Fallow me

Fallow me

niedziela, 25 marca 2012

Pierwsze wejście w mrok - koniec


                   Wszystko nagle się zatrzymało. Potwory z którymi walczyli zaczęły znikać, zdumione i niepewne, co się właściwie stało. Do tej pory nie ustępowały nawet na krok, ilekroć wydawało im się, że któregoś zabili, ten wstawał lub na jego miejscu pojawiał się kolejny. A teraz po prostu rozpływały się w powietrzu. Czy przez cały ten czas walczyli ze zjawami? To bez sensu, ich rany i straty były całkiem realne.
Cassir usiadł na wolnym od błękitnego ognia kawałku ziemi, rozglądając się niepewnie. Nie mieli żadnej gwarancji, że coś gorszego zaraz na nich nie wyskoczy. Widział rzeczy, których nikt nigdy nie powinien oglądać, ale wiedział też, że to jeszcze nie było wszystko. Insirija stanął nad nim z ponurą miną, jego ręce i twarz były całe we krwi, czaszki w jego włosach uśmiechały się upiornie i złowieszczo.
      - To już chyba koniec – mówił z wyraźnym trudem, na jego piersi wykwitła plama krwi, ale nie zwracał uwagi na swoje rany. Cassir dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest głodny. Walka wyczerpała go niemal do cna. Insirija spiorunował go pełnym wyższości wzrokiem, w którym dostrzegł coś na kształt pogardy. Wyszczerzył do niego zęby. Wątpił, by miał jeszcze siłę na walkę z głodnym wampirem, gdyby naprawdę zechciał go zaatakować. Ale na razie nie miał takiego zamiaru, potem czegoś sobie poszuka. Otarł pot z czoła, ktoś chichotał radośnie kilka kroków od nich. Szalony Alchemik stał z boku, kłując swoją laską zwłoki jednego z potworów. Co on tu, do cholery, robił?
      - Chyba powinniśmy poszukać twojej podopiecznej. Nie widzę też starej i dziecka.
      - Może też zniknęły? Kot powinna być bezpieczna w Lochach. A ja muszę się napić, bo szlag mnie trafi…
Mężczyzna rzucił mu karcące spojrzenie i odwrócił się nagle w stronę budynku, spięty i czujny.
      - Słyszałeś to? – Odszedł kilka kroków, jego ciężkie buty wydawały nieznośnie głośne dźwięki. Wydawało mu się, że kroki należą do okutego słonia, a nie do mężczyzny. Jeśli zaraz nie dostanie krwi, to za chwilę oszaleje. Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, nie będzie to zbyt dobre. Dla nikogo.
Podniósł się z trudem, walcząc z sennością. Insirija wydawał mu się olbrzymem, który strzegł wejścia do swojej pieczary. Przygarbił się nieco, jak wielki kot gotowy do ataku. Coś było w Lochach. Rozbudzona nagle czujność zabiła w nim uczucie głodu, przestał myśleć o krwi, o tym jak suche było jego gardło. Czerwona mgła zniknęła, przynajmniej na razie. Wciągnął głęboko powietrze. Kot była w środku, te dwa potworki też. Czuł staruchę przyklejoną do ściany, śmierdziała złością i strachem, krwią. Dziewczynka była gdzieś dalej, prawie jej nie wyczuwał, jakby zapadła się w czarna dziurę, która była zadziwiająco wielka. Wiedział, że ze względu na siebie, nie powinni tam wchodzić. Cokolwiek to było, nie powinno wydostać się na zewnątrz.
      - Jak długo masz zamiar tam stać? Zamieniłeś się w osikowy kołek ze strachu? – Insirija odwrócił do niego głowę, czaszki zastukały wyzywająco. Potem zignorował go i sam podszedł do drzwi, szalony alchemik podążył za nim, wyraźnie zafascynowany.
Czemu tu stał? Bo nie był idiotą! I kto mu dał prawo cokolwiek mu wypominać?!     
Insirija uchylił drzwi, ze środka buchnął czarny dym. Weszli ostrożnie, gotowi do następnego pojedynku. Zdawało się, że w Lochach szalało tornado. Stoły, krzesła, fotele i cała reszta, leżały rozrzucone na podłodze, przypominając bardziej szczapy na podpałkę niż meble użytkowe. Po prawej stronie pod ścianą, leżała kupka szmat, drżąca i odrażająca. Stara wiedźma umierała. Nie krzyczała, nie groziła. Cała jej siła gdzieś uleciała. Kwiliła teraz cicho, jak ranne zwierzę. Mogli ją zostawić, za kilka minut będzie po wszystkim. Bardziej interesowało ich to, co zajmowało centralną część sali.
Czarna otchłań wirowała, pochłaniając światło i materię. Przestrzeń wyginała się, zasysana w sam środek ciemności. A jednak coś chciało wyjść na zewnątrz. Drżące macki starały się uchwycić krawędzi na tym świecie, ostre pazury ryły po podłodze, zostawiając w kamieniu głębokie, wypalone bruzdy. Śmierdziało czymś obrzydliwym i nie do opisania. Cassir cofnął się ze wstrętem, zakrywając usta.  Czy oni tego nie czuli? Stali przed tym czymś, spięci i gotowi do walki, zdając się nie zauważać smrodu, który ich otaczał. Wzdrygnął się mimowolnie. Szponiaste łapy wyciągnęły się w ich stronę, ale zatrzymały nagle w połowie drogi, drgnęły konwulsyjnie i opadły na podłogę, zostawiając kolejne śmierdzące rysy. Alchemik zachichotał. Wyglądał jak wielka marionetka w czarnym worku, poruszana sznureczkami, drżąca, nieprzewidywalna. Insirija wyprostował się i dał kilka kroków do przodu. Łapska natychmiast wyciągnęły się do niego, a wtedy ciemność się poruszyła, coś wewnątrz niej wrzasnęło. Do czegokolwiek należały, to coś było pożerane żywcem.
      - Myślisz, że możesz to związać? – Insirija wpatrywał się w falującą ciemność, rozważając ich szanse. Alchemik stanął przy nim.
      - Mogę spróbować. – Wzruszył ramionami, jakby oglądał wściekłego psa, a nie potwora, który mógł w sobie pomieścić miasto. Poruszył dłońmi, w szarym powietrzu, błysnęły srebrne linki. Łapy poruszyły się raz jeszcze, ale już nie starały się ich złapać. Ostre pazury wbiły się w kamienną podłogę, coś jęczało w ciemności z bólu i wysiłku, podciągając się bliżej krawędzi. Srebro krążyło po zniszczonej sali, oplatając dziwny twór coraz ciaśniejszymi kręgami, aż w końcu zacisnęło się na nim jak pajęcza sieć. Alchemik zachichotał jak złośliwy chochlik z bajek i zacisnął dłonie, a wtedy pajęczyna zaczęła zaciskać się coraz bardziej, zmniejszając rozpiętość czarnej masy. Insirija złożył dłonie jak do modlitwy, mrucząc coś cicho pod nosem. Nie mógł rozróżnić słów, nawet nie wiedział, czemu miały służyć. Modlił się do swoich bogów? Adrian nigdy mu nie powiedział, jakimi zdolnościami dysponuje błękitnooki Skandynaw, ale zdawał się ufać mu bardziej niż jemu.
Ciemność zmalała do rozmiarów zwykłych drzwi, dygocząc i warcząc. Coś jaśniejszego powoli wyłaniało się na powierzchnię. Cassir podszedł bliżej, ignorując nieprzyjemny zapach, wpatrywał się w otwór, w którym pojawiła się niewyraźna twarz, która nagle wysunęła się o przodu. Poczuł, że zaraz zwymiotuje. Głowa, wsparta na jasnych ramionach należała do Kota, ale to właśnie do niej należały ogromne szponiaste łapy, które zostawiały śmierdzące, wypalone bruzdy na podłodze. Twarz wykrzywił grymas bólu i wściekłości, usta syczały coś, czego nie mogli i nie powinni zrozumieć, ale z pewnością były to żywe przekleństwa, których nikt nigdy nie powinien wypowiadać w tym świecie. Należały do czegoś, poza wszystkim co znali, a w jakiś sposób przetrwało tutaj, wśród żywych istot, napawając się blaskiem słońca. Chciał podejść bliżej, już otwierał usta, żeby zapytać ją co się stało, ale Insirija właśnie skończył swoja mantrę i wysunął rękę, zatrzymując go w miejscu. Pokręcił głową, dając mu do zrozumienia, że nie powinien podchodzić bliżej ani się odzywać. Alchemik wysunął się do przodu i powoli zbliżał dłonie do siebie, jeszcze bardziej zaciskając pajęczynę. Wreszcie zacisnął je mocno, splatając palce.
     - Gotowe. Związałem to.
     - Teraz możesz podejść, ale nie radzę zbytnio się spoufalać.
     - To nie ona?
Parsknął, jakby usłyszał coś bardzo głupiego. Czemu? Nie wiedzieli, co tak naprawdę się stało. Wyglądała jak ona, wiedział, że jest uwięziona w tej ciemności, czuł ją, zapach jej krwi świdrował mu nozdrza. Wciągnął głęboko powietrze. Było przesycone wonią dymu, zaklęć, czegoś starego i silnego. Dziewczyna była w samym środku, roztrzęsiona i przestraszona. Z jakiegoś powodu nie mogła użyć swoich zdolności, nie było tu też kotów. Właściwie od jakiegoś czasu nie widział w okolicy ani jednego, a przecież w samych Lochach zawsze kręciło się ich co najmniej kilka, wszędobylskich i królewskich, jakby świat był ich własnością. Czy ten stwór je przestraszył?
Twarz dziewczyny złagodniała nagle, spojrzała na niego, starając się uśmiechnąć.
      - Cassir…
Wyszeptała jego imię tak prosząco, że miał ochotę wyciągnąć ją stamtąd gołymi rękami.  Insirija warknął coś, co kazało jej cofnąć się na chwilę w ciemność, ale wciąż na niego patrzyła. Wyglądała jak ona, ale miał wrażenie, jest oszukiwany. Insirija wiedział, ale on nadal nie był do końca pewien, z kim ma do czynienia. Czy to była Kot, czy ktoś tylko do niej podobny?
      - Wiem, dlaczego chcesz wierzyć, że to ona. I jesteś spragniony. Ale to nie jest Kot. Ona siedzi gdzieś w tej ciemności i nie może wyjść, a to coś tylko ją przypomina.
Cassir pomyślał o tym, jak bardzo go dziś irytowała, jak nie mógł wysiedzieć spokojnie w jej towarzystwie. To tylko dziecko, nie mógł jej o nic obwiniać i nic złego nie zrobiła, po prostu była. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś tak go rozpraszał, poza niebieskookim barmanem, który był irytująco uprzejmy i tak grzecznie potrafił z niego szydzić. A może był tylko zazdrosny o zaufanie, jakim darzył go Adrian. Czy tego właśnie chciał? Czy dlatego teraz nie potrafił odróżnić jej od czegoś, co tylko przybrało jej postać, bo zbyt bardzo pragnął jej krwi? Powinien się wstydzić za samego siebie.
Gdzieś z tyłu doleciało ciche charknięcie, coś poruszyło się pod ścianą. Kupka szmat na podłodze drgnęła, jęknęła i wysunęła wychudzoną, pomarszczoną rękę, zakończoną brudnymi, połamanymi paznokciami. Stara wiedźma najwyraźniej chciała się wtrącić. Zdziwił się, że jeszcze żyła.
      - Tak wam się nie uda. Zamkniecie tylko przejście, a ona tam zostanie. On też… też… chrr…
Podszedł do niej, żeby lepiej słyszeć.
      - I rozumiem, że chcesz nam powiedzieć jak ją stamtąd wydostać. Czemu mielibyśmy ci uwierzyć?
Zadrżała i znów jęknęła – Zobacz, co mi zrobił… Mam dosyć. Jeśli można to zniszczyć, to mogę mieć w tym swój udział. Nawet chętnie. Robię to przede wszystkim dla siebie. Oszukał mnie… Znów mnie oszukał… - Rozkaszlała się ze strasznym świstem, jakby jej płuca miały zaraz pęknąć.
      - Niech powie. Chcę tego posłuchać. – Alchemik odwrócił się w ich stronę, wysuwając głowę do przodu. – Myślę, że to może być ciekawe.
      - Ciekawe… char… taaak, ciekawe. Też tak myślałam, cha cha cha… Wieczność razem, siła, o jakiej można tylko marzyć, spełnione pragnienie wolności. A w zamian chciał tylko, bym użyczyła mu swojego ciała jako naczynia. Było wspaniale. Jako kapłanka, nie mogłam wychodzić do ludzi, ale on przyszedł do mnie i złożył taką propozycję… coś takiego… - zachłysnęła się swoimi słowami, ledwo łapiąc powietrze. Zaczęła mówić coraz szybciej, charcząc i świszcząc. – Zgodziłam się, kto by się nie zgodził? Zabrał mnie do podziemi, do najstarszej części świątyni, gdzie pamiętano dawne rytuały i najdawniejszych bogów. Postawił mnie przed sobą, pocałował w czoło i wyszeptał zaklęcie. Jedno. Potem naciął ciało tuż nad sercem i od tej pory zaklęcia płynęły nieprzerwanym potokiem, jak ciemna rzeka, do której bałam się wejść, a zostałam wepchnięta siłą. Bałam się, ile mogłam mieć lat? Dziesięć? Dwanaście? Czułam zapach własnej krwi i ogarniającą mnie słabość, wszystko wirowało. Zdawało mi się, że dawni bogowie wychodzą ze ścian i przyglądają się wszystkiemu z zimną obojętnością. A przecież byłam ich kapłanką.
Kiedy się obudziłam, wciąż było ciemno, nadal byliśmy w podziemiach. Byłam śpiąca, ale zadziwiająco lekka, jakby wyssał ze mnie całą krew i napełnił żyły wspaniałym, świeżym powietrzem.
Powiedział, że przez jakiś czas muszę tu zostać, przywyknąć do tej lekkości. Pogładził mój policzek zadziwiająco małą dłonią i odszedł. Nie bałam się już, odkryłam, że mogę chodzić w tej ciemności bez strachu, nie czułam też obecności bogów, ani niczego innego. Mrok był dla mnie równie przejrzysty jak komnaty wypełnione blaskiem słońca., w których do tej pory mieszkałam. Po raz pierwszy mogłam oglądać wyryte w kamieniach obrazy, oblicza Pradawnych, pierwszych kapłanów, dziewczęta zgięte w ukłonach przed kamiennym ołtarzem, za którym majaczyła niewyraźna, potężna postać. To przed tym obrazem zastał mnie, gdy wreszcie znów się pojawił. Przyniósł mi czyste ubranie, kosz pełen owoców i dzban pełen lodowatej wody. Patrzył na ścianę, tak jak ja.
      - Byłem tu Pierwszy i Ostatni, nim przyszli ci, których czcicie w blasku dnia. Ale wróciłem i wybrałem cię, byśmy mogli stąd odejść, uwolnić się.
Kiedy się najadłam i przebrałam, spojrzałam na wcielenie boga i zamarłam. Miał moją twarz, moje włosy i oczy, moje ciało. Trochę różnił się w szczegółach, ale zasadniczo wyglądał zupełnie jak ja.
Mijały lata. Wędrowaliśmy od miasta do miasta, wolni, nigdy niczego nam nie brakowało. Mój pan miał ogromną siłę i wiedzę, która sprawiała, że nie było dla nas rzeczy niemożliwych. Byliśmy młodzi, wieczni, silni… Och, głupie pragnienie każdego człowieka. Wieczna młodość… Ile czasu minęło nim spostrzegłam, że coś jest mocno nie w porządku? Lata, dekady, stulecia? Dziewczęce ciało mojego pana było słodkie, delikatne i zwinne jak w dniu, kiedy je pozyskał. Moje także. A jednak byłam wyższa, okrąglejsza, bardziej kobieca. I bardziej zmęczona. Z upływem lat dostrzegałam zmiany, ale dopiero kiedy świadomie spojrzałam na własne oblicze, poczułam się oszukana. Czy sądziłam, że zawsze będę dzieckiem? Nie wiem, ale to dziecko zaczynało się dziwnie starzeć. Jeszcze nie kobieta, ale już przygarbiona, młoda twarz naznaczona czasem, przepastne oczy… Mój pan się roześmiał, powiedział, że za każdą moc trzeba zapłacić cenę. Czy naprawdę sądziłam, że nic się nie zmieni? Korzystałam przecież z jego siły, on mnie chronił, używał magii i zaklęć. Głupiutka, mała dziewczynka… Taaak, wciąż miałam umysł dziecka. A gdybym chciała zerwać przymierze? Zbuntowałam się tylko jeden raz i powiedziałam, że mam dość. Ukarał mnie. Od tamtej pory wciąż się starzeję, bardziej i bardziej. Już dawno przestałam być człowiekiem. To kara za to, że śmiałam próbować odebrać mu coś, co zdobył uczciwie. I tak wędrowaliśmy dalej, odrażająca starucha i mała dziewczynka. Miała wszystko, czego chciała, kto odmówiłby czegokolwiek tak ślicznemu stworzeniu? Ja miałam swoją wieczność i nic poza cierpieniem. Zdarzały mu się chwile łaski i raz, jeden raz, kiedy byłam już u kresu wytrzymałości, obiecał mi, że jeśli znajdziemy kogoś innego, uwolni mnie. Nie tylko od wieczności, ale od wszystkiego. Nie pamiętam, kiedy byłam tak szczęśliwa jak w chwili, gdy obiecał mi wolność po raz drugi. Nabrałam siły i po wielu latach znalazłyśmy ją… Była moim zbawieniem, nie myślałam o  niczym innym jak tylko o zdobyciu jej. To, że może wejść w Cień, tylko ułatwiało całą sprawę. Wydawała mi się istotą doskonałą. Trzeba ją było tylko odsunąć od kotów i od was. Nic prostszego. Stworzyłam medium, które oszukało was wszystkich i mój pan po nią poszedł. Wziął jej krew, tak jak kiedyś moją, wlał w jej żyły swoją wielką moc i zabrał jej ciało, zakładając je jak nowe ubranie. Tylko dzieląc się mocą sprawia, że nie niszczy ona tego, co zdobył i dzięki temu może żyć w tym świecie. Skazał mnie na coś strasznego. Mam na zawsze pozostać kupą szmat, wiecznie umierającą i nigdy nie umrzeć. Ale jeśli go zniszczę, ja tez zniknę. Jeżeli go tam zamkniemy, umrze, ale jeśli chcecie ją uratować, ktoś musi tam wejść i ją wynieść. Nie ma innego sposobu.
       Cassir spojrzał na nią pytająco, ale nie wyczuwał kłamstwa. Był w stanie uwierzyć, że nawet gdyby kłamała o przeszłości, na pewno teraz miała dość takiego życia i chętnie się od niego uwolni. Odwrócił się do skotłowanej, czarnej masy. Stwór nadal siedział w środku, trochę spokojniejszy, z dala od wyjścia. Może zbierał siły na kolejny atak. Zdawał sobie sprawę, że to on będzie musiał tam wejść, Insirija i ten wariat utrzymywali wszystko w miejscu. Jeśli jeden z nich odejdzie, ochrona może pęknąć.
      - Pomyśl o tym w ten sposób: uratujesz ją jak na rycerza przystało i będzie ci wdzięczna do końca życia. Może nawet dostaniesz nagrodę.
      - To nie jest zabawne, nie mam najmniejszej ochoty tam wchodzić.
      - Nie zrobisz tego? Fiuuu… - Alchemik zagwizdał.
      - Oczywiście, że zrobię, ale nie musi mi się to podobać. Śmierdzi czymś tak okropnym i starym, że na samą myśl dostaję mdłości.
      - Delikatne z ciebie książątko. Pomyślałeś co ona tam czuje? Ja cały czas o niej myślę… Może ja ją uratuję i zasłużę na nagrodę?
      - Powiedział ci ktoś kiedyś, że masz niewyparzony język?
Wyśmiał go, wredny typ. Nie lubił wariatów, nigdy za nimi nie przepadał. A ten tutaj była nad wyraz impertynencki i irytujący.
      - Pamiętaj, nie daj mu się zwieść. On już wie, ile ona dla ciebie znaczy. Dziewczyna będzie tam, gdzie ciemność zapada się sama w sobie i jest najgłębsza, tam, gdzie on boi się wejść, żeby nie zostać pożartym. Jest dumny i próżny, pragnie światła i życia. Odbierz mu ją.
Insirija uparł się, by jedna ze srebrnych linek zabezpieczyła ich bezpieczny powrót na powierzchnię. Alchemik nie protestował, tylko chichotał. Czy on był jakąś nawiedzoną Ariadną?
Przejście było wolne, więc wsunął się do środka, rozglądając uważnie. Po stworze nie był ani śladu, dziewczyny też nie widział. Musiał minąć krąg światła, a potem iść dalej, aż ciemność go pochłonie. To było trochę podobne do jego snu, twardego i oniemiającego, którego nigdy nie umiał powstrzymać. Mrok napierał na niego z każdej strony a gdzieś z boku usłyszał swoje imię. Zignorował szept i szedł dalej, wydawało mu się, że nadal coś widzi, choć było to tylko złudzenie. Szept zabrzmiał ponownie, bliżej, usłyszał szloch dziecka. Zignorował go znowu, chociaż coś kazało mu iść w tamtą stronę i ratować dziewczynę. Ale nie był jeszcze na miejscu, tyle wiedział. Ciemność była tylko ciemnością i niczym więcej, dopóki nie poczuł, jak dotyka jego ramion i dłoni, otula twarz i przyciąga do siebie. Była zdecydowana, ale niegroźna. Dał się poprowadzić, nasłuchując coraz głośniejszego pomruku, jakby znajdował się w pobliżu ogromnego kota. Wydawało  mu się, że wpadł w miękkie łapy lub został przytulony do czegoś cudownie delikatnego i puszystego. Gdzieś nad sobą dostrzegł dwa połyskujące szarym błękitem światełka. A dokładnie pod nimi, w skupisku mroku, jak we własnym łóżku, spała Kot. Zwinęła się w kłębek i wtuliła zapłakaną twarz w ramiona. Oddychała ciężko, na policzku miała ślady krwi. Czyli naprawdę udało mu się przyjąć jej postać. Mruczenie narastało, przeszło w warkot i zagrzmiało jak burza. Po lewej stronie pojawiła się dziewczyna w jasnej sukience i wstążką we włosach. Wyglądała jak Kot, ale już wiedział, że to nie ona. Była wyższa, już nie dziewczęca, tylko bardziej ponętna. Nie, to na pewno nie była ona. Podszedł do śpiącej dziewczyny, wyrwał ją z bezpiecznego gniazda i odwrócił się, biegnąc w stronę z której przed chwilą przyszedł. Nie widział nic wokół siebie, nie wiedział ile czasu zajęło mu dotarcie do granicy światła i jak właściwie wydostał się na zewnątrz. Słyszał za sobą odgłosy zażartej walki a potem przejmującą ciszę. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy za plecami miał dwóch mężczyzn pilnujących przejścia. Dziewczyna w jego ramionach westchnęła cicho. Nie puszczał jej jeszcze, miał wrażenie, że coś okropnego wciąż go śledzi i może zaatakować w każdej chwili. Dygotał na samo wspomnienie tego, co podążało ich śladem. Czuł się brudny i zniesmaczony, jakby dotknął czegoś tak okropnego, że nie powinno istnieć w żadnym ze światów. Takie samo wrażenie odniósł, gdy usłyszeli jak potwór przemówił do nich dziwnym językiem. Zadrżał, walcząc z mdłościami. Potrzebował krwi, w dużej ilości. Jej zapach sprawiał, że przestawał rozsądnie myśleć. Strach i obrzydzenie dopełniały całości.
      - Bądź tak dobry i poczekaj z kolacją jeszcze chwilę, jeśli nie chcesz, żeby Adrian unicestwił cię w bardzo nieprzyjemny sposób. Przejście już prawie zamknięte.
Przymknął oczy, położył dziewczynę na wolnym od bruzd kawałku podłogi i zagryzł usta. Zdaje się, że osiągnął swój limit. Pochylił się nad bladym policzkiem, na którym kusząco malowała się plama krwi i zlizał ją powoli. Cała jego kontrola gdzieś uleciała, wpadł w amok i stracił kontakt z rzeczywistością. Poczuł tylko mocne szarpnięcie i pęd powietrza.
      Insirija zamknął drzwi, gdy tylko wyrzucił Cassira na zewnątrz. Warknął za nim przekleństwo i wrócił na miejsce. Dziewczyna leżała na podłodze tak jak ją zostawiono, Cassir nie zdążył nic zrobić. Przejście zamknęło się i w zasadzie ciężko było się domyślić, że jeszcze przed  chwilą działo się tu coś niezwykłego. Jedyną zastanawiającą rzeczą mógł być bałagan, ale da się to racjonalnie wytłumaczyć. Spojrzał na to, co było kiedyś wiedźmą. Chciał jej podziękować, ale nie dawała żadnych oznak życia, a kiedy podszedł bliżej, kupka zbutwiałych szmat rozsypała się w proch, nic po niej nie zostało.
Coś poruszyło się w głębi sali i w miejscu w który przed chwilą ziała czarna dziura, teraz stał czarny kot. Machnął dumnie ogonem i podszedł do dziewczyny, tuląc pyszczek do jej policzka. Poruszyła się niespokojnie, na jej rzęsach wykwitły łzy, ale się nie obudziła. Kot wsunął się zwinnie w jej ramiona i ułożył wygodnie, mrucząc uspokajająco. Patrzył na nich przez jakiś czas, potem całą uwagę skierował na nią. To było cokolwiek zastanawiające.
      - Już po zabawie? Mógł chociaż powiedzieć, co tam zobaczył, zanim zdecydował się ją zjeść.
      - Myślę, że i tak będzie się musiał nieźle tłumaczyć. Chodź, trzeba ją stąd  zabrać.

                   Minęły dwa dni, zanim Lochy wróciły do poprzedniego stanu i można było wejść do środka, kolejne dwa, zanim pozwolili jej choćby tam podejść. Adrian nie spuszczał z niej oczu, a ona nie rozstawała się z czarnym kotem, który najwyraźniej nigdzie się nie wybierał i dobrze mu było w jej ramionach. On miał areszt i najgorszego strażnika z możliwych. Pozwolili mu najeść się do syta, a potem zamknęli w lochu pod Lochami. Insirija przychodził co jakiś czas i sprawdzał, czy siedzi grzecznie na swoim miejscu. Nie miał zamiaru uciekać, zdawał sobie sprawę, czym by się to skończyło.
Wiedział, kiedy przyszli. Kot była zdenerwowana, trochę rozkojarzona; wyraźnie czegoś szukała i Adrian zgodził się ją tu przyprowadzić. Pozwolili mu wyjść na zewnątrz. Kot, Adrian i Alchemik już tam byli. Dziewczyna rzuciła mu jedno nerwowe spojrzenie, ale chyba nie jego się obawiała. Wbiła wzrok w swoje czerwone trampki i czekała.
Adrian wyjaśnił, że muszą znaleźć medium, które wiedźmy ukryły gdzieś w pobliżu. Nie bardzo rozumiał, czego mają szukać. Zdaje się, że dziewczyna doskonale wiedziała gdzie się znajduje, po prostu bała się po to sięgnąć. Rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, ale to Insirija do niej podszedł. Położył rękę na jej ramieniu i szepnął coś na ucho. Skuliła się, a potem wyprostowała i podeszła wprost do wielkiego dębu. Puściła kota, który wspiął się szybko na najniższe gałęzie i czekał tam na nią. Wdrapała się na wystające korzenie i zajrzała do dziupli. Wyraźnie się wzdrygnęła, ale sięgnęła ostrożnie do środka i wyciągnęła stamtąd jakiś niewielkie zawiniątko. Kot na gałęzi zasyczał i zsunął się niżej, patrząc na jej ręce. Ułożyła pakunek na trawie i rozchyliła go nieznacznie. Zatrzymała się w pół ruchu i rozpłakała jak malutkie dziecko, chowając twarz w dłoniach. Adrian podszedł do niej i przytulił, zerkając na trawę. Skinął na nich i kazał zabrać pakunek. W skórzanej sakwie, obwieszony talizmanami, leżał mały, martwy kociak. Sądząc po jego stanie, umarł niedawno. Więc to miała na myśli starucha, mówiąc o medium tak silnym, że nie mogli go wykryć i oszukało ich wszystkich. Koty były powiązane z dziewczyną i były wszędobylskie w tym świecie, niezależne. Wzięły takiego, który miał już moc, ale był za mały, żeby im uciec. Musiał żyć przez cały czas, gdy walczyli; przyjmował każdy cios, chroniąc jednocześnie iluzje, które stworzyły.  Ona wiedziała.
Z jakiegoś powodu, poczuł się jak zbrodniarz. Nie mógł słuchać jak płacze, chciał się odwrócić i nie mógł. Wszyscy stali jak zaczarowani, wpatrując się w rudego malca. Wreszcie alchemik schylił się, podniósł zawiniątko i odszedł w stronę budynku.
Wieczorem, kiedy księżyc był już dostatecznie wysoko na niebie, stanęli nad Zwierciadłem, w którym odbijała się srebrna tarcza. Położyli kociaka na środku i czekali. Alchemik powiedział, że oddadzą go gwiazdom. I gdy księżyc znalazł się na samym środku ciemnej tafli, gdzie leżało zwierzątko, rozbłysły niebieskie ognie, unosząc kociaka do góry. Trwało chwilę, nim zniknął w rozbłysku, rozsypując dookoła błękitne iskierki. Tafla, w której odbijał się srebrny glob, znów była nienaruszona. Kot patrzyła na nią jeszcze jakiś czas, myśląc nad czymś. Westchnęła ciężko, przytuliła się do Adriana i wyszeptała  podziękowania. Alchemik skinął głową i uśmiechnął się. Zrobił to dla niej, ale nie czekał na podziękowania. Chciał tylko, żeby poczuła się lepiej.
                   Zastanawiał się, jaką karę wymyśli dla niego Adrian. Może ze względu na okoliczności łagodzące, nie będzie to nic naprawdę strasznego. Na razie mógł się tym nie kłopotać, będzie zajęty siostrzenicą. Ciekaw był, jak wyciągną ja z czegoś takiego. Dla niej, koty były częścią jej samej, a ten malec został potraktowany naprawdę bestialsko. Nie miał pojęcia z czym walczyli, ale cieszył się, że mają to już za sobą. W tej chwili to, co wymyślą dla niego za próbę ugryzienia dziewczyny, wydawało się dziecinną błahostką. Kiedy zamykał oczy, wciąż widział ją w tamtej ciemności. Wtedy wydawała się jedynie bezkształtną masą, która ją chroniła, ale wraz z upływem czasu nabierała w jego pamięci kształtów. Nie była odrażająca jak tamten stwór, ale już nie tak przyjemna i delikatna, jak mu się wtedy wydawało. Insirija powiedział mu, że zaraz po tym, jak zamknęło się przejście, z cieni Lochów wyłonił się czarny kot. Co mógł mieć z tym wszystkim wspólnego, poza tym, że pewnie pomógł jej nie oszaleć?


                                                           * * *

2 komentarze:

  1. O kurczę , nie mam słów żeby to opisać ...
    cudowne !! <3333 masz ogromny talent , uwielbiam czytać to co piszesz . Czekam na kolejny rozdział :)

    http://dont--stop--believin.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, bardzo mi miło i ciesze się, że Ci się podoba :)
    Następne opowiadanie już się pisze :D

    Pozdrawiam ^.^

    OdpowiedzUsuń