Fallow me

Fallow me

poniedziałek, 25 lutego 2013

Stary Dwór (cz2)



           Czuła się jak we śnie. Przechodzili z pokoju do pokoju, wędrowali korytarzami, wyglądali przez okna. Wszystko tonęło w miękkim, złotym świetle, każda rzecz była  piękna i niezwykła, a stary Dwór zdawał się nie mieć końca i wciąż odkrywał przed nimi coś nowego.  Kasjan z uśmiechem opowiadał im, skąd wzięła się stara komoda ustawiona w korytarzu i dlaczego czasami świeci w nocy. Albo że obrazy czasem ożywają, a w starej szafie na końcu ciemnego korytarza na pierwszym piętrze, mieszka demon. Podobno był niegroźny i tylko czasami wychodził ze swojej kryjówki, snując się nocami wzdłuż ścian, jakby oglądał wielkie dzieło sztuki lub robił przegląd swoich włości.
      - Znacie go?  - Kot była zdecydowanie zainteresowana, z przyjemnością poznałaby tego demona. Kasjan dotknął czubkami palców tajemniczej szafy i posłał im konspiracyjny uśmiech, po czym skinął głową.
      - Nawet całkiem dobrze, chociaż zgrywa odludka. Jeśli będziecie grzeczni i będziecie mieli szczęście, kiedyś wam go przedstawię.
Obejrzeli jeszcze kilka pomieszczeń, na koniec zostawiając pokój, w którym miał zamieszkać Kitsune. Opiekun Dworu zaprosił go do środka, ale nie nalegał zbyt mocno, dobrze rozumiał jego nieufność. Potem zaprowadził ich ponownie na dół, gdzie już czekał na nich obiad.
      - Duchy są straszne. Chyba uważają, że dzieci są zdolne przeżyć tylko na słodkościach. Chyba muszę wypełnić braki w ich edukacji. A teraz zapraszam, smacznego.
Zjedli pyszny posiłek, zadając opiekunowi mnóstwo pytań. To znaczy ona zadawała. Czy lisi demon na pewno znajdzie tu dom? Czy Marcel i Marylka tu umarli? Chciałaby już spotkać demona z szafy, może? Czy mieszkały tu też inne duchy? Ile Kasjan ma lat? Skąd znają się z Adrianem? Czy ciocia Marianna sprawiała dużo problemów? Czy Kitsune sam będzie musiał polować, żeby zdobyć mięso, a jeśli tak to na co ma polować i gdzie? Kto upiekł ciastka? Czy wszystkie te książki są jego?
Lista jej pytań zdawała się nie mieć końca. Sama się dziwiła, że je zadaje i to w takich ilościach, musiała też przyznać, że niektóre były cokolwiek niegrzeczne, a przynajmniej nie przemyślane.
Nie pamiętała kiedy zrobiła się tak senna, że nie była już w stanie utrzymać prosto głowy, pamiętała tylko niekończące się pytania i cierpliwe odpowiedzi Kasjana, który patrzył na nią pełnymi zrozumienia oczami. To było trochę smutne spojrzenie, jak zauważyła, osuwając się na obszyty koronkami obrus.

Śniło jej się, że Marylka wynosi do ogrodu za domem koc i ustawia na nim dzbanek z sokiem, talerzyki, filiżanki i kolejny deser. Czuła zapach jabłek, dzikiej róży, pieczonego ciasta drożdżowego i nagrzanej ziemi. Potem obok niej przeszedł Marcel z naręczem poduszek, sztalugą i stertą różnej wielkości pudełek. Widziała go trochę niewyraźnie i z dziwnej perspektywy, był blisko i daleko jednoczenie. Ogród był tuż za szybą, pełen słońca, magiczny. Wydawało się jej, że dostrzegła znajomy smukły kształt przemykający pod oknem, tuż obok miejsca w którym się znajdowała. Dziwny sen, taki jasny.
Otworzyła powoli oczy, leniwie, wtulając policzek w miękką poduszkę i chowając głowę w ramionach. Chciała jeszcze pospać, było jej tak dobrze.
Zaraz, czemu tu leżała? Przecież zasnęła na stole? Usiadła, rozglądając się niepewnie na boki. Leżała na kanapie ustawionej pod wielkim oknem, za którym rozciągał się ogród. Zdziwiona, pochyliła się do szyby, wyglądając na zewnątrz, gdzie czekał już rozłożony koc, a na nim poczęstunek. Trzy kroki dalej, ustawiono cztery sztalugi i dwa małe stoliki założone przyborami do malowania. To nie był sen!
Drgnęła niespokojnie. Po drugiej stronie kanapy stał Kitsune, przeszywając ją poważnym, czujnym spojrzeniem. Nie odzywał się, tylko patrzył. Jego oczy miały teraz barwę złota, które zdawało się pływać w jego tęczówkach. Przełknęła ślinę, strasznie zaschło jej w ustach, a w głowie miała dziwną pustkę, jakby nadal była gdzieś na granicy jawy i snu. Chłopak oderwał od niej niesamowite oczy, tylko po to by zerknąć na zewnątrz. Zamrugał i znów patrzył na nią. Nie była pewna czego chciał. Powiedzieć, że nie chciał tu zostać? A może żeby już sobie poszła? Powinna wstać, ale jakoś nie mogła się zmusić, by wykonać jakikolwiek gest. Siedziała jak zahipnotyzowana, czekając.
      - Już dobrze, musiałaś być bardzo zmęczona.
Spojrzała  do góry, prosto w pełne mądrości oczy. Kasjan podał jej rękę i pomógł wstać. Poprawił loki, które zawinęły się na jej policzkach i uśmiechnął.
      - Jeśli masz ochotę, to w cieniu drzew urządziliśmy mały piknik, pogoda jest tak piękna, że grzechem byłoby trzymać was w domu przez cały czas. Zechcesz dołączyć?
 Dziwnie się czuła, kiedy zwracał się do niej jak do kogoś starszego. Miała dopiero dwanaście lat. Uczucie nierealności zdarzeń zdawało się w niej rosnąć. Wciąż trochę otumaniona, pozwoliła wyprowadzić się na zewnątrz i posadzić na kocu. Marcel, pełen złotego światła i pełen męskiej dumy, usłużnie podsunął jej pod łokieć wałek, obszyty kremowym materiałem upstrzonym mnóstwem drobnych, bladoróżowych kwiatków.
Kiedy jadła drożdżówkę z konfiturą z róży, Marylka wpatrywała się w nią głodnym wzrokiem, pełna zachwytu. Nie czuła się z tym zbyt pewnie. O ile wiedziała, duchy nie jadły ciasta, więc nie wiedziała, czy powinna zaproponować jej kawałek, czy po prostu przestać jeść. Ale duch dziewczynki zachichotał, chyba wyczuwając jej obawy.
      - Nie chciałam, żebyś poczuła się nieswojo. Po prostu widok jedzących ludzi nas fascynuje. My nie robimy takich rzeczy.
Kot uśmiechnęła się, już trochę mniej senna, chociaż w jej mniemaniu rzeczywistość wcale nie przybrała na realności. Może to wina światła? Słońce sprawiało, że powietrze falowało wokół nich, jakby tańczyło jakiś leniwy taniec, w którym wszystko musiało uczestniczyć i pewnie dlatego miała takie dziwne wrażenie, że świat znajduje się za złota zasłoną snu. Skarciła się w duchu za zbyt wolno wyciągnięte wnioski i napiła się zimnego soku jabłkowego. Orzeźwienie przyszło nagle i od razu poczuła się lepiej. Kasjan poprosił, by zajęli się czymś pożytecznym. Podeszli do sztalug. Mieli namalować krajobraz, najlepiej to, co widzieli przed sobą. Kot spojrzała ponad drewnianą ramą, zapamiętując obraz: błękitne niebo nad sobą, kilka białych, puchatych chmurek, ciemną linię lasu w tle, krzewy, trawy i kwiaty przed sobą. Lisi demon chyba nie bardzo wiedział co ma robić, bo tylko stał przed swoim płótnem, niezdecydowany. Pokazała mu, co ma zrobić. Po chwili niepewnie wycisnął na drewniana paletę kilka kolorowych farb i chwycił pędzel. Rzucił jej ostatnie spojrzenie.
      - Malujemy tylko krajobraz – powiedziała, sięgając po pędzel.

Biała strona przed nią powoli zapełniała się kolorami, chociaż nie było to jeszcze nic konkretnego. Zdziwiona stwierdziła, że nie wie jak ma namalować krajobraz, a przecież robiła to nie raz, gdy ciocia Marianna wpajała jej podstawy rysunku i mieszania kolorów. Ujęła mocniej pędzel i zanurzyła go w ciemnozielonej farbie, chcąc przenieść na biały teren ścianę lasu majaczącą przed nią. Wykonała kilka ruchów ręką, ale nadal nie mogła nadać malunkowi odpowiedniego kształtu.
      - Już dobrze. Namaluj to, co widzisz przed sobą.
Cichy głos Kasjana dodawał im otuchy i zachęcał do kolejnych prób. Spojrzała w bok. Kitsune namalował już pierwszy plan, pełen kolorowych kwiatów i młodej, zielonej trawy oraz niebo, a teraz zabierał się za las, który ona bezskutecznie próbowała uchwycić. Duchy też radziły sobie całkiem nieźle, choć chyba za bardzo fantazjowały.
      -Już dobrze. Spróbuj jeszcze raz.
Wydawało się jej, że Kasjan szepcze wprost do jej ucha, a przecież siedział na kocu za nimi i przyglądał się ich postępom. Westchnęła i postanowiła zacząć  raz jeszcze, tak jak radził opiekun. Zamknęła na chwilę oczy, przywołując z pamięci zapamiętany obraz. Zanurzyła pędzel w farbie, nawet nie  patrząc na jej kolor. I zaczęła malować. Znów czuła, że rzeczywistość gdzieś jej umyka, a ona skupia się tylko na malowaniu, tak jak skupiała się na innych rzeczach, zapominając o całym świecie. Ręka ruszała się prawie bez udziału jej woli, po prostu malowała, nie myśląc o tym. Ktoś warknął niedaleko. Może lisi demon zepsuł swój obraz? Uśmiechnęła się samymi ustami, nie przestając ruszać nadgarstkiem. Jeśli się pośpieszy, jeszcze zdąży namalować obrazek razem z innymi.
Skinęła głową, uznając że już wystarczy. Dla pewności jeszcze raz wychyliła się poza ramę, by sprawdzić widok który przeniosła na płótno i zamarła. Wokół było ciemno, jakby nagle zapadł wieczór, a zamiast polany, kwiatów i ogrodu, była tylko dzika ścieżka wiodąca prosto w ciemność. Pędzel wypadł jej z ręki, dała krok do tyłu. Co się stało? Gdzieś za nią narastał groźny warkot, ale kiedy się rozejrzała, zrozumiała, że jest tu zupełnie sama. Gdzie podział się Kitsune i duchy? Gdzie był Kasjan i Stary Dwór?
Wpatrywała się w ścieżkę wiodącą do lasu. Coś tam było, czekało. Chciała na nią wbiec i popędzić prosto w ciemność, ale nie mogła się ruszyć. Bała się, ale ten strach nie był najgorszy. Zdała sobie sprawę, że nie może się ruszyć, bo bardziej boi się spojrzeć na to, co namalowała.  W gardle znów czuła potworną suchość, miała wrażenie że powietrze zamieniło się w piasek. Naprawdę bardzo ją kusiło, by pobiec w tę ciemność, chociaż było to zupełnie niezrozumiałe. Wiedziała, że kryje się tam coś złego i na nią czeka.
Zamknęła oczy. Może po prostu zasnęła i śnił się jej jakiś koszmar? Może za długo była na słońcu i się przegrzała? Kiedy otworzy oczy, znów znajdzie się w ogrodzie na tyłach Dworu. Ale kiedy podniosła powieki, wszystko było tak samo. Otaczała ją gęstniejąca ciemność, strach rósł w niej z każdą chwilą. Cokolwiek było na obrazie, przerażało ją. Ale jeśli na niego nie spojrzy, pewnie się nie obudzi. Była pewna, że to był sen. To wszystko tylko się jej śniło. Ale problem polegał na tym, że był za bardzo realny.
Przełknęła ślinę i dała krok w bok. Stała teraz na przeciw swojej pracy, z mocno zaciśniętymi powiekami i pięściami. Kiedy ostatni raz tak się bała? Gdy całkiem przez przypadek wpadła na drugą stronę i odesłała tego dzikiego ducha? Nie, to był inny strach. Więc kiedy? To chyba miało coś wspólnego z Cassirem i kotami. Tak, wampir na pewno tam był. I muzyka. Szalona muzyka. I koty, których nie było. Nie mogła przypomnieć sobie szczegółów, ale to chyba o to chodziło. Przez jej głowę przemknął obraz zniszczonej sali Lochów i gęstej ciemności, która chciała ją pochłonąć. O co mogło w tym chodzić? Przecież Lochy były nie do zniszczenia, wszyscy to wiedzieli. Nigdy nikomu nie udało się…
Coś drgnęło w jej pamięci, niewyraźne wspomnienie czegoś okropnego. Wzdrygnęła się i objęła ramionami. Powinna pobiec do lasu. Naprawdę powinna. Ale tylko mocniej wbiła palce w ramiona i otworzyła oczy.
Krzyk zamarł gdzieś głęboko w jej gardle, przestała oddychać. Wpatrywała się w czerń na obrazie, trzęsąc się coraz bardziej, było jej upiornie zimno. Ciemna, gęsta masa na płótnie zdawała się poruszać, imitując tą, która czekała na nią w lesie. Ale w tej na obrazie było coś jeszcze. Powoli, to coś zdawało się wypływać na powierzchnię i wyciągać po nią ręce. Długie, czarne szpony wysunęły się na zewnątrz, w czarnych dymiących łapach coś spoczywało, ale chwilowo były zamknięte i nie wiedziała co to jest. Ktoś w jej głowie krzyczał, żeby uciekała. Ten krzyk rozsadzał jej czaszkę. Potem zobaczyła niewyraźny jasny punkt wyłaniający się za łapami. Twarz potwora. Jej twarz…
Zachłysnęła się lodowatym powietrzem, które raniło jej płuca, jakby tym razem składało się nie z piasku a milionów małych, kłujących lodowych igiełek. Zakryła usta dłonią żeby nie wrzasnąć. W czarnych łapach, które właśnie się rozwarły, leżał martwy, zmaltretowany kociak. Zielononiebieskie oczy w jej bliźniaczej twarzy wpatrywały się w nią z intensywnym wyczekiwaniem. Szumiało jej w głowie, nie mogła myśleć ani się ruszać, świat odpływał w czarną, gęstą otchłań. Chyba płakała, bo nagle wszystko zniknęło za szklaną, pofałdowaną ścianą, i tylko te oczy wciąż się w nią wpatrywały.
Wszystkie wspomnienia nagle do niej wróciły, zwalając ją z nóg. Upadła, wtulając twarz w czarną ziemię i łkając jak dziecko, nie mogła się uspokoić. Wmawiała sobie, że to tylko sen, ale nie mogła się obudzić. Wiedziała też, że stwór wyłazi z obrazu i staje się coraz bardziej materialny, ale nic nie mogła zrobić. Ziemia pod nią zaczęła się rozmywać, wciągając ją do środka; zapadała się w miękkość i ciemność, której się nie bała. Wszystko zdawało się jej lepsze niż to, co wisiało teraz nad nią, dysząc ciężko.
Coś pacnęło tuż przed jej twarzą. Odruchowo otworzyła oczy, cofając się. W pyle leżało małe rude stworzenie. Chwyciła truchło i pozwoliła, by ziemia ją pochłonęła. Stwór nad nią ryknął wściekle, ale ona już tkwiła bezpiecznie pod powierzchnią tego, co kiedyś było ogrodem.

Nie wiedziała, czy nadal śni, czy może umarła, bo w porę nie zauważyła niebezpieczeństwa. Tuliła do piersi martwego kota, ale już nie płakała. Otaczała ją cudowna miękkość, jakby zatonęła w puchu a nie w piachu. Powoli jej  myśli zaczęły odpływać, sen pochłaniał ją coraz bardziej. Nie bała się już i w sumie wszystko straciło znaczenie. Mogła odpłynąć tak jak myśli.

Najpierw poczuła dotyk na policzku, wyraźny, ludzki. Potem światło. Świadomość wracała do niej z każdą chwilą i w końcu nie mogła jej dłużej ignorować. Otworzyła oczy. Otaczała ją biel i złoto. Wszystko było miękkie i delikatne, tak zupełnie różne od tego, co widziała i czuła przed chwilą. Wiedziała, że nadal tuli coś do piersi, że ktoś coś do niej mówi w dziwnym języku. Zmrużyła oczy i otworzyła je raz jeszcze.
Złoto w oczach lisiego demona płynęło, wyciągało do niej smukłe świetliste ramiona, usiłując ją przygarnąć. Zamrugała szybko, nie bardzo rozumiejąc, gdzie się znajduje, ale chyba nie umarła. Kitsune poruszał ustami, ale nie wiedziała co mówił, nie rozumiała go. Na jego lewym policzku wiły się czerwone wzory, jak wymyślny tatuaż. Otworzyła usta, ale pokręcił głową. Nie wyglądał już jak dwunastoletni chłopiec, tylko ktoś starszy. Pomógł jej usiąść, powoli. Zauważyła, że to co tuliła do piersi to jego ogon! Odsunęła szybko dłonie, ale on tylko się uśmiechnął.
      - Miałaś koszmar. Niebezpieczny koszmar.
Rozejrzała się na boki. Otoczenie wyglądało tak jak je zapamiętała, ale było popołudnie, zdecydowanie chłodniejsze niż to, które zapamiętała. Nie było pikniku, nie było sztalug z obrazami, a oni nie byli całkiem mali.
Westchnęła głęboko, wciągając do płuc orzeźwiający zapach żywicy i igieł.
Oczywiście, to był sen. Przeszłość wymieszała się w jej pamięci z niedawnymi wydarzeniami, tworząc mało przyjemną mieszankę.
Pozwoliła się objąć i utulić jak dziecko. Miała wrażenie, że coś w niej pękło i nic nigdy nie będzie już takie jak kiedyś, nawet jeśli potwór został zniszczony. Otoczona ogonami lisa, wsłuchana w nieznany język, starała się wypchnąć z pamięci wspomnienie, które smakowało jak smoła.
Siedzieli na ganku, a Stary Dwór mruczał nad nimi jakąś uspokajającą melodię. Spojrzała na swoje ręce, na których widniały otarcia. Dzieciństwo umknęło jej jak senne widziadło, nagle tak odległe, jakby nigdy nie istniało. Ale teraz, jeszcze przez chwilę, kiedy szponiasta dłoń lisa gładziła jej włosy, czuła się zamknięta bezpiecznie w białym kokonie nieświadomości.


                                                         * * *

4 komentarze: