Słońce świeciło prosto w jej twarz. Jasne, ciepłe,
pachnące. Czuła zapach nagrzanej pościeli, świeżo zmielonej kawy, kwiatów. Za
oknem ćwierkały ptaki, był piękny poranek.
Kot zacisnęła powieki, jeszcze nie chciała wstawać,
nie musiała. Był wczesny ranek, kiedy obudziły ją odgłosy krzątaniny w kuchni,
dopiero świtało. Starała się ich nie
słuchać i na powrót zasnąć. Nic z tego nie wyszło. Leżała więc tylko z
zamkniętymi powiekami, wystawiając twarz na światło. Zapach kawy był coraz
mocniejszy, ktoś przeszedł szybko pod jej drzwiami, usłyszała jak rodzice stukają łyżeczkami o filiżanki. Zachciało się
jej pić. Wtuliła twarz mocniej w poduszkę i na chwilę wyrzuciło ją z rzeczywistości,
znów zapadała w sen. Kiedy się ocknęła, miała wrażenie, że ledwie przed chwilą
zamknęła oczy.
- Śpisz jeszcze, kotku? – Mama weszła cicho do jej
pokoju, słodka i uśmiechnięta. Usiadła na brzegu łóżka, wygładzając dłonią
brzeg wymiętej poduszki, musnęła lekko jej włosy. – Zaraz wyjeżdżamy, tata
pakuje ostatnie rzeczy. Na pewno dasz sobie radę? Tak bardzo nie chciałam
zostawiać cię samej. Zadzwoniłam do cioci, zaopiekuje się tobą i…
- Mamo, już o tym rozmawiałyśmy, wszystko będzie
dobrze. Jedźcie.
- Moje kochane maleństwo.
Uścisnęła
ją w przypływie czułości, cała rozpromieniona. Przy tym wszystkim, ani razu nie
spojrzała jej w oczy. To nic.
Rodzice długo planowali tę wycieczkę, mama
cieszyła się jak dziecko. Wybiegła z jej pokoju, zbyt zaaferowana, by dalej
wypytywać o zaradność córki. Przypomniała sobie, że nie spakowała jeszcze
ulubionych perfum, choć tata właśnie ją upominał, że na miejscu może kupić
sobie nowe. Zachichotała, twierdząc, że jest głuptasem. Musi mieć przecież
jakieś na drogę.
Wstała
z łóżka trąc oczy, wciąż rozleniwiona i senna. W przedpokoju ojciec ustawiał
ostatnie walizki, a mama poprawiała fryzurę. Uśmiechnęła się do wujka, który
czekał na nich gotowy do pomocy. Miał ich odwieźć na dworzec. Był sympatycznym
okazem pana w średnim wieku, który większość życia spędził wśród książek. Razem
z ciocią tworzyli ciekawy duet. Ukłonił się jej, przypominając, że potem wpadną
do niej z ciotką na herbatę. Obiecała czekać. Ziewnęła dyskretnie, gdy rodzice
udzielali jej ostatnich dobrych rad i wskazówek.
Drzwi
wreszcie się za nimi zamknęły. Była szósta rano.
Kot spojrzała w lustro, przechylając głowę
na bok. Nie zobaczyła nic, poza swoim odbiciem. Szkoda. Uśmiechnęła się do
siebie szeroko, trochę zawiedziona. Wolałaby ujrzeć szponiastą łapę wyciągniętą
w jej kierunku, lub rozjarzone kocie oczy. Ale ze stalowych ram nic nie
wychodziło, tafla pozostała nieruchoma i twarda. Westchnęła z rezygnacją,
wychodząc. Musi się ogarnąć zanim przyjdzie wujostwo. Rozmyślanie o sennych
marach na pewno jej w tym nie pomoże.
Ciocia
nigdy nie zawodziła. Punktualnie o w pół do trzeciej zadzwonił dzwonek do
drzwi, a gdy je otworzyła, otoczył ją zapach kwiatów i ciasta. Ciocia uścisnęła
ją czule, całując w policzek, a wujek
ujął jej dłoń, pochylając się w szarmanckim ukłonie. Musnął ustami jej rękę i
wręczył kwiaty. Bukiet białych, pachnących oniemiająco lilii. Czuła się jak w
bajce.
Ciasto,
czekoladowo śmietankowe, wypełnione wiśniami z ogrodu i posypane kawą, było
pyszne, jak każda rzecz, która miała styczność z dłońmi i talentami cioci Marianny.
Teraz przyglądała się jej ponad stołem, ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę,
uśmiechając się promiennie i z uczuciem, jak dobra wróżka. Jej niebieskie oczy
pełne były miłości i tęsknoty.
- Dziobiesz jak wróbelek – zauważyła
rozbawiona. Kot spojrzała na swój talerz, gdzie spoczywał ledwo naruszony
kawałek ciasta. Była tak zajęta obserwacją i pustką we własnej głowie, że
całkowicie zapomniała o jedzeniu. Chwyciła widelczyk i natychmiast zabrała się
za puszystą masę, jedząc ze smakiem. Obejrzała z każdej strony wisienkę, która
miała właśnie na widelcu: czerwoną, z zielonym, marcepanowym listkiem, małą
gałązką i drobnymi, bladoróżowymi kwiatkami. Ciocia potrafiła tworzyć cuda. Za
każdym razem gdy jadła coś, co wyszło spod jej rąk, wypełniało ją uczucie
błogości i słodkiego lenistwa. Coś bardzo naturalnego i strasznego zarazem. To
było dziwne, bo kiedy rodzice karmili ją smakołykami, nigdy nic takiego nie
czuła. Wierzyła, że to pewnie magia ciotki. Mama często mówiła, że jej siostra
zachowuje się jak mała dziewczynka, że nadal wierzy we wróżki i inne
nadprzyrodzone stworzenia z bajek i że babcia nabiła jej głowę głupotami,
których nie pozbyła się z upływem lat.
Miała przy tym minę, jakby mówiła o wyjątkowo nieprzyjemnej i dodatkowo
zaraźliwej chorobie. Tak czy inaczej, ona nie widziała w tym nic złego. Mając
lat jedenaście, pochłaniała bajki o czarownicach, które wydawały się jej bardzo
zabawne, ale także stare baśnie i opowieści o zamierzchłych czasach, gdy na
ziemi mieszkały smoki i odwiedzały ją demony. Czytała o potworach ukrytych pod
łóżkiem, o zdziwaczałych babciach, zapraszających zagubione dzieci do swych
podejrzanych chatek, o rycerzach i wojownikach, o sierotkach błąkających się po
zaczarowanych lasach, i o wszelkich innych dziwach, które tylko mogła znaleźć.
Wydawało się jej rzeczą całkiem naturalną, że ciocia może należeć do takiego
zaczarowanego świata. No i wujek, o którym mama nie mówiła zbyt wiele, a
którego ona sama uwielbiała pasjami. Przyglądał im się badawczo i z
zaciekawieniem za każdym razem, gdy się spotykali. Czasami miała wrażenie, że
należał do zupełnie innego świata, błądząc myślami daleko stąd. Czuła się tak,
jakby oglądała go przez szybę lub jakąś niewidzialną ścianę, zdawał się być
nieosiągalny. Ale i tak podziwiała jego zamyśloną twarz i oczy w kolorze
burzowego nieba, zmarszczki wokół oczu i ust, to jak opowiadał najdziwniejsze
historie, jak patrzył na Mariannę. Nic dziwnego, że się w nim zakochała.
Zjadła
już swoją porcję ciasta, czując przyjemny zawrót głowy, herbata dopełniła
ceremonii poprawiania jej nastroju. Zapomniała o potworach i innych światach,
wielkie przygody jej teraz nie
interesowały. Chciała być tylko tu i teraz, z ludźmi, którzy byli dla niej
ważniejsi niż właśni rodzice.
- Nie myśl tak intensywnie, bo rozboli
cię głowa. Masz przecież wakacje.
Marianna
podniosła się z krzesła i przytuliła ją do piersi, mrucząc coś cicho w jej
włosy. Miała wrażenie, że otaczają ja zaklęcie, jakby z każdym słowem opasała
ją skrząca się złoto tęcza. Mogłaby
przysiąc, że ponad ramieniem cioci widzi kolorowe wstęgi poruszające się leniwie w ciepłym powietrzu, wypełniające
cały pokój. W tym nierealnym obrazie, jedyną stalą rzeczą były oczy mężczyzny
na przeciw niej, ciemne i myślące. Zawsze kojarzył się jej z rycerzem, takim ze
starych legend. Silnym, poważnym, o wielkim sercu. Chciała go ubrać w coś
wykwintnego, może nawet w zbroję, a ciocię w piękną suknię. Obraz był bardzo
pociągający i raczej nierealny.
- Chyba się nie wyspałaś.
Marianna
ucałowała znów jej włosy i spojrzała na jej twarz. Kot przetarła oczy, wyrwana
z zamyślenia. Nie była śpiąca, tylko za bardzo fantazjowała. Zamrugała
powiekami, bo wciąż widziała złocistą tęczę, ale niewiele to pomogło. Dlaczego?
Za
oknem zamiauczał kot. Spojrzała w tamtą stronę i dziwne widziadła natychmiast
zniknęły. Uwolniła się z objęć i poszła otworzyć okno. Kot ostrożnie zbadał
łapą parapet, zanim na niego wszedł, pop czym znów miauknął, jakby chciał
powiedzieć: już jestem. Był mały i rudy, jego mądre niebieskie oczy patrzyły na
nią wyczekująco.
- Chyba trochę tu dla niego za wysoko?
- Nie, ciociu, to kot sąsiadów. Pewnie
dzieciaki znów się nad nim znęcały. Zawsze przechodzi po balkonie. Śliczny,
prawda?
Marianna
tylko przytaknęła, z kolejnym słodkim uśmiechem na twarzy.
Pobiegła
po mleko, wiedząc, że zwierzak nie ucieknie, nawet jeśli w domu byli obcy
ludzie. Poza tym wszelkiej maści pupile lubiły jej wujostwo, więc nie powinno
być problemu i w tym przypadku. Kiedy wróciła, kot siedział nieruchomo na
parapecie i wpatrywał się w parę przed sobą. Nie próbowali się do niego zbliżać
ani głaskać na siłę, co było podejściem rozsądnym i wyrozumiałym. Z pewnością
nie miał ochoty na pieszczoty kogoś, kogo nie znał, a biorąc pod uwagę, co
musiał znosić na co dzień, był ostrożny, ale całkiem spokojny. Strącił
zainteresowanie widokiem, gdy tylko weszła do pokoju, stawiając przed nim
miskę. Powiedzieli, że chyba bardzo musiał ją lubić, skoro nie uciekł. Może tak
było. Ale wiedziała, że on wie, że nie musi się obawiać ludzi, z którymi się
teraz znajdował.
- A przecież uciekł od swoich
właścicieli. – Wujek pochylił się do przodu, zainteresowany.
- Właścicieli? Zawsze myślałam, że w
jakiś sposób to koty wybierają sobie ludzi. Ale ponieważ według naszych zasad,
należy do tych, a nie innych, przychodzi tutaj, żeby mieć święty spokój.
- Gdzie to przeczytałaś?
Słyszała
zdziwienie w jego glosie.
- Nigdzie, to przecież widać.
Położył
rękę na jej ramieniu i pocałował ją w czubek głowy, ciocia zachichotała, a kot
oderwał się od swojej miski, śledząc uważnie każdy ruch mężczyzny. Musiał chyba
uznać, że nic jej nie grozi, bo natychmiast zanurzył pyszczek w mleku. Kiedy
skończył, ziewnął, przeciągnął się, otrząsnął i zeskoczył miękko wprost na jej
kolana. Wiercił się przez chwilę, szukając dogodnego miejsca, żeby się wygodnie
ułożyć, po czym wtulił łebek w jej brzuch i miauknął z oddaniem. Może nie lubił
dotyku innych, ale tutaj stawał się
prawdziwym małym pieszczochem. Przytuliła go, pozwalając mu lizać swoje palce
i wiercić się do woli. W takich chwilach reszta świata przestawała dla niej
istnieć. Kochała koty i miała nadzieję, że one lubią ją także. Słyszała teraz
głos wujka, niewyraźny, jakby uszy miała zatkane watą. Mówił co o jej
dzieciństwie, o kołysce i kotach. Przytuliła twarz do miękkiego futerka, czując
miarowe bicie małego serca. Rzeczywistość gdzieś umykała, oczy same się jej
zamykały i po chwili zapadła się w miękką ciemność.
Marianna wstała ze swojego miejsca,
patrząc z niepokojem na siostrzenicę, która leżała spokojnie w ramionach
Adriana, tuląc do siebie rudego kota. – Zasnęła?
- Myślę, że jej obecny stan można nazwać
„snem”, ale nie „zaśnięciem”. Nic jej nie będzie, nie martw się.
Dotknęła
głowy dziecka, ale nie poczuła nic niezwykłego, kot też spał spokojnie w jej
objęciach.
- Poczekajmy, aż się obudzi. Może opowie
nam jakiś ciekawy sen?
Patrzyła,
jak Kot wtula twarz w poduszkę, uśmiechając się przez sen, kot ułożył się przy
jej głowie, wyraźnie szczęśliwy. Tak, koty ja kochały, chociaż była całkiem
zwyczajnym dzieckiem. Nie przejawiała żadnych dziwnych skłonności, a
przynajmniej jej siostra o niczym takim nie wspominała. Nie miała złych
nawyków, ale nie odznaczała się też czymś szczególnym, poza tym, że koty lgnęły
do niej jak pszczoły do miodu. Gdziekolwiek poszła, zawsze znajdowały się
jakieś mruczące futrzaki, które starały się zagarnąć ją dla siebie. Pamiętała,
jak kiedyś, gdy miała może z sześć czy siedem lat, pojechali do dalszej rodziny
na wieś. Starsza ciotka, która miała tylko jednego syna, bawiącego akurat na
studiach, pocieszała się towarzystwem starego labradora i kotki, która niedawno
wydała na świat potomstwo, którego było zadziwiająco dużo, więc przypuszczalnie
zaopiekowała się tez innymi kotami z sąsiedztwa. Ciężko było je policzyć, ale
było ich chyba dwanaście. Stary labrador czuwał przy kociakach, pozwalając im
na wszelkie możliwe harce na swoim grzbiecie i nie tylko. Maluchy wieszały się
na jego uszach, próbowały walczyć z jego poruszającym się leniwie ogonem,
skakały po nim, zaczepiały i robiły dosłownie wszystko, co tylko przyszło im do
kocich głów. Ale kiedy weszli do środka a dziewczynka została przedstawiona i
obejrzana z każdej strony, po czym nakarmiona drożdżówką, kociaki straciły
zainteresowanie maltretowaniem starego psa. Przyczajone jak mali zwiadowcy,
okrążali stół, fotele i krzesła, przyglądając się jej badawczo. Co odważniejsi,
podchodzili bliżej, obwąchując jej nogi i próbując zaczepiać. Uśmiechała się do
nich tylko, ale w końcu zeszła ze swojego miejsca i usiadła na podłodze,
czekając, aż podejdą bliżej. Pierwszy rzucił się na nią największy rozrabiaka w
całej kociej bandzie. Zaczepił pazurkami o jej spódnicę i odskoczył, jak rażony
prądem. Przewrócił się, podniósł, potrząsnął łebkiem i wpatrywał się w nią
zdumiony. Za drugim razem był już ostrożniejszy. Obwąchał dokładnie wyciągnięta
w jego kierunku rękę i z wahaniem polizał jej palce. A potem władował się na
jej kolana, wiercąc się, mrucząc i miaucząc. Dziewczynka roześmiała się słodko,
pozwalając podejść reszcie czeredy. Koty oblegały ją z każdej strony,
rozmruczane i rozanielone, a pies tylko się przyglądał mądrymi, spokojnymi
oczami. Koty zaczęły ja prowadzić w stronę korytarza.
- Idź się pobawić, kochaneczko. Tam jest
ich miejsce.
Stara
ciotka wcisnęła jej w ręce kawał drożdżowego placka, dolała kakao do kubka i
odesłała do przedsionka, gdzie koty miały swoje leże. Dziecko zniknęło za
drzwiami i potem słyszeli już tylko jej śmiech i jak rozmawia z kotami. Czasami
coś łupnęło głucho, jakby kot spadł z regalu, albo coś z niego zrzucił. Minęło
sporo czasu, a ponieważ zdawało się, że wszyscy zapomnieli o małym gościu,
Marianna podniosła się i poszła sprawdzić, co się dzieje. I co zobaczyła?
Dziewczynka siedziała, a właściwie na w pół leżała na starej wersalce, której
oparcie było mocno wygięte do tyłu, a na jej rękach, ramionach i kolanach, a
nawet przyciśnięte do boków, ulokowały się wszystkie koty, jakie tu były. Pozwijały
się w puszyste kłębki i spały tak spokojnie, jakby była jedną z nich. Zasłużony
odpoczynek po pracowitym dniu. Mocny i spokojny, bo sprawiedliwy. Dziewczynka
też spała, całkiem nieruchomo, z delikatnym uśmiechem na twarzy i rumianymi
policzkami.
To
było dziwne. Nigdy jeszcze nie widziała, by koty zachowywały się w taki sposób,
a już na pewno nie w obecności małego dziecka, gdzie maluchy były zazwyczaj
dość okrutne w swojej niewiedzy. To był piękny obrazek. I straszny. Dlaczego
koty tak ją sobie upodobały?
- Za bardzo się martwisz, kochanie. To
wciąż tylko dziecko.
Głos
Adriana wyrwał ją z zamyślenia, obrazy przeszłości zniknęły. Patrzył na nią z
poważnym, kojącym uśmiechem. Oczywiście, wiedziała że to tylko dziecko, ale nie
mogła się pozbyć tego dziwnego wrażenia, że wiele dziwnych sytuacji z kotami,
nie mogło się zdarzyć tak po prostu. Obrazki były piękne, to prawda, ale koty
od zawsze były symbolami czegoś niezwykłego, magicznego. Niebezpiecznego.
Pocałunek na jej policzku był ciepły i kojący.
Pozwoliła się przytulić i kołysać jak dziecko.
Była czarownicą.
Powiedziała
jej o tym babcia, kiedy skończyła siedemnaście lat. Jak co roku, wybrały się do
lasu na jagody i jak co roku, babcia zaprowadziła ją na bagna, żeby obejrzeć
mgły. Usiadły na zwalonym pniu, który leżał w tym samym miejscu odkąd
pamiętała, babcia odkręciła termos i nalała im ciepłego kakao z malinami ze
swojego ogródka. Słodki aromat wymieszał się z zapachem darni, mgły i drzew.
Piły, patrząc jak mgła tańczy przed nimi, wyginając się wdzięcznie i skrząc w
promieniach słońca. Drobinki światła wirowały w złoto zielonym półmroku, niczym
maleńkie gwiazdki. Kilka z nich podleciało bliżej, niesionych wiatrem.
Gwiazdki?
Głupiutka dziewczyna, hi hi hi…
Marianna
zamrugała szybko powiekami.
- Mówiłaś coś, babciu?
Nie
usłyszała jej odpowiedzi. Drobinki błyszczały coraz bardziej, powłoka światła
stawała się coraz większa i większa.
Myślisz,
że ona udaje, że nas nie widzi?
Jest słodka.
Tak tak, ładnie pachnie.
Otworzyła
usta, ale nie była w stanie nic powiedzieć. W kulach światła dostrzegła
niewielkie postacie o lśniących jak u ważek skrzydełkach. Uśmiechały się do
niej szeroko, ukazując rzędy maleńkich, ostrych ząbków. Była zbyt zaskoczona,
by jakoś zareagować, więc tylko się im przyglądała.
Patrz
na jej oczy, jakie wielkie!
I niebieskie jak niebo.
Zamknęła
oczy i otworzyła, ale maleńkie postacie nie zniknęły. One tu były naprawdę!
- Dobrze już, dobrze, chyba wystarczy.
Marianno, dziecko, ocknij się już.
Babcia
śmiała się cicho, wyrozumiale. Dolała jej kakao i wskazała chudym palcem
wiszące w powietrzu małe istoty. – Nie poczęstujesz naszych małych przyjaciół?
Wyciągnęła przed siebie drżące ręce, w których trzymała kubek. Babcia pokręciła
tylko głową z rezygnacją.
- Nie tak, moja droga. Weź trochę na
ręce, o tak… - Nalała na jej dłoń trochę ciepłego płynu, trzymając jej
nadgarstek w pewnym uścisku. Chmurka słodyczy uniosła się do góry, wyraźnie
przyciągając te małe ludziki. Podleciały bliżej, wirując nad jej ręką i
szukając dogodnego miejsca, by móc dobrać się do poczęstunku. Kiedy obsiadły
wreszcie jej dłoń, nie czuła ich ciężaru. Pochyliły małe główki, pijąc prosto z
jej dłoni. Uśmiechnęła się zachwycona, zdziwienie gdzieś z niej uleciało.
- Auć! – Poderwała się z miejsca, gdy
jedno z nich ugryzło ją w palec. Cała reszta odfrunęła na bezpieczną odległość.
Wiedziałem,
że będzie słodka!
- To nie było zbyt miłe. – Babcia stała
obok niej, wspierając się pod boki, z pobłażliwym uśmiechem rozlanym na wesołej
twarzy. Malec znów wyszczerzył w uśmiechu ostre ząbki i zatańczył w powietrzu,
fikając koziołki. Kiedy wyciągnęła do niego pomarszczoną rękę, przysiadł na
niej posłusznie i obu im się ukłonił.
Przepraszam,
nie mogłem się powstrzymać.
- To moja wnuczka, Marianna. Mam
nadzieję, że nie będziecie jej sprawiać tyle kłopotu co mnie. Dopiero zaczyna
swoją podróż.
- Podróż? Dokąd?
- W nowy, wspaniały świat. Świat, który
jest równie piękny, co przerażający, nigdy nie wolno ci o tym zapomnieć. Ale
jest jak żaden inny, pełen wróżek i czarodziejskich postaci, kolorów jakich
jeszcze nie widziałaś. Ale także potworów.
Jestem jednak pewna, że ci się
spodoba.
- Dlaczego?
- Bo jesteś czarownicą.
Coś w niej drgnęło na tamto
wspomnienie. Babcia nie żyła już od wielu lat, ale jej wspomnienie było bardzo
żywe i kolorowe. Szkoda, że Kot jej nie znała. Babcia z cała pewnością
wyczytałaby coś z tych młodych, poważnych oczu. Może nawet umiałaby wytłumaczyć
ten koci fenomen.
Obudziło ją chłodne
łaskotanie na policzku. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła tylko rude futro, a
potem świetliste niebieskie oczy. Kot
miauknął, wyraźnie zadowolony, że wreszcie się obudziła. Przewrócił się na
grzbiet, domagając pieszczot. Pogłaskała go, czując się jeszcze trochę jak we
śnie, gdzie otaczało ją coś miłego i miękkiego.
- Dobrze spałaś? – Ciocia dotknęła jej
czoła, potem włosów. Uśmiechała się przy tym ciepło, tak jak nikt nigdy się do
niej nie uśmiechał. W jej niebieskich oczach tańczyły wesołe iskierki. Skinęła
głową i podniosła kota do góry. Zamruczał coś, mrużąc ślepia. Ucałowała go i
położyła sobie na kolanach, gdzie natychmiast zaczął się układać, zaczepiając
pazury o jej bluzkę.
- Bardzo dobrze. Śniły mi się koty.
* * *
swietne!
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie na Candy !
A bardzo chętnie, dziękuję :)
UsuńPoproszę tekst na maila - wydrukuję sobie i przeczytam. Z komputera nie dam rady, a bardzo bym chciała :)
OdpowiedzUsuńDobre :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń