Czuła się jak we śnie.
Przechodzili z pokoju do pokoju, wędrowali korytarzami, wyglądali przez okna.
Wszystko tonęło w miękkim, złotym świetle, każda rzecz była piękna i niezwykła, a stary Dwór zdawał się
nie mieć końca i wciąż odkrywał przed nimi coś nowego. Kasjan z uśmiechem opowiadał im, skąd wzięła
się stara komoda ustawiona w korytarzu i dlaczego czasami świeci w nocy. Albo
że obrazy czasem ożywają, a w starej szafie na końcu ciemnego korytarza na
pierwszym piętrze, mieszka demon. Podobno był niegroźny i tylko czasami
wychodził ze swojej kryjówki, snując się nocami wzdłuż ścian, jakby oglądał
wielkie dzieło sztuki lub robił przegląd swoich włości.
- Znacie go? - Kot była zdecydowanie zainteresowana, z
przyjemnością poznałaby tego demona. Kasjan dotknął czubkami palców tajemniczej
szafy i posłał im konspiracyjny uśmiech, po czym skinął głową.
- Nawet całkiem dobrze, chociaż zgrywa
odludka. Jeśli będziecie grzeczni i będziecie mieli szczęście, kiedyś wam go
przedstawię.
Obejrzeli jeszcze kilka
pomieszczeń, na koniec zostawiając pokój, w którym miał zamieszkać Kitsune.
Opiekun Dworu zaprosił go do środka, ale nie nalegał zbyt mocno, dobrze
rozumiał jego nieufność. Potem zaprowadził ich ponownie na dół, gdzie już
czekał na nich obiad.
- Duchy są straszne. Chyba uważają, że
dzieci są zdolne przeżyć tylko na słodkościach. Chyba muszę wypełnić braki w
ich edukacji. A teraz zapraszam, smacznego.
Zjedli pyszny posiłek,
zadając opiekunowi mnóstwo pytań. To znaczy ona zadawała. Czy lisi demon na
pewno znajdzie tu dom? Czy Marcel i Marylka tu umarli? Chciałaby już spotkać
demona z szafy, może? Czy mieszkały tu też inne duchy? Ile Kasjan ma lat? Skąd
znają się z Adrianem? Czy ciocia Marianna sprawiała dużo problemów? Czy Kitsune
sam będzie musiał polować, żeby zdobyć mięso, a jeśli tak to na co ma polować i
gdzie? Kto upiekł ciastka? Czy wszystkie te książki są jego?
Lista jej pytań zdawała się
nie mieć końca. Sama się dziwiła, że je zadaje i to w takich ilościach, musiała
też przyznać, że niektóre były cokolwiek niegrzeczne, a przynajmniej nie
przemyślane.
Nie pamiętała kiedy zrobiła
się tak senna, że nie była już w stanie utrzymać prosto głowy, pamiętała tylko
niekończące się pytania i cierpliwe odpowiedzi Kasjana, który patrzył na nią
pełnymi zrozumienia oczami. To było trochę smutne spojrzenie, jak zauważyła,
osuwając się na obszyty koronkami obrus.
Śniło jej się, że Marylka
wynosi do ogrodu za domem koc i ustawia na nim dzbanek z sokiem, talerzyki,
filiżanki i kolejny deser. Czuła zapach jabłek, dzikiej róży, pieczonego ciasta
drożdżowego i nagrzanej ziemi. Potem obok niej przeszedł Marcel z naręczem
poduszek, sztalugą i stertą różnej wielkości pudełek. Widziała go trochę
niewyraźnie i z dziwnej perspektywy, był blisko i daleko jednoczenie. Ogród był
tuż za szybą, pełen słońca, magiczny. Wydawało się jej, że dostrzegła znajomy
smukły kształt przemykający pod oknem, tuż obok miejsca w którym się
znajdowała. Dziwny sen, taki jasny.
Otworzyła powoli oczy,
leniwie, wtulając policzek w miękką poduszkę i chowając głowę w ramionach.
Chciała jeszcze pospać, było jej tak dobrze.
Zaraz, czemu tu leżała?
Przecież zasnęła na stole? Usiadła, rozglądając się niepewnie na boki. Leżała
na kanapie ustawionej pod wielkim oknem, za którym rozciągał się ogród.
Zdziwiona, pochyliła się do szyby, wyglądając na zewnątrz, gdzie czekał już
rozłożony koc, a na nim poczęstunek. Trzy kroki dalej, ustawiono cztery
sztalugi i dwa małe stoliki założone przyborami do malowania. To nie był sen!
Drgnęła niespokojnie. Po
drugiej stronie kanapy stał Kitsune, przeszywając ją poważnym, czujnym
spojrzeniem. Nie odzywał się, tylko patrzył. Jego oczy miały teraz barwę złota,
które zdawało się pływać w jego tęczówkach. Przełknęła ślinę, strasznie zaschło
jej w ustach, a w głowie miała dziwną pustkę, jakby nadal była gdzieś na
granicy jawy i snu. Chłopak oderwał od niej niesamowite oczy, tylko po to by
zerknąć na zewnątrz. Zamrugał i znów patrzył na nią. Nie była pewna czego
chciał. Powiedzieć, że nie chciał tu zostać? A może żeby już sobie poszła?
Powinna wstać, ale jakoś nie mogła się zmusić, by wykonać jakikolwiek gest.
Siedziała jak zahipnotyzowana, czekając.
- Już dobrze, musiałaś być bardzo
zmęczona.
Spojrzała do góry, prosto w pełne mądrości oczy. Kasjan
podał jej rękę i pomógł wstać. Poprawił loki, które zawinęły się na jej
policzkach i uśmiechnął.
- Jeśli masz ochotę, to w cieniu drzew
urządziliśmy mały piknik, pogoda jest tak piękna, że grzechem byłoby trzymać
was w domu przez cały czas. Zechcesz dołączyć?
Dziwnie się czuła, kiedy zwracał się do niej
jak do kogoś starszego. Miała dopiero dwanaście lat. Uczucie nierealności
zdarzeń zdawało się w niej rosnąć. Wciąż trochę otumaniona, pozwoliła
wyprowadzić się na zewnątrz i posadzić na kocu. Marcel, pełen złotego światła i
pełen męskiej dumy, usłużnie podsunął jej pod łokieć wałek, obszyty kremowym
materiałem upstrzonym mnóstwem drobnych, bladoróżowych kwiatków.
Kiedy jadła drożdżówkę z
konfiturą z róży, Marylka wpatrywała się w nią głodnym wzrokiem, pełna
zachwytu. Nie czuła się z tym zbyt pewnie. O ile wiedziała, duchy nie jadły
ciasta, więc nie wiedziała, czy powinna zaproponować jej kawałek, czy po prostu
przestać jeść. Ale duch dziewczynki zachichotał, chyba wyczuwając jej obawy.
- Nie chciałam, żebyś poczuła się
nieswojo. Po prostu widok jedzących ludzi nas fascynuje. My nie robimy takich
rzeczy.
Kot uśmiechnęła się, już
trochę mniej senna, chociaż w jej mniemaniu rzeczywistość wcale nie przybrała
na realności. Może to wina światła? Słońce sprawiało, że powietrze falowało
wokół nich, jakby tańczyło jakiś leniwy taniec, w którym wszystko musiało
uczestniczyć i pewnie dlatego miała takie dziwne wrażenie, że świat znajduje
się za złota zasłoną snu. Skarciła się w duchu za zbyt wolno wyciągnięte
wnioski i napiła się zimnego soku jabłkowego. Orzeźwienie przyszło nagle i od
razu poczuła się lepiej. Kasjan poprosił, by zajęli się czymś pożytecznym.
Podeszli do sztalug. Mieli namalować krajobraz, najlepiej to, co widzieli przed
sobą. Kot spojrzała ponad drewnianą ramą, zapamiętując obraz: błękitne niebo
nad sobą, kilka białych, puchatych chmurek, ciemną linię lasu w tle, krzewy,
trawy i kwiaty przed sobą. Lisi demon chyba nie bardzo wiedział co ma robić, bo
tylko stał przed swoim płótnem, niezdecydowany. Pokazała mu, co ma zrobić. Po
chwili niepewnie wycisnął na drewniana paletę kilka kolorowych farb i chwycił
pędzel. Rzucił jej ostatnie spojrzenie.
- Malujemy tylko krajobraz – powiedziała,
sięgając po pędzel.
Biała strona przed nią powoli
zapełniała się kolorami, chociaż nie było to jeszcze nic konkretnego. Zdziwiona
stwierdziła, że nie wie jak ma namalować krajobraz, a przecież robiła to nie
raz, gdy ciocia Marianna wpajała jej podstawy rysunku i mieszania kolorów.
Ujęła mocniej pędzel i zanurzyła go w ciemnozielonej farbie, chcąc przenieść na
biały teren ścianę lasu majaczącą przed nią. Wykonała kilka ruchów ręką, ale
nadal nie mogła nadać malunkowi odpowiedniego kształtu.
- Już dobrze. Namaluj to, co widzisz
przed sobą.
Cichy głos Kasjana dodawał im
otuchy i zachęcał do kolejnych prób. Spojrzała w bok. Kitsune namalował już
pierwszy plan, pełen kolorowych kwiatów i młodej, zielonej trawy oraz niebo, a
teraz zabierał się za las, który ona bezskutecznie próbowała uchwycić. Duchy
też radziły sobie całkiem nieźle, choć chyba za bardzo fantazjowały.
-Już dobrze. Spróbuj jeszcze raz.
Wydawało się jej, że Kasjan
szepcze wprost do jej ucha, a przecież siedział na kocu za nimi i przyglądał
się ich postępom. Westchnęła i postanowiła zacząć raz jeszcze, tak jak radził
opiekun. Zamknęła na chwilę oczy, przywołując z pamięci zapamiętany obraz.
Zanurzyła pędzel w farbie, nawet nie
patrząc na jej kolor. I zaczęła malować. Znów czuła, że rzeczywistość
gdzieś jej umyka, a ona skupia się tylko na malowaniu, tak jak skupiała się na
innych rzeczach, zapominając o całym świecie. Ręka ruszała się prawie bez
udziału jej woli, po prostu malowała, nie myśląc o tym. Ktoś warknął niedaleko.
Może lisi demon zepsuł swój obraz? Uśmiechnęła się samymi ustami, nie
przestając ruszać nadgarstkiem. Jeśli się pośpieszy, jeszcze zdąży namalować
obrazek razem z innymi.
Skinęła głową, uznając że już
wystarczy. Dla pewności jeszcze raz wychyliła się poza ramę, by sprawdzić widok
który przeniosła na płótno i zamarła. Wokół było ciemno, jakby nagle zapadł
wieczór, a zamiast polany, kwiatów i ogrodu, była tylko dzika ścieżka wiodąca
prosto w ciemność. Pędzel wypadł jej z ręki, dała krok do tyłu. Co się stało?
Gdzieś za nią narastał groźny warkot, ale kiedy się rozejrzała, zrozumiała, że
jest tu zupełnie sama. Gdzie podział się Kitsune i duchy? Gdzie był Kasjan i
Stary Dwór?
Wpatrywała się w ścieżkę
wiodącą do lasu. Coś tam było, czekało. Chciała na nią wbiec i popędzić prosto
w ciemność, ale nie mogła się ruszyć. Bała się, ale ten strach nie był
najgorszy. Zdała sobie sprawę, że nie może się ruszyć, bo bardziej boi się
spojrzeć na to, co namalowała. W gardle
znów czuła potworną suchość, miała wrażenie że powietrze zamieniło się w
piasek. Naprawdę bardzo ją kusiło, by pobiec w tę ciemność, chociaż było to
zupełnie niezrozumiałe. Wiedziała, że kryje się tam coś złego i na nią czeka.
Zamknęła oczy. Może po prostu
zasnęła i śnił się jej jakiś koszmar? Może za długo była na słońcu i się
przegrzała? Kiedy otworzy oczy, znów znajdzie się w ogrodzie na tyłach Dworu.
Ale kiedy podniosła powieki, wszystko było tak samo. Otaczała ją gęstniejąca
ciemność, strach rósł w niej z każdą chwilą. Cokolwiek było na obrazie,
przerażało ją. Ale jeśli na niego nie spojrzy, pewnie się nie obudzi. Była
pewna, że to był sen. To wszystko tylko się jej śniło. Ale problem polegał na
tym, że był za bardzo realny.
Przełknęła ślinę i dała krok
w bok. Stała teraz na przeciw swojej pracy, z mocno zaciśniętymi powiekami i
pięściami. Kiedy ostatni raz tak się bała? Gdy całkiem przez przypadek wpadła
na drugą stronę i odesłała tego
dzikiego ducha? Nie, to był inny strach. Więc kiedy? To chyba miało coś
wspólnego z Cassirem i kotami. Tak, wampir na pewno tam był. I muzyka. Szalona
muzyka. I koty, których nie było. Nie mogła przypomnieć sobie szczegółów, ale
to chyba o to chodziło. Przez jej głowę przemknął obraz zniszczonej sali Lochów
i gęstej ciemności, która chciała ją pochłonąć. O co mogło w tym chodzić?
Przecież Lochy były nie do zniszczenia, wszyscy to wiedzieli. Nigdy nikomu nie
udało się…
Coś drgnęło w jej pamięci,
niewyraźne wspomnienie czegoś okropnego. Wzdrygnęła się i objęła ramionami.
Powinna pobiec do lasu. Naprawdę powinna. Ale tylko mocniej wbiła palce w
ramiona i otworzyła oczy.
Krzyk zamarł gdzieś głęboko w
jej gardle, przestała oddychać. Wpatrywała się w czerń na obrazie, trzęsąc się
coraz bardziej, było jej upiornie zimno. Ciemna, gęsta masa na płótnie zdawała
się poruszać, imitując tą, która czekała na nią w lesie. Ale w tej na obrazie
było coś jeszcze. Powoli, to coś zdawało się wypływać na powierzchnię i
wyciągać po nią ręce. Długie, czarne szpony wysunęły się na zewnątrz, w
czarnych dymiących łapach coś spoczywało, ale chwilowo były zamknięte i nie
wiedziała co to jest. Ktoś w jej głowie krzyczał, żeby uciekała. Ten krzyk
rozsadzał jej czaszkę. Potem zobaczyła niewyraźny jasny punkt wyłaniający się
za łapami. Twarz potwora. Jej twarz…
Zachłysnęła się lodowatym
powietrzem, które raniło jej płuca, jakby tym razem składało się nie z piasku a
milionów małych, kłujących lodowych igiełek. Zakryła usta dłonią żeby nie
wrzasnąć. W czarnych łapach, które właśnie się rozwarły, leżał martwy,
zmaltretowany kociak. Zielononiebieskie oczy w jej bliźniaczej twarzy
wpatrywały się w nią z intensywnym wyczekiwaniem. Szumiało jej w głowie, nie
mogła myśleć ani się ruszać, świat odpływał w czarną, gęstą otchłań. Chyba
płakała, bo nagle wszystko zniknęło za szklaną, pofałdowaną ścianą, i tylko te
oczy wciąż się w nią wpatrywały.
Wszystkie wspomnienia nagle
do niej wróciły, zwalając ją z nóg. Upadła, wtulając twarz w czarną ziemię i
łkając jak dziecko, nie mogła się uspokoić. Wmawiała sobie, że to tylko sen,
ale nie mogła się obudzić. Wiedziała też, że stwór wyłazi z obrazu i staje się
coraz bardziej materialny, ale nic nie mogła zrobić. Ziemia pod nią zaczęła się
rozmywać, wciągając ją do środka; zapadała się w miękkość i ciemność, której
się nie bała. Wszystko zdawało się jej lepsze niż to, co wisiało teraz nad nią,
dysząc ciężko.
Coś pacnęło tuż przed jej
twarzą. Odruchowo otworzyła oczy, cofając się. W pyle leżało małe rude
stworzenie. Chwyciła truchło i pozwoliła, by ziemia ją pochłonęła. Stwór nad
nią ryknął wściekle, ale ona już tkwiła bezpiecznie pod powierzchnią tego, co
kiedyś było ogrodem.
Nie wiedziała, czy nadal śni,
czy może umarła, bo w porę nie zauważyła niebezpieczeństwa. Tuliła do piersi
martwego kota, ale już nie płakała. Otaczała ją cudowna miękkość, jakby
zatonęła w puchu a nie w piachu. Powoli jej
myśli zaczęły odpływać, sen pochłaniał ją coraz bardziej. Nie bała się
już i w sumie wszystko straciło znaczenie. Mogła odpłynąć tak jak myśli.
Najpierw poczuła dotyk na
policzku, wyraźny, ludzki. Potem światło. Świadomość wracała do niej z każdą
chwilą i w końcu nie mogła jej dłużej ignorować. Otworzyła oczy. Otaczała ją
biel i złoto. Wszystko było miękkie i delikatne, tak zupełnie różne od tego, co
widziała i czuła przed chwilą. Wiedziała, że nadal tuli coś do piersi, że ktoś
coś do niej mówi w dziwnym języku. Zmrużyła oczy i otworzyła je raz jeszcze.
Złoto w oczach lisiego demona
płynęło, wyciągało do niej smukłe świetliste ramiona, usiłując ją przygarnąć. Zamrugała
szybko, nie bardzo rozumiejąc, gdzie się znajduje, ale chyba nie umarła. Kitsune
poruszał ustami, ale nie wiedziała co mówił, nie rozumiała go. Na jego lewym
policzku wiły się czerwone wzory, jak wymyślny tatuaż. Otworzyła usta, ale
pokręcił głową. Nie wyglądał już jak dwunastoletni chłopiec, tylko ktoś
starszy. Pomógł jej usiąść, powoli. Zauważyła, że to co tuliła do piersi to
jego ogon! Odsunęła szybko dłonie, ale on tylko się uśmiechnął.
- Miałaś koszmar. Niebezpieczny koszmar.
Rozejrzała się na boki. Otoczenie
wyglądało tak jak je zapamiętała, ale było popołudnie, zdecydowanie
chłodniejsze niż to, które zapamiętała. Nie było pikniku, nie było sztalug z
obrazami, a oni nie byli całkiem mali.
Westchnęła głęboko, wciągając
do płuc orzeźwiający zapach żywicy i igieł.
Oczywiście, to był sen.
Przeszłość wymieszała się w jej pamięci z niedawnymi wydarzeniami, tworząc mało
przyjemną mieszankę.
Pozwoliła
się objąć i utulić jak dziecko. Miała wrażenie, że coś w niej pękło i nic nigdy
nie będzie już takie jak kiedyś, nawet jeśli potwór został zniszczony. Otoczona
ogonami lisa, wsłuchana w nieznany język, starała się wypchnąć z pamięci wspomnienie,
które smakowało jak smoła.
Siedzieli
na ganku, a Stary Dwór mruczał nad nimi jakąś uspokajającą melodię. Spojrzała
na swoje ręce, na których widniały otarcia. Dzieciństwo umknęło jej jak senne
widziadło, nagle tak odległe, jakby nigdy nie istniało. Ale teraz, jeszcze
przez chwilę, kiedy szponiasta dłoń lisa gładziła jej włosy, czuła się
zamknięta bezpiecznie w białym kokonie nieświadomości.
* * *
wbija w fotel*
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńI w końcu troszkę czasu by poczytać. Jestem pod wrażeniem.
UsuńWesołych Świąt :)
Cieszę się bardzo, że Ci się podoba :)
UsuńWesołych Świąt :D