Fallow me

Fallow me

sobota, 29 grudnia 2012

Święta Święta


             Święta święta i po świętach. W tym roku wyjątkowo nie tak jak bym chciała. Jak można złapać ostre zapalenie oskrzeli i zatok w ciągu jednego dnia, przed samymi świętami? Ja potrafię >< Przynajmniej był pretekst, żeby nic nie robić, jakby to miało mnie pocieszyć. No ale już jest lepiej :) Filmy świąteczne obejrzane, książki przeczytane, komiksy utulone pod poduszką :>  W tym film "Love actualy" wiedzie prym.
      Uwielbiam scenę, w której Hugh Grant tańczy :D

      Wśród prezentów, znalazłam w tym roku "nail art special effect topper" od Essence. Dziękuję św. Mikołaju :) W zasadzie nie używam niczego, co się za bardzo świeci (kosmetyków, ubrań, dodatków itp) ale przyznaję, że ten daje fajny efekt, zwłaszcza jak się go połączy z tradycyjnym lakierem do paznokci. Wyszło mi więc coś takiego :
Użyłam dwóch lakierów i toppera. Na zdjęciu nie wyszło tak dobrze jak w rzeczywistości, ale w przybliżeniu tak to wygląda. To moja pierwsza próba z czymś takim. Wydaje mi się to mało świąteczne a bardziej karnawałowe, ale nosi się sympatycznie :) Może coś nowego wymyślę na Sylwestra, choć pewnie spędzę go w łóżku ;)

Na zakończenie: mam nadzieję, że Wasze święta były udane i Nowy Rok spędzicie wesoło. A ja idę zakopać się  w papierze :)

Najlepszego :*


piątek, 2 listopada 2012

Kot - Wspomnienie



     Słońce świeciło prosto w jej twarz. Jasne, ciepłe, pachnące. Czuła zapach nagrzanej pościeli, świeżo zmielonej kawy, kwiatów. Za oknem ćwierkały ptaki, był piękny poranek.
Kot zacisnęła powieki, jeszcze nie chciała wstawać, nie musiała. Był wczesny ranek, kiedy obudziły ją odgłosy krzątaniny w kuchni, dopiero świtało. Starała się  ich nie słuchać i na powrót zasnąć. Nic z tego nie wyszło. Leżała więc tylko z zamkniętymi powiekami, wystawiając twarz na światło. Zapach kawy był coraz mocniejszy, ktoś przeszedł szybko pod jej drzwiami, usłyszała jak rodzice  stukają łyżeczkami o filiżanki. Zachciało się jej pić. Wtuliła twarz mocniej w poduszkę i na chwilę wyrzuciło ją z rzeczywistości, znów zapadała w sen. Kiedy się ocknęła, miała wrażenie, że ledwie przed chwilą zamknęła oczy.
- Śpisz jeszcze, kotku? – Mama weszła cicho do jej pokoju, słodka i uśmiechnięta. Usiadła na brzegu łóżka, wygładzając dłonią brzeg wymiętej poduszki, musnęła lekko jej włosy. – Zaraz wyjeżdżamy, tata pakuje ostatnie rzeczy. Na pewno dasz sobie radę? Tak bardzo nie chciałam zostawiać cię samej. Zadzwoniłam do cioci, zaopiekuje się tobą i…
- Mamo, już o tym rozmawiałyśmy, wszystko będzie dobrze. Jedźcie.
- Moje kochane maleństwo.
Uścisnęła ją w przypływie czułości, cała rozpromieniona. Przy tym wszystkim, ani razu nie spojrzała jej w oczy. To nic.
 Rodzice długo planowali tę wycieczkę, mama cieszyła się jak dziecko. Wybiegła z jej pokoju, zbyt zaaferowana, by dalej wypytywać o zaradność córki. Przypomniała sobie, że nie spakowała jeszcze ulubionych perfum, choć tata właśnie ją upominał, że na miejscu może kupić sobie nowe. Zachichotała, twierdząc, że jest głuptasem. Musi mieć przecież jakieś na drogę.
Wstała z łóżka trąc oczy, wciąż rozleniwiona i senna. W przedpokoju ojciec ustawiał ostatnie walizki, a mama poprawiała fryzurę. Uśmiechnęła się do wujka, który czekał na nich gotowy do pomocy. Miał ich odwieźć na dworzec. Był sympatycznym okazem pana w średnim wieku, który większość życia spędził wśród książek. Razem z ciocią tworzyli ciekawy duet. Ukłonił się jej, przypominając, że potem wpadną do niej z ciotką na herbatę. Obiecała czekać. Ziewnęła dyskretnie, gdy rodzice udzielali jej ostatnich dobrych rad i wskazówek.
Drzwi wreszcie się za nimi zamknęły. Była szósta rano.

     Kot spojrzała w lustro, przechylając głowę na bok. Nie zobaczyła nic, poza swoim odbiciem. Szkoda. Uśmiechnęła się do siebie szeroko, trochę zawiedziona. Wolałaby ujrzeć szponiastą łapę wyciągniętą w jej kierunku, lub rozjarzone kocie oczy. Ale ze stalowych ram nic nie wychodziło, tafla pozostała nieruchoma i twarda. Westchnęła z rezygnacją, wychodząc. Musi się ogarnąć zanim przyjdzie wujostwo. Rozmyślanie o sennych marach na pewno jej w tym nie pomoże.
Ciocia nigdy nie zawodziła. Punktualnie o w pół do trzeciej zadzwonił dzwonek do drzwi, a gdy je otworzyła, otoczył ją zapach kwiatów i ciasta. Ciocia uścisnęła ją czule, całując  w policzek, a wujek ujął jej dłoń, pochylając się w szarmanckim ukłonie. Musnął ustami jej rękę i wręczył kwiaty. Bukiet białych, pachnących oniemiająco lilii. Czuła się jak w bajce.
Ciasto, czekoladowo śmietankowe, wypełnione wiśniami z ogrodu i posypane kawą, było pyszne, jak każda rzecz, która miała styczność z dłońmi i talentami cioci Marianny. Teraz przyglądała się jej ponad stołem, ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę, uśmiechając się promiennie i z uczuciem, jak dobra wróżka. Jej niebieskie oczy pełne były miłości i tęsknoty. 
      - Dziobiesz jak wróbelek – zauważyła rozbawiona. Kot spojrzała na swój talerz, gdzie spoczywał ledwo naruszony kawałek ciasta. Była tak zajęta obserwacją i pustką we własnej głowie, że całkowicie zapomniała o jedzeniu. Chwyciła widelczyk i natychmiast zabrała się za puszystą masę, jedząc ze smakiem. Obejrzała z każdej strony wisienkę, która miała właśnie na widelcu: czerwoną, z zielonym, marcepanowym listkiem, małą gałązką i drobnymi, bladoróżowymi kwiatkami. Ciocia potrafiła tworzyć cuda. Za każdym razem gdy jadła coś, co wyszło spod jej rąk, wypełniało ją uczucie błogości i słodkiego lenistwa. Coś bardzo naturalnego i strasznego zarazem. To było dziwne, bo kiedy rodzice karmili ją smakołykami, nigdy nic takiego nie czuła. Wierzyła, że to pewnie magia ciotki. Mama często mówiła, że jej siostra zachowuje się jak mała dziewczynka, że nadal wierzy we wróżki i inne nadprzyrodzone stworzenia z bajek i że babcia nabiła jej głowę głupotami, których  nie pozbyła się z upływem lat. Miała przy tym minę, jakby mówiła o wyjątkowo nieprzyjemnej i dodatkowo zaraźliwej chorobie. Tak czy inaczej, ona nie widziała w tym nic złego. Mając lat jedenaście, pochłaniała bajki o czarownicach, które wydawały się jej bardzo zabawne, ale także stare baśnie i opowieści o zamierzchłych czasach, gdy na ziemi mieszkały smoki i odwiedzały ją demony. Czytała o potworach ukrytych pod łóżkiem, o zdziwaczałych babciach, zapraszających zagubione dzieci do swych podejrzanych chatek, o rycerzach i wojownikach, o sierotkach błąkających się po zaczarowanych lasach, i o wszelkich innych dziwach, które tylko mogła znaleźć. Wydawało się jej rzeczą całkiem naturalną, że ciocia może należeć do takiego zaczarowanego świata. No i wujek, o którym mama nie mówiła zbyt wiele, a którego ona sama uwielbiała pasjami. Przyglądał im się badawczo i z zaciekawieniem za każdym razem, gdy się spotykali. Czasami miała wrażenie, że należał do zupełnie innego świata, błądząc myślami daleko stąd. Czuła się tak, jakby oglądała go przez szybę lub jakąś niewidzialną ścianę, zdawał się być nieosiągalny. Ale i tak podziwiała jego zamyśloną twarz i oczy w kolorze burzowego nieba, zmarszczki wokół oczu i ust, to jak opowiadał najdziwniejsze historie, jak patrzył na Mariannę. Nic dziwnego, że się w nim zakochała.
Zjadła już swoją porcję ciasta, czując przyjemny zawrót głowy, herbata dopełniła ceremonii poprawiania jej nastroju. Zapomniała o potworach i innych światach, wielkie przygody jej teraz  nie interesowały. Chciała być tylko tu i teraz, z ludźmi, którzy byli dla niej ważniejsi niż właśni rodzice.
      - Nie myśl tak intensywnie, bo rozboli cię głowa. Masz przecież wakacje.
Marianna podniosła się z krzesła i przytuliła ją do piersi, mrucząc coś cicho w jej włosy. Miała wrażenie, że otaczają ja zaklęcie, jakby z każdym słowem opasała ją skrząca  się złoto tęcza. Mogłaby przysiąc, że ponad ramieniem cioci widzi kolorowe wstęgi poruszające  się leniwie w ciepłym powietrzu, wypełniające cały pokój. W tym nierealnym obrazie, jedyną stalą rzeczą były oczy mężczyzny na przeciw niej, ciemne i myślące. Zawsze kojarzył się jej z rycerzem, takim ze starych legend. Silnym, poważnym, o wielkim sercu. Chciała go ubrać w coś wykwintnego, może nawet w zbroję, a ciocię w piękną suknię. Obraz był bardzo pociągający i raczej nierealny.
      - Chyba się nie wyspałaś.
Marianna ucałowała znów jej włosy i spojrzała na jej twarz. Kot przetarła oczy, wyrwana z zamyślenia. Nie była śpiąca, tylko za bardzo fantazjowała. Zamrugała powiekami, bo wciąż widziała złocistą tęczę, ale niewiele to pomogło. Dlaczego?
Za oknem zamiauczał kot. Spojrzała w tamtą stronę i dziwne widziadła natychmiast zniknęły. Uwolniła się z objęć i poszła otworzyć okno. Kot ostrożnie zbadał łapą parapet, zanim na niego wszedł, pop czym znów miauknął, jakby chciał powiedzieć: już jestem. Był mały i rudy, jego mądre niebieskie oczy patrzyły na nią wyczekująco.
      - Chyba trochę tu dla niego za wysoko?
      - Nie, ciociu, to kot sąsiadów. Pewnie dzieciaki znów się nad nim znęcały. Zawsze przechodzi po balkonie. Śliczny, prawda?
Marianna tylko przytaknęła, z kolejnym słodkim uśmiechem na twarzy.
Pobiegła po mleko, wiedząc, że zwierzak nie ucieknie, nawet jeśli w domu byli obcy ludzie. Poza tym wszelkiej maści pupile lubiły jej wujostwo, więc nie powinno być problemu i w tym przypadku. Kiedy wróciła, kot siedział nieruchomo na parapecie i wpatrywał się w parę przed sobą. Nie próbowali się do niego zbliżać ani głaskać na siłę, co było podejściem rozsądnym i wyrozumiałym. Z pewnością nie miał ochoty na pieszczoty kogoś, kogo nie znał, a biorąc pod uwagę, co musiał znosić na co dzień, był ostrożny, ale całkiem spokojny. Strącił zainteresowanie widokiem, gdy tylko weszła do pokoju, stawiając przed nim miskę. Powiedzieli, że chyba bardzo musiał ją lubić, skoro nie uciekł. Może tak było. Ale wiedziała, że on wie, że nie musi się obawiać ludzi, z którymi się teraz znajdował.
      - A przecież uciekł od swoich właścicieli. – Wujek pochylił się do przodu, zainteresowany.
      - Właścicieli? Zawsze myślałam, że w jakiś sposób to koty wybierają sobie ludzi. Ale ponieważ według naszych zasad, należy do tych, a nie innych, przychodzi tutaj, żeby mieć święty spokój.
      - Gdzie to przeczytałaś?
Słyszała zdziwienie w jego glosie.
      - Nigdzie, to przecież widać.
Położył rękę na jej ramieniu i pocałował ją w czubek głowy, ciocia zachichotała, a kot oderwał się od swojej miski, śledząc uważnie każdy ruch mężczyzny. Musiał chyba uznać, że nic jej nie grozi, bo natychmiast zanurzył pyszczek w mleku. Kiedy skończył, ziewnął, przeciągnął się, otrząsnął i zeskoczył miękko wprost na jej kolana. Wiercił się przez chwilę, szukając dogodnego miejsca, żeby się wygodnie ułożyć, po czym wtulił łebek w jej brzuch i miauknął z oddaniem. Może nie lubił dotyku innych, ale tutaj stawał się  prawdziwym małym pieszczochem. Przytuliła go, pozwalając mu lizać swoje palce i wiercić się do woli. W takich chwilach reszta świata przestawała dla niej istnieć. Kochała koty i miała nadzieję, że one lubią ją także. Słyszała teraz głos wujka, niewyraźny, jakby uszy miała zatkane watą. Mówił co o jej dzieciństwie, o kołysce i kotach. Przytuliła twarz do miękkiego futerka, czując miarowe bicie małego serca. Rzeczywistość gdzieś umykała, oczy same się jej zamykały i po chwili zapadła się w miękką ciemność.

                   Marianna wstała ze swojego miejsca, patrząc z niepokojem na siostrzenicę, która leżała spokojnie w ramionach Adriana, tuląc do siebie rudego kota. – Zasnęła?
      - Myślę, że jej obecny stan można nazwać „snem”, ale nie „zaśnięciem”. Nic jej nie będzie, nie martw się.
Dotknęła głowy dziecka, ale nie poczuła nic niezwykłego, kot też spał spokojnie w jej objęciach.
      - Poczekajmy, aż się obudzi. Może opowie nam jakiś ciekawy sen?
Patrzyła, jak Kot wtula twarz w poduszkę, uśmiechając się przez sen, kot ułożył się przy jej głowie, wyraźnie szczęśliwy. Tak, koty ja kochały, chociaż była całkiem zwyczajnym dzieckiem. Nie przejawiała żadnych dziwnych skłonności, a przynajmniej jej siostra o niczym takim nie wspominała. Nie miała złych nawyków, ale nie odznaczała się też czymś szczególnym, poza tym, że koty lgnęły do niej jak pszczoły do miodu. Gdziekolwiek poszła, zawsze znajdowały się jakieś mruczące futrzaki, które starały się zagarnąć ją dla siebie. Pamiętała, jak kiedyś, gdy miała może z sześć czy siedem lat, pojechali do dalszej rodziny na wieś. Starsza ciotka, która miała tylko jednego syna, bawiącego akurat na studiach, pocieszała się towarzystwem starego labradora i kotki, która niedawno wydała na świat potomstwo, którego było zadziwiająco dużo, więc przypuszczalnie zaopiekowała się tez innymi kotami z sąsiedztwa. Ciężko było je policzyć, ale było ich chyba dwanaście. Stary labrador czuwał przy kociakach, pozwalając im na wszelkie możliwe harce na swoim grzbiecie i nie tylko. Maluchy wieszały się na jego uszach, próbowały walczyć z jego poruszającym się leniwie ogonem, skakały po nim, zaczepiały i robiły dosłownie wszystko, co tylko przyszło im do kocich głów. Ale kiedy weszli do środka a dziewczynka została przedstawiona i obejrzana z każdej strony, po czym nakarmiona drożdżówką, kociaki straciły zainteresowanie maltretowaniem starego psa. Przyczajone jak mali zwiadowcy, okrążali stół, fotele i krzesła, przyglądając się jej badawczo. Co odważniejsi, podchodzili bliżej, obwąchując jej nogi i próbując zaczepiać. Uśmiechała się do nich tylko, ale w końcu zeszła ze swojego miejsca i usiadła na podłodze, czekając, aż podejdą bliżej. Pierwszy rzucił się na nią największy rozrabiaka w całej kociej bandzie. Zaczepił pazurkami o jej spódnicę i odskoczył, jak rażony prądem. Przewrócił się, podniósł, potrząsnął łebkiem i wpatrywał się w nią zdumiony. Za drugim razem był już ostrożniejszy. Obwąchał dokładnie wyciągnięta w jego kierunku rękę i z wahaniem polizał jej palce. A potem władował się na jej kolana, wiercąc się, mrucząc i miaucząc. Dziewczynka roześmiała się słodko, pozwalając podejść reszcie czeredy. Koty oblegały ją z każdej strony, rozmruczane i rozanielone, a pies tylko się przyglądał mądrymi, spokojnymi oczami. Koty zaczęły ja prowadzić w stronę korytarza.
      - Idź się pobawić, kochaneczko. Tam jest ich miejsce.
Stara ciotka wcisnęła jej w ręce kawał drożdżowego placka, dolała kakao do kubka i odesłała do przedsionka, gdzie koty miały swoje leże. Dziecko zniknęło za drzwiami i potem słyszeli już tylko jej śmiech i jak rozmawia z kotami. Czasami coś łupnęło głucho, jakby kot spadł z regalu, albo coś z niego zrzucił. Minęło sporo czasu, a ponieważ zdawało się, że wszyscy zapomnieli o małym gościu, Marianna podniosła się i poszła sprawdzić, co się dzieje. I co zobaczyła? Dziewczynka siedziała, a właściwie na w pół leżała na starej wersalce, której oparcie było mocno wygięte do tyłu, a na jej rękach, ramionach i kolanach, a nawet przyciśnięte do boków, ulokowały się wszystkie koty, jakie tu były. Pozwijały się w puszyste kłębki i spały tak spokojnie, jakby była jedną z nich. Zasłużony odpoczynek po pracowitym dniu. Mocny i spokojny, bo sprawiedliwy. Dziewczynka też spała, całkiem nieruchomo, z delikatnym uśmiechem na twarzy i rumianymi policzkami.
To było dziwne. Nigdy jeszcze nie widziała, by koty zachowywały się w taki sposób, a już na pewno nie w obecności małego dziecka, gdzie maluchy były zazwyczaj dość okrutne w swojej niewiedzy. To był piękny obrazek. I straszny. Dlaczego koty tak ją sobie upodobały?
      - Za bardzo się martwisz, kochanie. To wciąż tylko dziecko.
Głos Adriana wyrwał ją z zamyślenia, obrazy przeszłości zniknęły. Patrzył na nią z poważnym, kojącym uśmiechem. Oczywiście, wiedziała że to tylko dziecko, ale nie mogła się pozbyć tego dziwnego wrażenia, że wiele dziwnych sytuacji z kotami, nie mogło się zdarzyć tak po prostu. Obrazki były piękne, to prawda, ale koty od zawsze były symbolami czegoś niezwykłego, magicznego. Niebezpiecznego.
     Pocałunek na jej policzku był ciepły i kojący. Pozwoliła się przytulić i kołysać jak dziecko.
     Była czarownicą.
Powiedziała jej o tym babcia, kiedy skończyła siedemnaście lat. Jak co roku, wybrały się do lasu na jagody i jak co roku, babcia zaprowadziła ją na bagna, żeby obejrzeć mgły. Usiadły na zwalonym pniu, który leżał w tym samym miejscu odkąd pamiętała, babcia odkręciła termos i nalała im ciepłego kakao z malinami ze swojego ogródka. Słodki aromat wymieszał się z zapachem darni, mgły i drzew. Piły, patrząc jak mgła tańczy przed nimi, wyginając się wdzięcznie i skrząc w promieniach słońca. Drobinki światła wirowały w złoto zielonym półmroku, niczym maleńkie gwiazdki. Kilka z nich podleciało bliżej, niesionych wiatrem.
       Gwiazdki? Głupiutka dziewczyna, hi hi hi…
Marianna zamrugała szybko powiekami.
      - Mówiłaś coś, babciu?
Nie usłyszała jej odpowiedzi. Drobinki błyszczały coraz bardziej, powłoka światła stawała się coraz większa i większa.
       Myślisz, że ona udaje, że nas nie widzi?
       Jest słodka.
       Tak tak, ładnie pachnie.
Otworzyła usta, ale nie była w stanie nic powiedzieć. W kulach światła dostrzegła niewielkie postacie o lśniących jak u ważek skrzydełkach. Uśmiechały się do niej szeroko, ukazując rzędy maleńkich, ostrych ząbków. Była zbyt zaskoczona, by jakoś zareagować, więc tylko się im przyglądała.
       Patrz na jej oczy, jakie wielkie!
      I niebieskie jak niebo.
Zamknęła oczy i otworzyła, ale maleńkie postacie nie zniknęły. One tu były naprawdę!
      - Dobrze już, dobrze, chyba wystarczy. Marianno, dziecko, ocknij się już.
Babcia śmiała się cicho, wyrozumiale. Dolała jej kakao i wskazała chudym palcem wiszące w powietrzu małe istoty. – Nie poczęstujesz naszych małych przyjaciół? Wyciągnęła przed siebie drżące ręce, w których trzymała kubek. Babcia pokręciła tylko głową z rezygnacją.
      - Nie tak, moja droga. Weź trochę na ręce, o tak… - Nalała na jej dłoń trochę ciepłego płynu, trzymając jej nadgarstek w pewnym uścisku. Chmurka słodyczy uniosła się do góry, wyraźnie przyciągając te małe ludziki. Podleciały bliżej, wirując nad jej ręką i szukając dogodnego miejsca, by móc dobrać się do poczęstunku. Kiedy obsiadły wreszcie jej dłoń, nie czuła ich ciężaru. Pochyliły małe główki, pijąc prosto z jej dłoni. Uśmiechnęła się zachwycona, zdziwienie gdzieś z niej uleciało.
      - Auć! – Poderwała się z miejsca, gdy jedno z nich ugryzło ją w palec. Cała reszta odfrunęła na bezpieczną odległość.
       Wiedziałem, że będzie słodka!
      - To nie było zbyt miłe. – Babcia stała obok niej, wspierając się pod boki, z pobłażliwym uśmiechem rozlanym na wesołej twarzy. Malec znów wyszczerzył w uśmiechu ostre ząbki i zatańczył w powietrzu, fikając koziołki. Kiedy wyciągnęła do niego pomarszczoną rękę, przysiadł na niej posłusznie i obu im się ukłonił.
       Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
      - To moja wnuczka, Marianna. Mam nadzieję, że nie będziecie jej sprawiać tyle kłopotu co mnie. Dopiero zaczyna swoją podróż.
      - Podróż? Dokąd?
      - W nowy, wspaniały świat. Świat, który jest równie piękny, co przerażający, nigdy nie wolno ci o tym zapomnieć. Ale jest jak żaden inny, pełen wróżek i czarodziejskich postaci, kolorów jakich jeszcze nie widziałaś. Ale także potworów.  Jestem  jednak pewna, że ci się spodoba.
      - Dlaczego?
      - Bo jesteś czarownicą.
                   Coś w niej drgnęło na tamto wspomnienie. Babcia nie żyła już od wielu lat, ale jej wspomnienie było bardzo żywe i kolorowe. Szkoda, że Kot jej nie znała. Babcia z cała pewnością wyczytałaby coś z tych młodych, poważnych oczu. Może nawet umiałaby wytłumaczyć ten koci fenomen.

                   Obudziło ją chłodne łaskotanie na policzku. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła tylko rude futro, a potem  świetliste niebieskie oczy. Kot miauknął, wyraźnie zadowolony, że wreszcie się obudziła. Przewrócił się na grzbiet, domagając pieszczot. Pogłaskała go, czując się jeszcze trochę jak we śnie, gdzie otaczało ją coś miłego i miękkiego.
      - Dobrze spałaś? – Ciocia dotknęła jej czoła, potem włosów. Uśmiechała się przy tym ciepło, tak jak nikt nigdy się do niej nie uśmiechał. W jej niebieskich oczach tańczyły wesołe iskierki. Skinęła głową i podniosła kota do góry. Zamruczał coś, mrużąc ślepia. Ucałowała go i położyła sobie na kolanach, gdzie natychmiast zaczął się układać, zaczepiając pazury o jej bluzkę.
      - Bardzo dobrze. Śniły mi się koty.



                                                      * * *

Pazurki robione z nudy

Opowiadania się piszą, ale jakoś lepiej mi idzie na papierze, tradycyjnie. Stukanie w klawisze jakoś nie bardzo ;) Poza tym łzawiące od przeziębienia oczy jakoś nie sprzyjają pisaniu na komputerze i gapieniu się w ekran. Ale wzięłam się za siebie i coś tu  wreszcie wrzucę ^^

A chwilowo, skoro jestem na zwolnieniu i trzeba było odpocząć od czytania książek (całe 20 minut!), zrobiłam sobie pazurki. "Go flatter me" napisała o nowym lakierze do paznokci firmy KOBO, który obejrzałam dokładnie i nabyłam, ku wielkiej uciesze. Kolor "Amsterdam" jest cudny, jak dla mnie i tworzy ładne tło do robienia wzorków, choć sam w sobie tez jest czarujący :)


                                                                          by google




Tak więc po namyśle, jaki kolor dać jako bazę, uznałam, że ten będzie w sam raz, po czym zabrałam się za rysowanie wzorków. Niestety nie jestem jeszcze szczęśliwą posiadaczka akcesoriów do takich zabaw, ale radzę sobie nieźle z tym, co mam :) Oto efekt:               

                                                  
           
Myślę, że nie wyszło najgorzej :) Użyłam tylko jednej warstwy lakieru, która w zupełności wystarczyła.

Pędzę dalej klikać opowiadanie :)

                       

piątek, 20 lipca 2012

Shadow


Shadow stanął przed wąskim skalnym otworem, który nie wyróżniał się niczym szczególnym, jeśli nie wiedziało się, dokąd prowadził. Ściana była ciemna, jak całe góry otaczające Królestwo, poszarpana i niedostępna. Podszedł do wejścia, przez które mogło przecisnąć się jedynie coś drobnego lub niewyobrażalnie chudego i dotknął postrzępionej krawędzi, gdzie tuż pod powierzchnią, jak pod skórą, widniały skomplikowane znaki. Przesunął nad nimi dłonią, czując jak kamień ociera się niebezpiecznie ostro o jego skórę, nie robiąc mu jednak żadnej krzywdy. Litery rozbłysły delikatnym, ciemnym światłem, we wnętrzu jaskini coś zaszemrało i przejście rozsunęło się na tyle, że mógł swobodnie wejść do środka.
W jaskini było ciemno i cicho, prawie jak w jego świątyni, ale szedł pewnie przed siebie. Nie rozlegał się tu żaden dźwięk, jego kroki były ledwie dalekim echem słyszalnym co najwyżej dla nietoperzy, jeśli jakieś tu były, i dla niego samego. Żadna  tych rzeczy nie stanowiła problemu. Mijał boczne korytarze, wyrwy w skałach, stalagmity i niebezpieczne przepaście, jakby widział je w świetle dnia.
Droga zdawała się dłużyć, ale nie czuł zmęczenia ani znużenia, dla niego i tak była to tylko chwila tu i teraz, nic więcej. Z czasem na skałach zaczęło pojawiać się coś na kształt zarysu budowlanego: wyciosane niestarannie kolumny, schody prowadzące do nikąd, gzymsy, bramy, fragmenty wygładzonej drogi. Wszystko nabierało powoli rozmiarów i kształtów, było bardziej dopracowane i lepszej jakości. Wkroczył do wymarłego podziemnego miasta, w którym nie mieszkały nawet duchy. Im szedł dalej, tym budynków było więcej, przylegały do siebie ciasno, połączone dziwacznymi mostami i więzadłami, jakby były częścią ogromnego organizmu. I tylko one patrzyły na niego groźnie pustymi okiennicami. Minął je bez większego zainteresowania, nie znajdzie w nich nic wartego zachodu. Zatrzymał się dopiero przy gmachu świątyni, gdzie chyba trzymano stare manuskrypty. Czuł zapach papieru i dawnego ognia, starych rytuałów. Nie był to główny budynek, tylko jeden podrzędnych, ale i tak miał większą wartość niż wiele innych na powierzchni. Wszedł po stromych schodach, minął wiekową, kamienna bramę i wkroczył do środka, wzbijając w powietrze tumany pyłu. Ciemność napierała na niego ze wszystkich stron, było chłodniej i przyjemniej niż można by sadzić na początku. Zignorował moce, które były jedynie wspomnieniem minionych czasów i ruszył dalej, do serca świątyni. Ołtarz jaśniał w oddali dziwnym światłem, jakby czerń rozszczepiła się w pryzmacie i pokazała jedną ze swoich wielu twarzy. Gdzieś za nim musiało być wejście do podziemnych korytarzy, które tak bardzo upodobali sobie kapłani na całym świecie. Pozostawił za sobą mruczący czarny kamień, który próbował zwabić go do siebie, żądając ofiary dla swego pana. Nie miał zamiaru niczego dawać, ani oddawać, ale zabrać tak wiele, jak tylko było to możliwe.
Za ołtarzem znajdowało się ukryte za kotara wejście do dalszych pomieszczeń, gdzie odprawiano rytuały niedostępne oczom mieszkańców podziemnego miasta. Ołtarz, który tu się znajdował był zdecydowanie mniejszy, ale zrobiony po mistrzowsku, dopracowany w każdym detalu i wciąż pachnący krwią i duszami, które pochłonął. Był też jedynym jasnym punktem w tym  miejscu, wszystko inne tonęło w nieprzeniknionym mroku. Dotknął go lekko i kamień pod jego dłonią natychmiast zareagował, choć musiał być martwy lub uśpiony od setek lat.
Nic się nie stało. Kamień był martwy. Nie mógł dać żadnej mocy i żadnej odebrać. Przycisnął do niego otwartą dłoń i przesunął nią wzdłuż miejsca, gdzie ofiary oddawały życie ku czci pana tego miasta. Zobaczył to miejsce, gdy jeszcze było wypełnione życiem, gdy kapłani zanosili modły do istoty starej jak świat, którą uznawali za najwyższy byt we wszechświecie, ważniejszy i silniejszy niż bogowie, którzy i tak pojawili się dopiero po nim. Tutaj krew i życie lały się strumieniami, moc pulsowała z taką siłą, jakby to właśnie tutaj znajdowało się serce wszechświata, jakby tu Chaos wydał na świat swoje pierwsze i najpotężniejsze dziecko. Z ołtarza podniosła się dziewczyna, o jasnej skórze, czarnych włosach i fioletowych oczach. Spojrzała na niego intensywnie, gniewnie, oskarżając go o zbrodnię, której nie popełnił. Poruszyła bladymi ustami, jakby rzucała mu wyzwanie, lub obarczała klątwą. Potem znów legła na kamieniu, odważnie patrząc w oczy śmierci. Gdzieś z góry spłynęła na nią rubinowa płachta, jakby byli na scenie w teatrze, a jej śmierć miała być jedynie genialną grą. Zachłysnęła się, wygięła w łuk pod krwistoczerwonym materiałem i krzyknęła głucho. Z ciemności przed nim wyłoniła się kolejna dziewczyna, podobna do tamtej, ale dziwnie zdeformowana, jakby zbyt długo podlegała mrocznej sile. Jej oczy były nienaturalnie złote, włosy wiły się jak węże wokół jej twarzy, palce zakończone były szponami. Nawet na ramionach miała kościane narośla. Uśmiechała się drapieżnie, oblizując językiem rozchylone głodno usta. Położyła dłonie na czerwonym materiale i przesunęła nimi tak jak on przed chwilą po kamieniu. Dziewczyna ukryta pod nim poruszyła się niespokojnie, jakby dotykało jej coś niezmiernie obrzydliwego. Demoniczna kobieta wzięła ja w objęcia i pocałowała przez materiał, wysysając z niej całe światło, by potem oddać je zwielokrotnione i zmienione przez jej okrutną siłę. Kiedy zakończyła proces, spojrzała na niego przelotnie, uśmiechnęła się zaczepnie i wizja zniknęła. Odsunął się od ołtarza i przeszedł na drugą stronę, zanurzając się w ciemności. Gdzieś przed nim było jeszcze jedno przejście, czuł je bardzo wyraźnie. Wyciągnął przed siebie rękę i pozwolił prowadzić się intuicji. Wiedział, że znajduje się w tunelu, który prowadził go jeszcze głębiej. Ocierał się o absolutnie gładkie ściany, jakby szlifował je jakiś ogromny gad, którego wpuszczono do podziemi skazując na powolną śmierć w labiryncie, który sam stworzył. Ale wreszcie tunel się skończył, ściany rozchyliły i znalazł się w mauzoleum, gdzie spoczywały szczątki kapłanów. Ułożeni na skalnych półkach, w równych rzędach, jeden nad drugim, strzegli najwyraźniej wejścia do swoich ukrytych tajemnic. Komnata była okrągła a jej ściany zapełnione prochami obleczonymi w  strojne szaty na całej szerokości i wysokości. Przypuszczał, że całe podziemia miasta zamieniono w katakumby. Ale Śmierć już dawno zapomniała o tym miejscu, nie miała tu nic do roboty, chyba że robiła wycieczki do tego zaginionego czarnego ogrodu, wspominając coś, co już nigdy nie wróci. Zostawił trupy ich własnemu losowi i skierował się do drzwi, za którymi znajdowała się wiedza wielu pokoleń. Były zadziwiająco zwyczajne, z czarnego drewna, ozdobione stalowymi ornamentami i osadzone w obitej stalą drewnianej futrynie. W środku miały jakiś starożytny mechanizm, który musiał skutecznie bronić zawartość ukrytej głęboko komnaty, bo nie widział żadnych śladów włamania czy jakiejkolwiek obecności. Był tu prawdopodobnie pierwszą żywą osobą od czasu ostatniego kapłana, zupełnie jakby ten zamknął za sobą wszystko, wszedł tutaj, ułożył się w swojej niszy i w spokoju czekał na śmierć. Nie robiło mu to żadnej różnicy. Nawet jeśli zastosowali magię lub dawne mechanizmy, nie powinien mieć z nimi większego problemu. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Za jego plecami rozległ się znajomy szmer, aktywowało się jakieś zaklęcie. Kiedy się odwrócił, martwi kapłani wstali ze swych leży i ustawili się w kręgu, blokując mu drogę powrotną. Naprawdę sądzili, że coś takiego mogło go powstrzymać? A może po prostu nie spodziewali się tu kogoś jego pokroju. Wpatrywał się w nich przez chwilę, ale poza tym, że unosili się w powietrzu, emanując silną energię, nic nie zrobili. Czekali? Przeciął dłonią powietrze na wysokości ich gardeł, jakby ścinał głowy mieczem. Nie miał czasu na głupie gierki. Posypali się na podłogę, kupa białych kości i zbutwiałych szmat, cała ich moc zniknęła w mgnieniu oka. Jeszcze raz nacisnął klamkę i tym razem drzwi otworzyły się bez żadnych przeszkód. Owiał go silny zapach papieru, tuszu i pyłu, które czuł już przy wejściu do świątyni. Pokój rozjaśnił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i jego oczom ukazał się niewielki pokój z kilkoma tylko półkami, na których leżały stare woluminy i księgi, oprawione w twardą skórę, obite stalą, oplecione sznurami i zaklęciami, które spadły pod jednym jego dotknięciem. Na stole zapłonęły lampy, ukazując rozpiętą na ścianie mapę podziemnego miasta. Odnalazł na niej pozostałe świątynie, a gdy zdjął ją ze ściany i obejrzał w pełnym świetle, znalazł do nich drogę przez katakumby. Zwinął ją i obwiązał jednym z magicznych sznurów, to samo zrobił z księgami i zwojami. Zebrał je razem, umocował na ramieniu i wyszedł, zostawiając za sobą pustkę. Według mapy, przejście znajdowało się w drugiej wnęce od ziemi po jego lewej stronie. Na wewnętrznej ścianie wyryty był symbol, który w całym mieście powtarzał się wielokrotnie, choć tu był bardziej rozbudowany. Nacisnął go i gdzieś w głębi coś zgrzytnęło. Ściana zadrżała i rozsunęła się z jękiem, sypiąc okruchami skał. Zaczekał aż przejście całkowicie się odsłoni, uznał, że nie czeka na niego więcej niespodzianek i wszedł do kolejnego tunelu, nie oglądając się za siebie. Przejście zamknęło się za nim ponownie, zostawiając go w ciemnościach. Znów prowadził go instynkt i intuicja. Potrafił pod zamkniętymi powiekami dostrzec mijane przejścia i inne korytarze, które prowadziły do nikąd, lub gdziekolwiek indziej, gdzie nie miał potrzeby się znaleźć. Nie zwracał na nie uwagi, idąc tak, jakby pokonywał tę drogę codziennie. Dotarł do trzech kolejnych świątyń, gdzie pokonywał podobne przeszkody z tą samą łatwością co za pierwszym razem. Wzbogacił kolekcję starych ksiąg o kilka kolejnych, znalazł interesującą nad wyraz magiczną laskę, do której czerwonym sznurem przywiązano malowana maskę; klepsydrę z czarnym proszkiem, co do którego pochodzenia miał pewna koncepcję; miecz  z pięciorgiem oczu  i wiele innych rzeczy, które mógł zabrać ze sobą bez większych problemów. Ale gdy trafił na wielowymiarowe lustro, zmarszczył brwi. Z jednej strony bardzo chciał je mieć, a nie wyobrażał sobie dźwigania go na plecach, z drugiej miał wrażenie, że ktoś już je opanował. Na wszelki wypadek ani razu nie ściągnął z głowy czarnego kaptura, który chronił go skutecznie nie tylko przed zwykłym, niepożądanym wzrokiem, ale także tym magicznym. Nawet jeśli ktoś lub coś patrzyło teraz przez lustro, w co wątpił, nie było w stanie go dostrzec. Zostawił je nietknięte, nie chciał ryzykować odkrycia.
Z każdym krokiem miasto zlewało się z ciemnością, tak, że gdy dotarł wreszcie do głównej świątyni, widział tylko ją, wyłaniającą się majestatycznie z mroku. Kolumny, które miały podtrzymywać dach, ginęły wysoko w górze, wwiercając się w górę jak ostre pazury w ciało swojego gospodarza. Boki świątyni zdawały się poruszać niezauważenie i otaczać go z każdej strony. Ułożył rzeczy na podłodze, wymówił formułkę i poczekał, aż znikną. Główny budynek naładowany był mocą, ciągle coś w nim było. Nie obawiał się zagrożenia. Tak jak poprzednio, wszedł na schody i spokojnie dotarł na szczyt, stanął przed ogromnymi wrotami i spojrzał w górę, gdzie mrok był płynny i żywy, wciąż się poruszał, jakby sam był jedną z żywych istot. Wrota były zamknięte, ale to także nie stanowiło problemu. Pchnął je lekko i natychmiast się poruszyły, wpuszczając go do środka jak jednego ze swoich. Ogromny hall podtrzymywany przez rzędy kolumn był ciemny, jak wszystko tutaj, ale sprawiał pozory obecności. Coś na pewno tu było i jeśli się nie mylił, było bardziej niż żywe i jeszcze bardziej martwe, lub po prostu pozbawione człowieczeństwa. Tak przynajmniej mówiły wszystkie podania, coś takiego widział wiele lat temu. Ruszył salą, która zdawała się być miastem w mieście. Nie była tak ogromna jak to na zewnątrz, ale tutaj też, ukryte w mroku, wyłaniały się nieśmiało nisze i alkowy, bramy prowadzące w głąb góry, gdzie z pewnością znalazłby wiele interesujących go rzeczy. Miał wrażenie , że gdzieś wśród tych rzeźbień i migoczącej ciemności, wśród mgły i półmroku, jest coś co wciąż go obserwowało. Jeżeli tak było, czemu go nie zatrzymało?
Doszedł wreszcie do miejsca, gdzie na wzniesieniu kolejnych stopni usadowił się tron z czarnego kamienia, poprzecinanego czerwonymi, pulsującymi żyłkami. Był ogromny i pusty, a jednak stwarzał wrażenie, że jeszcze przed chwilą ktoś na nim siedział. Wysoko nad nim, niczym ogromna korona, unosił się kamienny baldachim, fantazyjny i misterny, tak, że nawet on musiał uznać jego urodę. Gdyby miał okazję, z chęcią przyjrzałby mu się bliżej. Ocenił wysokość schodów i tronu i rozpoczął wspinaczkę. Mgła czepiała się krawędzi jego płaszcza, chwytała za rękawy, próbując dostać się pod materiał, ale nie mogła go pokonać. Ciemność kroczyła za nim, chcąc zastąpić miejsce mgły, ale i jej się nie udało. Światło także musiało uznać swoją niemoc. Kiedy doszedł na górę, był już tylko on i Tron, wszystko inne spłynęło na dół, otaczała ich tylko cisza. Schody zniknęły, światło uciekło, wszystko pochłonęła siła Tronu. Czas chyba stanął w miejscu, żaden pyłek nie unosił się w powietrzu, zupełnie jakby znajdowali się w magicznej klepsydrze. Tron zdawał się wpatrywać w niego z wielkim zainteresowaniem, niemal czuł na sobie dotyk jego niewidzialnych dłoni. Zamknął przed nim swoje myśli, ale to go bynajmniej nie zraziło, wydawał się wręcz zadowolony. Wydał z siebie pełen aprobaty pomruk i otworzył się przed nim, ukazując w swoim wnętrzu wejście do ciemności, którą widział tylko kilka razy w życiu. Zastanowił się przez chwilę, czy rozsądne będzie wejście do środka czegoś, czego jeszcze nie znał, ale Tron zapraszał go całym sobą, nie czul tez żadnego zagrożenia. Nie żeby mu ufał, ale nie sądził, by coś mogło mu się stać. Mógł umrzeć wiele razy, dawno dawno temu. To były odległe czasy, które trwały w jego pamięci jak sen, rozmyte i niemal nierealne, jakby nigdy nie znał innego życia niż to, które miał teraz. Jedyne, którego pragnął, którym żył, którego nie mógł się pozbyć, nawet gdyby chciał. Odsunął od siebie wspomnienie przeszłości i wszedł do środka, bardziej niż pewny swojego. A może po prostu było mu już wszystko jedno. Kolejne przejście zamknęło się za jego plecami. Tu nie było katakumb, ani żadnych katafalków, to nie było miejsce czci ani pamięci przodków, choć mogłoby się wydawać, że miejsce za tronem było do tego wręcz idealne. Ciemność poruszyła się przed nim, westchnęła. Była ogromnym czarnym kryształem, który pokrywał tu dosłownie wszystko. Tak jak na zewnątrz każda rzecz była wyrzeźbiona lub wyciosana w kamieniu, tak tutaj jedynym materiałem był kryształ o niespotykanym zabarwieniu. Widział wiele czarnych kryształów, ale żaden z nich, bez względu na to jak wielką posiadał moc, nie miał tak intensywnej barwy ani nie dawał tak silnego uczucia, że trzyma się w rękach coś żywego. Stanął przed czymś, co było stare jak Świat, co wyłoniło się z Chaosu i trwało nieskończenie od początku wszystkiego co znali. Czarny Kryształ, niewyczerpane źródło mocy i siły, potrafiący tworzyć z równą łatwością co niszczyć, obiekt pożądania co bardziej szalonych władców, mędrców i magów, artefakt demonów, niszczycielska siła, która wzbudzała na równi przerażenie i uwielbienie. To było Jego miasto. To Jego czcili i Jemu składali ofiary. Dla Niego i dzięki Niemu zdobywano tu wiedzę niedostępną nawet dla co bardziej wtajemniczonych istot czy bóstw. Był wszystkim czego pragnęli i dlatego pozwolili się zapomnieć i oddać Mu siebie, gdy znudził się światem i uznał, że może czas na chwilę się usunąć i zobaczyć, co zrobi ze sobą  ten Świat, pozbawiony jego wpływów, które tak naprawdę nigdy nie wygasły. Zapieczętowali tu wszystko, odgrodzili się  tak skutecznie, że pozostał po nich zaledwie nikły ślad w legendach, które udało mu się odszyfrować. W jakiś sposób go to poruszyło, był zainteresowany możliwościami czegoś tak silnego. Pamiętał go z Wielkiej Wojny, jego działanie, wpływ na wszystko co miało z nim styczność. Widział go w walce i nie mógł się zdecydować, czy lepiej go zniszczyć czy pozwolić istnieć, by w przyszłości mieć z kim walczyć. Ich działania miały ten sam skutek – śmierć. Ale Czarny Kryształ nie chciał zniszczyć świata jako takiego, bo wtedy jego egzystencja byłaby po prostu nudna. Był zainteresowany wszystkimi aspektami życia, obserwował je jak ciekawe zjawisko wtedy gdy się rozwijało, i wtedy gdy zabawiał się okrutnym niszczeniem go.  On, z drugiej strony, miał tylko jedną drogę, która wiodła głębiej w ciemność. Wszelkie życie miało dla niego tę jedną zaletę, że kończyło się śmiercią.
Wy Lordowie Śmierci, widzicie tylko jeden kierunek, jedną ciemność. Czy może raczej Ty ją widzisz.
Kryształ poruszył się i znów westchnął, jakby upominał dziecko po kolejnej psocie. Zrobiło się dużo jaśniej, mógł zajrzeć w głąb lśniącej ciemności, gdzie dostrzegł jakiś niewyraźny kształt, który wolno wyłaniał się z jego wnętrza.
Nie boisz się mnie, nie podziwiasz, nic nie czujesz. To frapujące.
Głos przypominał odbicie dźwięku w labiryncie luster. Był wszędzie i nigdzie zarazem. Wydawało mu się trochę dziwne, że mówił do niego tak po prostu, jakby stali w zwyczajnej sali i prowadzili zwyczajną rozmowę. Kryształ zachichotał, jakby czytał mu w myślach, co wcale by go nie zdziwiło, nawet jeśli dobrze je przed nim ukrywał.
Po co przyszedłeś, Lordzie? Tylko po to, by grabić moje świątynie? Nic nie powiesz?
Wzruszył ramionami – Nie zatrzymałeś mnie, chociaż mogłeś. Te papiery i artefakty nic dla ciebie nie znaczą, są jak tanie błyskotki.
Są moje, przynajmniej w pewnym sensie. Ale nie odmówię ci ich, podziwiam twoje umiejętności i brak strachu.
Kształt pod powierzchnią kryształu był już całkiem dobrze widoczny i do złudzenia przypominał człowieka. Tafla przed nim stawała się coraz cieńsza i w końcu rozpłynęła się ukazując ludzką sylwetkę. Mężczyzna o czarnych włosach i oczach wpatrywał się w niego z tym samym intensywnym zainteresowaniem, które wcześniej czuł od tronu. Uśmiechnął się , mrużąc oczy ciemne jak otchłanie i wyciągnął rękę do jego ukrytej twarzy.
Naprawdę cię podziwiam. Byłeś wspaniały w czasie Wielkiej Wojny. To niesprawiedliwe, że cię nie docenili.
Nie był pewien czy z niego drwił, czy mówił poważnie. Po wojnie, która prawie zniszczyła świat i odsunęła ich czasy w pamięć historii jako coś, co nigdy nie powinno się powtórzyć, odszedł od tych, którzy szli podobną do niego drogą. Za bardzo zależało mu na indywidualności, by dać się osadzić w Zamkniętym Mieście i szlifować swoje możliwości na kimś, kto nie był mu równy. Wiedział, że za nim nie tęsknili, choć musieli żałować, że stracili kogoś, od kogo mogli się uczyć. Ale on nigdy nie miał uczniów, nie miał zamiaru nikomu przekazywać swojej wiedzy. Nie znalazł nikogo, kto mógłby ją pojąć.
Pokaż twarz, Lordzie Śmierci. Nie jestem taki jak ci, których spotykałeś na swojej drodze. Nie umrę od spojrzenia ci w oczy. Nie będziesz tez w stanie wykonać tego waszego głupiego wyroku, który każe wam zabijać każdego, kto pozna wasze prawdziwe oblicze.
Shadow stał w miejscu jak poprzednio, nie mając najmniejszego zamiaru się odsłaniać. Wiedział, że go nie zabije, nie teraz. Obaj byli zainteresowani drugą stroną, tym do czego byli zdolni w krytycznej sytuacji. Szkoda od razu zabijać dobrego przeciwnika.
- Chciałem wiedzieć, to wszystko, po co tu przybyłem. Nic mniej ani więcej.
Hmmm
Czarny Kryształ uniósł się nieco i wsunął zimną dłoń pod materiał jego kaptura. Czuł się dziwnie unieruchomiony, jakby odcięty od rzeczywistości. Mężczyzna uśmiechał się bardziej z każdym ruchem, wyraźnie zadowolony nowym odkryciem.
Wydajesz się młody. Ile tak naprawdę masz lat? Wojna była już dawno temu, musiałeś długo wędrować zanim tu dotarłeś. Jak wiele lat zajęło ci zdobycie tego, co czyni cię tym, kim jesteś teraz?
Jeszcze raz wzruszył ramionami – To nieistotne w tej chwili.
Chciał zajrzeć do głowy tego mężczyzny, odkryć jego sekrety i prawdziwą siłę, zobaczyć to z czego się wyłonił i to, co będzie na końcu. Miał pełne prawo przypuszczać, że Czarny Kryształ posiadał taka wiedzę, nawet jeśli w tej postaci nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Czy gdyby dostał się do jego wnętrza, znalazłby odpowiedzi na swoje pytania?
Liczyłem na coś bardziej interesującego niż patrzenie na ciebie okutanego od stóp do głów, milczącego i niedostępnego. Lordowie których znałem kiedyś, nie byli aż tak ponurzy. Ale cóż, chyba na razie musze się tym zadowolić. Twoja wizyta sprawiła mi ogromną przyjemność, ale niestety musimy ją teraz zakończyć. Moja zabaweczka się niecierpliwi.
Gdzieś z dołu dobiegło głośne dudnienie, jakby ktoś pięściami próbował przebić się przez wieko trumny. Mimowolnie spojrzał na podłogę pod swoimi stopami, starając się zlokalizować źródło dźwięku, ale wszystko zaczęło wirować w oszałamiającym tempie i zgubił ślad. Czarny Kryształ roześmiał się jakby oglądał świetne przedstawienie, dotknął nieludzkimi palcami jego ust i wtulił się na powrót w kryształ za sobą.
Do następnego razu, Lordzie Śmierci. Jestem pewien, że będzie o wiele bardziej interesujący.
W podłodze otwarło się przejście, które wessało go z ogromną siłą do środka. Ciemność i siła kryształu naparła na niego z olbrzymią mocą, dusząc wszelki opór. Poczuł się jak lata temu, gdy wszedł w sam środek ogromnej masy czarnej dziury, która wirując niszczyła  wszystko na swojej drodze, zasysając czas i przestrzeń. Otchłań z Czarnego Kryształu, której nic nie mogło się oprzeć. A jednak on przeżył. Teraz, gdy spadał w dół, sunąc przez rzeczywistość i wnętrze tego dziwnego tworu, udało mu się przez chwilę zobaczyć ogromny, czarny pałac w środku czarnego królestwa, gdzie na czarnym tronie siedziała kobieta o czarnych włosach i bladych dłoniach zakończonych długimi paznokciami spiłowanymi jak pazury, poruszając nimi nad czarną kulą emitująca tęczowe światło. Uśmiechała się zachłannie, drapieżnie, a jej złote oczy lśniły podnieceniem.
A potem ciemność zamknęła się nad nim.


                                                                      ***









 Tym razem coś innego, nie związanego w żaden sposób z Kotem i dziewczyną w czerwonych trampkach :) Mam nadzieję, że przebrniecie bez większych zgrzytów. 

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Wciąż jestem :)






Moja aktywność skupia się ostatnio na rzeczach innych niż pisanie, więc chwilowo nic nowego nie będzie. Ale jestem nadal, chwilowo zajęta foceniem :)

środa, 28 marca 2012

Coś dla opornej skóry

Ponieważ następne opowiadanie dopiero się tworzy, napiszę coś z naszej kategorii - babskiej, znaczy się. No i obiecałam :)

Na pierwszy rzut pójdzie System Pielęgnacji Skóry w 3 krokach, Clinique.
                                             
                                                         zdjęcie z google

Zakupiłam zestaw trzeci, przeznaczony dla skóry mieszanej w kierunku tłustej. Ponieważ chciałam wypróbować, z czym to się je, wzięłam na początek mały zestaw, który w założeniu ma starczyć na 10 dni. Starcza w zupełności, nawet na 14.
                     Jako pierwsze, bierzemy mydełko w płynnej postaci. Jest delikatne, lekko się pieni, pozostawia skórę gładką i miękką. Nie miałam dziwnych sensacji, jak twarz napięta do granic możliwości, żadnego szczypania czy swędzenia. Bardzo przyjemna rzecz.
                     Punkt drugi to Clarifying Lotion. Mocna rzecz, podobno najważniejsza. Muszę powiedzieć, że byłam w szoku, bardzo pozytywnym zresztą. Jest intensywny i trzeba uważać, żeby nie przesuszyć skóry, ale działa rewelacyjnie. Mogłam naocznie sprawdzić jego działanie w porównaniu np z produktem Biodermy. Bez porównania, Clinique przebija go pod każdym względem. Skóra jest naprawdę czysta ( weźmy pod uwagę, co zostaje na waciku ), gładka, pory zamknięte - nareszcie! Moja skóra jest naprawdę oporna i do tej pory mało co na nią działało, a tu miła niespodzianka.
                     No i punkt trzeci- Dramatically Different Moisturizing Lotion lub Gel. Przyjemny w użyciu, dobrze nawilża, pozostawia delikatny filtr ochronny, świetny pod makijaż. Na początku wydawało mi się, że za słabo się wchłania, ale raczej skłania do tego, żeby wmasować go w twarz. Idealny na poranny i wieczorny masaż.
                     Jednym słowem, jestem naprawdę zadowolona. Wprawdzie nie testowałam  ich jeszcze w warunkach zbliżonych do ekstremalnych, ale myślę, że sobie poradzą :)  Polecam.
Jedyny problem to cena, ale chyba da się to przeboleć i ewentualnie odłożyć jakąś kwotę na zakup produktu, który spełnia moje oczekiwania.  Jestem więc dumną posiadaczką zestawu na najbliższy miesiąc i już nie boję się rano zajrzeć w lustro :)