w ich naturze. To ciekawe. A wampiry całowały ich łagodnie, czasem pozbawiając właścicieli części garderoby. Na krzesłach i półkach leżały koszule, swetry i wstążki, w większości białe, czasem o delikatnym, pastelowym zabarwieniu, jakby dziecko rozsmarowało na nich kredki: różowe, żółte, niebieskie. Jeden z chłopców wydał się jej znajomy, chyba chodził z nią do szkoły, może nawet byli w jednej klasie, ale teraz nie mogła sobie nic przypomnieć, jakby ten dziwny czar, który ich otaczał, zaczął działać też na nią, pozbawiając świadomości. Ale dostrzegła, że w oczach krwiopijców maluje się coraz większy głód i narasta dzikość.
                                                                                                                               
                                                                                                                                               c.d.n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz