Fallow me

Fallow me

piątek, 2 listopada 2012

Kot - Wspomnienie



     Słońce świeciło prosto w jej twarz. Jasne, ciepłe, pachnące. Czuła zapach nagrzanej pościeli, świeżo zmielonej kawy, kwiatów. Za oknem ćwierkały ptaki, był piękny poranek.
Kot zacisnęła powieki, jeszcze nie chciała wstawać, nie musiała. Był wczesny ranek, kiedy obudziły ją odgłosy krzątaniny w kuchni, dopiero świtało. Starała się  ich nie słuchać i na powrót zasnąć. Nic z tego nie wyszło. Leżała więc tylko z zamkniętymi powiekami, wystawiając twarz na światło. Zapach kawy był coraz mocniejszy, ktoś przeszedł szybko pod jej drzwiami, usłyszała jak rodzice  stukają łyżeczkami o filiżanki. Zachciało się jej pić. Wtuliła twarz mocniej w poduszkę i na chwilę wyrzuciło ją z rzeczywistości, znów zapadała w sen. Kiedy się ocknęła, miała wrażenie, że ledwie przed chwilą zamknęła oczy.
- Śpisz jeszcze, kotku? – Mama weszła cicho do jej pokoju, słodka i uśmiechnięta. Usiadła na brzegu łóżka, wygładzając dłonią brzeg wymiętej poduszki, musnęła lekko jej włosy. – Zaraz wyjeżdżamy, tata pakuje ostatnie rzeczy. Na pewno dasz sobie radę? Tak bardzo nie chciałam zostawiać cię samej. Zadzwoniłam do cioci, zaopiekuje się tobą i…
- Mamo, już o tym rozmawiałyśmy, wszystko będzie dobrze. Jedźcie.
- Moje kochane maleństwo.
Uścisnęła ją w przypływie czułości, cała rozpromieniona. Przy tym wszystkim, ani razu nie spojrzała jej w oczy. To nic.
 Rodzice długo planowali tę wycieczkę, mama cieszyła się jak dziecko. Wybiegła z jej pokoju, zbyt zaaferowana, by dalej wypytywać o zaradność córki. Przypomniała sobie, że nie spakowała jeszcze ulubionych perfum, choć tata właśnie ją upominał, że na miejscu może kupić sobie nowe. Zachichotała, twierdząc, że jest głuptasem. Musi mieć przecież jakieś na drogę.
Wstała z łóżka trąc oczy, wciąż rozleniwiona i senna. W przedpokoju ojciec ustawiał ostatnie walizki, a mama poprawiała fryzurę. Uśmiechnęła się do wujka, który czekał na nich gotowy do pomocy. Miał ich odwieźć na dworzec. Był sympatycznym okazem pana w średnim wieku, który większość życia spędził wśród książek. Razem z ciocią tworzyli ciekawy duet. Ukłonił się jej, przypominając, że potem wpadną do niej z ciotką na herbatę. Obiecała czekać. Ziewnęła dyskretnie, gdy rodzice udzielali jej ostatnich dobrych rad i wskazówek.
Drzwi wreszcie się za nimi zamknęły. Była szósta rano.

     Kot spojrzała w lustro, przechylając głowę na bok. Nie zobaczyła nic, poza swoim odbiciem. Szkoda. Uśmiechnęła się do siebie szeroko, trochę zawiedziona. Wolałaby ujrzeć szponiastą łapę wyciągniętą w jej kierunku, lub rozjarzone kocie oczy. Ale ze stalowych ram nic nie wychodziło, tafla pozostała nieruchoma i twarda. Westchnęła z rezygnacją, wychodząc. Musi się ogarnąć zanim przyjdzie wujostwo. Rozmyślanie o sennych marach na pewno jej w tym nie pomoże.
Ciocia nigdy nie zawodziła. Punktualnie o w pół do trzeciej zadzwonił dzwonek do drzwi, a gdy je otworzyła, otoczył ją zapach kwiatów i ciasta. Ciocia uścisnęła ją czule, całując  w policzek, a wujek ujął jej dłoń, pochylając się w szarmanckim ukłonie. Musnął ustami jej rękę i wręczył kwiaty. Bukiet białych, pachnących oniemiająco lilii. Czuła się jak w bajce.
Ciasto, czekoladowo śmietankowe, wypełnione wiśniami z ogrodu i posypane kawą, było pyszne, jak każda rzecz, która miała styczność z dłońmi i talentami cioci Marianny. Teraz przyglądała się jej ponad stołem, ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę, uśmiechając się promiennie i z uczuciem, jak dobra wróżka. Jej niebieskie oczy pełne były miłości i tęsknoty. 
      - Dziobiesz jak wróbelek – zauważyła rozbawiona. Kot spojrzała na swój talerz, gdzie spoczywał ledwo naruszony kawałek ciasta. Była tak zajęta obserwacją i pustką we własnej głowie, że całkowicie zapomniała o jedzeniu. Chwyciła widelczyk i natychmiast zabrała się za puszystą masę, jedząc ze smakiem. Obejrzała z każdej strony wisienkę, która miała właśnie na widelcu: czerwoną, z zielonym, marcepanowym listkiem, małą gałązką i drobnymi, bladoróżowymi kwiatkami. Ciocia potrafiła tworzyć cuda. Za każdym razem gdy jadła coś, co wyszło spod jej rąk, wypełniało ją uczucie błogości i słodkiego lenistwa. Coś bardzo naturalnego i strasznego zarazem. To było dziwne, bo kiedy rodzice karmili ją smakołykami, nigdy nic takiego nie czuła. Wierzyła, że to pewnie magia ciotki. Mama często mówiła, że jej siostra zachowuje się jak mała dziewczynka, że nadal wierzy we wróżki i inne nadprzyrodzone stworzenia z bajek i że babcia nabiła jej głowę głupotami, których  nie pozbyła się z upływem lat. Miała przy tym minę, jakby mówiła o wyjątkowo nieprzyjemnej i dodatkowo zaraźliwej chorobie. Tak czy inaczej, ona nie widziała w tym nic złego. Mając lat jedenaście, pochłaniała bajki o czarownicach, które wydawały się jej bardzo zabawne, ale także stare baśnie i opowieści o zamierzchłych czasach, gdy na ziemi mieszkały smoki i odwiedzały ją demony. Czytała o potworach ukrytych pod łóżkiem, o zdziwaczałych babciach, zapraszających zagubione dzieci do swych podejrzanych chatek, o rycerzach i wojownikach, o sierotkach błąkających się po zaczarowanych lasach, i o wszelkich innych dziwach, które tylko mogła znaleźć. Wydawało się jej rzeczą całkiem naturalną, że ciocia może należeć do takiego zaczarowanego świata. No i wujek, o którym mama nie mówiła zbyt wiele, a którego ona sama uwielbiała pasjami. Przyglądał im się badawczo i z zaciekawieniem za każdym razem, gdy się spotykali. Czasami miała wrażenie, że należał do zupełnie innego świata, błądząc myślami daleko stąd. Czuła się tak, jakby oglądała go przez szybę lub jakąś niewidzialną ścianę, zdawał się być nieosiągalny. Ale i tak podziwiała jego zamyśloną twarz i oczy w kolorze burzowego nieba, zmarszczki wokół oczu i ust, to jak opowiadał najdziwniejsze historie, jak patrzył na Mariannę. Nic dziwnego, że się w nim zakochała.
Zjadła już swoją porcję ciasta, czując przyjemny zawrót głowy, herbata dopełniła ceremonii poprawiania jej nastroju. Zapomniała o potworach i innych światach, wielkie przygody jej teraz  nie interesowały. Chciała być tylko tu i teraz, z ludźmi, którzy byli dla niej ważniejsi niż właśni rodzice.
      - Nie myśl tak intensywnie, bo rozboli cię głowa. Masz przecież wakacje.
Marianna podniosła się z krzesła i przytuliła ją do piersi, mrucząc coś cicho w jej włosy. Miała wrażenie, że otaczają ja zaklęcie, jakby z każdym słowem opasała ją skrząca  się złoto tęcza. Mogłaby przysiąc, że ponad ramieniem cioci widzi kolorowe wstęgi poruszające  się leniwie w ciepłym powietrzu, wypełniające cały pokój. W tym nierealnym obrazie, jedyną stalą rzeczą były oczy mężczyzny na przeciw niej, ciemne i myślące. Zawsze kojarzył się jej z rycerzem, takim ze starych legend. Silnym, poważnym, o wielkim sercu. Chciała go ubrać w coś wykwintnego, może nawet w zbroję, a ciocię w piękną suknię. Obraz był bardzo pociągający i raczej nierealny.
      - Chyba się nie wyspałaś.
Marianna ucałowała znów jej włosy i spojrzała na jej twarz. Kot przetarła oczy, wyrwana z zamyślenia. Nie była śpiąca, tylko za bardzo fantazjowała. Zamrugała powiekami, bo wciąż widziała złocistą tęczę, ale niewiele to pomogło. Dlaczego?
Za oknem zamiauczał kot. Spojrzała w tamtą stronę i dziwne widziadła natychmiast zniknęły. Uwolniła się z objęć i poszła otworzyć okno. Kot ostrożnie zbadał łapą parapet, zanim na niego wszedł, pop czym znów miauknął, jakby chciał powiedzieć: już jestem. Był mały i rudy, jego mądre niebieskie oczy patrzyły na nią wyczekująco.
      - Chyba trochę tu dla niego za wysoko?
      - Nie, ciociu, to kot sąsiadów. Pewnie dzieciaki znów się nad nim znęcały. Zawsze przechodzi po balkonie. Śliczny, prawda?
Marianna tylko przytaknęła, z kolejnym słodkim uśmiechem na twarzy.
Pobiegła po mleko, wiedząc, że zwierzak nie ucieknie, nawet jeśli w domu byli obcy ludzie. Poza tym wszelkiej maści pupile lubiły jej wujostwo, więc nie powinno być problemu i w tym przypadku. Kiedy wróciła, kot siedział nieruchomo na parapecie i wpatrywał się w parę przed sobą. Nie próbowali się do niego zbliżać ani głaskać na siłę, co było podejściem rozsądnym i wyrozumiałym. Z pewnością nie miał ochoty na pieszczoty kogoś, kogo nie znał, a biorąc pod uwagę, co musiał znosić na co dzień, był ostrożny, ale całkiem spokojny. Strącił zainteresowanie widokiem, gdy tylko weszła do pokoju, stawiając przed nim miskę. Powiedzieli, że chyba bardzo musiał ją lubić, skoro nie uciekł. Może tak było. Ale wiedziała, że on wie, że nie musi się obawiać ludzi, z którymi się teraz znajdował.
      - A przecież uciekł od swoich właścicieli. – Wujek pochylił się do przodu, zainteresowany.
      - Właścicieli? Zawsze myślałam, że w jakiś sposób to koty wybierają sobie ludzi. Ale ponieważ według naszych zasad, należy do tych, a nie innych, przychodzi tutaj, żeby mieć święty spokój.
      - Gdzie to przeczytałaś?
Słyszała zdziwienie w jego glosie.
      - Nigdzie, to przecież widać.
Położył rękę na jej ramieniu i pocałował ją w czubek głowy, ciocia zachichotała, a kot oderwał się od swojej miski, śledząc uważnie każdy ruch mężczyzny. Musiał chyba uznać, że nic jej nie grozi, bo natychmiast zanurzył pyszczek w mleku. Kiedy skończył, ziewnął, przeciągnął się, otrząsnął i zeskoczył miękko wprost na jej kolana. Wiercił się przez chwilę, szukając dogodnego miejsca, żeby się wygodnie ułożyć, po czym wtulił łebek w jej brzuch i miauknął z oddaniem. Może nie lubił dotyku innych, ale tutaj stawał się  prawdziwym małym pieszczochem. Przytuliła go, pozwalając mu lizać swoje palce i wiercić się do woli. W takich chwilach reszta świata przestawała dla niej istnieć. Kochała koty i miała nadzieję, że one lubią ją także. Słyszała teraz głos wujka, niewyraźny, jakby uszy miała zatkane watą. Mówił co o jej dzieciństwie, o kołysce i kotach. Przytuliła twarz do miękkiego futerka, czując miarowe bicie małego serca. Rzeczywistość gdzieś umykała, oczy same się jej zamykały i po chwili zapadła się w miękką ciemność.

                   Marianna wstała ze swojego miejsca, patrząc z niepokojem na siostrzenicę, która leżała spokojnie w ramionach Adriana, tuląc do siebie rudego kota. – Zasnęła?
      - Myślę, że jej obecny stan można nazwać „snem”, ale nie „zaśnięciem”. Nic jej nie będzie, nie martw się.
Dotknęła głowy dziecka, ale nie poczuła nic niezwykłego, kot też spał spokojnie w jej objęciach.
      - Poczekajmy, aż się obudzi. Może opowie nam jakiś ciekawy sen?
Patrzyła, jak Kot wtula twarz w poduszkę, uśmiechając się przez sen, kot ułożył się przy jej głowie, wyraźnie szczęśliwy. Tak, koty ja kochały, chociaż była całkiem zwyczajnym dzieckiem. Nie przejawiała żadnych dziwnych skłonności, a przynajmniej jej siostra o niczym takim nie wspominała. Nie miała złych nawyków, ale nie odznaczała się też czymś szczególnym, poza tym, że koty lgnęły do niej jak pszczoły do miodu. Gdziekolwiek poszła, zawsze znajdowały się jakieś mruczące futrzaki, które starały się zagarnąć ją dla siebie. Pamiętała, jak kiedyś, gdy miała może z sześć czy siedem lat, pojechali do dalszej rodziny na wieś. Starsza ciotka, która miała tylko jednego syna, bawiącego akurat na studiach, pocieszała się towarzystwem starego labradora i kotki, która niedawno wydała na świat potomstwo, którego było zadziwiająco dużo, więc przypuszczalnie zaopiekowała się tez innymi kotami z sąsiedztwa. Ciężko było je policzyć, ale było ich chyba dwanaście. Stary labrador czuwał przy kociakach, pozwalając im na wszelkie możliwe harce na swoim grzbiecie i nie tylko. Maluchy wieszały się na jego uszach, próbowały walczyć z jego poruszającym się leniwie ogonem, skakały po nim, zaczepiały i robiły dosłownie wszystko, co tylko przyszło im do kocich głów. Ale kiedy weszli do środka a dziewczynka została przedstawiona i obejrzana z każdej strony, po czym nakarmiona drożdżówką, kociaki straciły zainteresowanie maltretowaniem starego psa. Przyczajone jak mali zwiadowcy, okrążali stół, fotele i krzesła, przyglądając się jej badawczo. Co odważniejsi, podchodzili bliżej, obwąchując jej nogi i próbując zaczepiać. Uśmiechała się do nich tylko, ale w końcu zeszła ze swojego miejsca i usiadła na podłodze, czekając, aż podejdą bliżej. Pierwszy rzucił się na nią największy rozrabiaka w całej kociej bandzie. Zaczepił pazurkami o jej spódnicę i odskoczył, jak rażony prądem. Przewrócił się, podniósł, potrząsnął łebkiem i wpatrywał się w nią zdumiony. Za drugim razem był już ostrożniejszy. Obwąchał dokładnie wyciągnięta w jego kierunku rękę i z wahaniem polizał jej palce. A potem władował się na jej kolana, wiercąc się, mrucząc i miaucząc. Dziewczynka roześmiała się słodko, pozwalając podejść reszcie czeredy. Koty oblegały ją z każdej strony, rozmruczane i rozanielone, a pies tylko się przyglądał mądrymi, spokojnymi oczami. Koty zaczęły ja prowadzić w stronę korytarza.
      - Idź się pobawić, kochaneczko. Tam jest ich miejsce.
Stara ciotka wcisnęła jej w ręce kawał drożdżowego placka, dolała kakao do kubka i odesłała do przedsionka, gdzie koty miały swoje leże. Dziecko zniknęło za drzwiami i potem słyszeli już tylko jej śmiech i jak rozmawia z kotami. Czasami coś łupnęło głucho, jakby kot spadł z regalu, albo coś z niego zrzucił. Minęło sporo czasu, a ponieważ zdawało się, że wszyscy zapomnieli o małym gościu, Marianna podniosła się i poszła sprawdzić, co się dzieje. I co zobaczyła? Dziewczynka siedziała, a właściwie na w pół leżała na starej wersalce, której oparcie było mocno wygięte do tyłu, a na jej rękach, ramionach i kolanach, a nawet przyciśnięte do boków, ulokowały się wszystkie koty, jakie tu były. Pozwijały się w puszyste kłębki i spały tak spokojnie, jakby była jedną z nich. Zasłużony odpoczynek po pracowitym dniu. Mocny i spokojny, bo sprawiedliwy. Dziewczynka też spała, całkiem nieruchomo, z delikatnym uśmiechem na twarzy i rumianymi policzkami.
To było dziwne. Nigdy jeszcze nie widziała, by koty zachowywały się w taki sposób, a już na pewno nie w obecności małego dziecka, gdzie maluchy były zazwyczaj dość okrutne w swojej niewiedzy. To był piękny obrazek. I straszny. Dlaczego koty tak ją sobie upodobały?
      - Za bardzo się martwisz, kochanie. To wciąż tylko dziecko.
Głos Adriana wyrwał ją z zamyślenia, obrazy przeszłości zniknęły. Patrzył na nią z poważnym, kojącym uśmiechem. Oczywiście, wiedziała że to tylko dziecko, ale nie mogła się pozbyć tego dziwnego wrażenia, że wiele dziwnych sytuacji z kotami, nie mogło się zdarzyć tak po prostu. Obrazki były piękne, to prawda, ale koty od zawsze były symbolami czegoś niezwykłego, magicznego. Niebezpiecznego.
     Pocałunek na jej policzku był ciepły i kojący. Pozwoliła się przytulić i kołysać jak dziecko.
     Była czarownicą.
Powiedziała jej o tym babcia, kiedy skończyła siedemnaście lat. Jak co roku, wybrały się do lasu na jagody i jak co roku, babcia zaprowadziła ją na bagna, żeby obejrzeć mgły. Usiadły na zwalonym pniu, który leżał w tym samym miejscu odkąd pamiętała, babcia odkręciła termos i nalała im ciepłego kakao z malinami ze swojego ogródka. Słodki aromat wymieszał się z zapachem darni, mgły i drzew. Piły, patrząc jak mgła tańczy przed nimi, wyginając się wdzięcznie i skrząc w promieniach słońca. Drobinki światła wirowały w złoto zielonym półmroku, niczym maleńkie gwiazdki. Kilka z nich podleciało bliżej, niesionych wiatrem.
       Gwiazdki? Głupiutka dziewczyna, hi hi hi…
Marianna zamrugała szybko powiekami.
      - Mówiłaś coś, babciu?
Nie usłyszała jej odpowiedzi. Drobinki błyszczały coraz bardziej, powłoka światła stawała się coraz większa i większa.
       Myślisz, że ona udaje, że nas nie widzi?
       Jest słodka.
       Tak tak, ładnie pachnie.
Otworzyła usta, ale nie była w stanie nic powiedzieć. W kulach światła dostrzegła niewielkie postacie o lśniących jak u ważek skrzydełkach. Uśmiechały się do niej szeroko, ukazując rzędy maleńkich, ostrych ząbków. Była zbyt zaskoczona, by jakoś zareagować, więc tylko się im przyglądała.
       Patrz na jej oczy, jakie wielkie!
      I niebieskie jak niebo.
Zamknęła oczy i otworzyła, ale maleńkie postacie nie zniknęły. One tu były naprawdę!
      - Dobrze już, dobrze, chyba wystarczy. Marianno, dziecko, ocknij się już.
Babcia śmiała się cicho, wyrozumiale. Dolała jej kakao i wskazała chudym palcem wiszące w powietrzu małe istoty. – Nie poczęstujesz naszych małych przyjaciół? Wyciągnęła przed siebie drżące ręce, w których trzymała kubek. Babcia pokręciła tylko głową z rezygnacją.
      - Nie tak, moja droga. Weź trochę na ręce, o tak… - Nalała na jej dłoń trochę ciepłego płynu, trzymając jej nadgarstek w pewnym uścisku. Chmurka słodyczy uniosła się do góry, wyraźnie przyciągając te małe ludziki. Podleciały bliżej, wirując nad jej ręką i szukając dogodnego miejsca, by móc dobrać się do poczęstunku. Kiedy obsiadły wreszcie jej dłoń, nie czuła ich ciężaru. Pochyliły małe główki, pijąc prosto z jej dłoni. Uśmiechnęła się zachwycona, zdziwienie gdzieś z niej uleciało.
      - Auć! – Poderwała się z miejsca, gdy jedno z nich ugryzło ją w palec. Cała reszta odfrunęła na bezpieczną odległość.
       Wiedziałem, że będzie słodka!
      - To nie było zbyt miłe. – Babcia stała obok niej, wspierając się pod boki, z pobłażliwym uśmiechem rozlanym na wesołej twarzy. Malec znów wyszczerzył w uśmiechu ostre ząbki i zatańczył w powietrzu, fikając koziołki. Kiedy wyciągnęła do niego pomarszczoną rękę, przysiadł na niej posłusznie i obu im się ukłonił.
       Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
      - To moja wnuczka, Marianna. Mam nadzieję, że nie będziecie jej sprawiać tyle kłopotu co mnie. Dopiero zaczyna swoją podróż.
      - Podróż? Dokąd?
      - W nowy, wspaniały świat. Świat, który jest równie piękny, co przerażający, nigdy nie wolno ci o tym zapomnieć. Ale jest jak żaden inny, pełen wróżek i czarodziejskich postaci, kolorów jakich jeszcze nie widziałaś. Ale także potworów.  Jestem  jednak pewna, że ci się spodoba.
      - Dlaczego?
      - Bo jesteś czarownicą.
                   Coś w niej drgnęło na tamto wspomnienie. Babcia nie żyła już od wielu lat, ale jej wspomnienie było bardzo żywe i kolorowe. Szkoda, że Kot jej nie znała. Babcia z cała pewnością wyczytałaby coś z tych młodych, poważnych oczu. Może nawet umiałaby wytłumaczyć ten koci fenomen.

                   Obudziło ją chłodne łaskotanie na policzku. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła tylko rude futro, a potem  świetliste niebieskie oczy. Kot miauknął, wyraźnie zadowolony, że wreszcie się obudziła. Przewrócił się na grzbiet, domagając pieszczot. Pogłaskała go, czując się jeszcze trochę jak we śnie, gdzie otaczało ją coś miłego i miękkiego.
      - Dobrze spałaś? – Ciocia dotknęła jej czoła, potem włosów. Uśmiechała się przy tym ciepło, tak jak nikt nigdy się do niej nie uśmiechał. W jej niebieskich oczach tańczyły wesołe iskierki. Skinęła głową i podniosła kota do góry. Zamruczał coś, mrużąc ślepia. Ucałowała go i położyła sobie na kolanach, gdzie natychmiast zaczął się układać, zaczepiając pazury o jej bluzkę.
      - Bardzo dobrze. Śniły mi się koty.



                                                      * * *

6 komentarzy: