Wszystko nagle się zatrzymało. Potwory
z którymi walczyli zaczęły znikać, zdumione i niepewne, co się właściwie stało.
Do tej pory nie ustępowały nawet na krok, ilekroć wydawało im się, że któregoś
zabili, ten wstawał lub na jego miejscu pojawiał się kolejny. A teraz po prostu
rozpływały się w powietrzu. Czy przez cały ten czas walczyli ze zjawami? To bez
sensu, ich rany i straty były całkiem realne.
Cassir
usiadł na wolnym od błękitnego ognia kawałku ziemi, rozglądając się niepewnie.
Nie mieli żadnej gwarancji, że coś gorszego zaraz na nich nie wyskoczy. Widział
rzeczy, których nikt nigdy nie powinien oglądać, ale wiedział też, że to
jeszcze nie było wszystko. Insirija stanął nad nim z ponurą miną, jego ręce i
twarz były całe we krwi, czaszki w jego włosach uśmiechały się upiornie i
złowieszczo.
- To już chyba koniec – mówił z wyraźnym
trudem, na jego piersi wykwitła plama krwi, ale nie zwracał uwagi na swoje rany.
Cassir dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest głodny. Walka wyczerpała go niemal
do cna. Insirija spiorunował go pełnym wyższości wzrokiem, w którym dostrzegł
coś na kształt pogardy. Wyszczerzył do niego zęby. Wątpił, by miał jeszcze siłę
na walkę z głodnym wampirem, gdyby naprawdę zechciał go zaatakować. Ale na
razie nie miał takiego zamiaru, potem czegoś sobie poszuka. Otarł pot z czoła,
ktoś chichotał radośnie kilka kroków od nich. Szalony Alchemik stał z boku,
kłując swoją laską zwłoki jednego z potworów. Co on tu, do cholery, robił?
- Chyba
powinniśmy poszukać twojej podopiecznej. Nie widzę też starej i dziecka.
- Może też zniknęły? Kot powinna być
bezpieczna w Lochach. A ja muszę się napić, bo szlag mnie trafi…
Mężczyzna
rzucił mu karcące spojrzenie i odwrócił się nagle w stronę budynku, spięty i
czujny.
- Słyszałeś to? – Odszedł kilka kroków,
jego ciężkie buty wydawały nieznośnie głośne dźwięki. Wydawało mu się, że kroki
należą do okutego słonia, a nie do mężczyzny. Jeśli zaraz nie dostanie krwi, to
za chwilę oszaleje. Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, nie będzie to zbyt
dobre. Dla nikogo.
Podniósł
się z trudem, walcząc z sennością. Insirija wydawał mu się olbrzymem, który
strzegł wejścia do swojej pieczary. Przygarbił się nieco, jak wielki kot gotowy
do ataku. Coś było w Lochach. Rozbudzona nagle czujność zabiła w nim uczucie
głodu, przestał myśleć o krwi, o tym jak suche było jego gardło. Czerwona mgła
zniknęła, przynajmniej na razie. Wciągnął głęboko powietrze. Kot była w środku,
te dwa potworki też. Czuł staruchę przyklejoną do ściany, śmierdziała złością i
strachem, krwią. Dziewczynka była gdzieś dalej, prawie jej nie wyczuwał, jakby
zapadła się w czarna dziurę, która była zadziwiająco wielka. Wiedział, że ze
względu na siebie, nie powinni tam wchodzić. Cokolwiek to było, nie powinno
wydostać się na zewnątrz.
- Jak długo masz zamiar tam stać?
Zamieniłeś się w osikowy kołek ze strachu? – Insirija odwrócił do niego głowę,
czaszki zastukały wyzywająco. Potem zignorował go i sam podszedł do drzwi,
szalony alchemik podążył za nim, wyraźnie zafascynowany.
Czemu
tu stał? Bo nie był idiotą! I kto mu dał prawo cokolwiek mu wypominać?!
Insirija
uchylił drzwi, ze środka buchnął czarny dym. Weszli ostrożnie, gotowi do
następnego pojedynku. Zdawało się, że w Lochach szalało tornado. Stoły,
krzesła, fotele i cała reszta, leżały rozrzucone na podłodze, przypominając
bardziej szczapy na podpałkę niż meble użytkowe. Po prawej stronie pod ścianą,
leżała kupka szmat, drżąca i odrażająca. Stara wiedźma umierała. Nie krzyczała,
nie groziła. Cała jej siła gdzieś uleciała. Kwiliła teraz cicho, jak ranne
zwierzę. Mogli ją zostawić, za kilka minut będzie po wszystkim. Bardziej
interesowało ich to, co zajmowało centralną część sali.
Czarna
otchłań wirowała, pochłaniając światło i materię. Przestrzeń wyginała się,
zasysana w sam środek ciemności. A jednak coś chciało wyjść na zewnątrz. Drżące
macki starały się uchwycić krawędzi na tym świecie, ostre pazury ryły po
podłodze, zostawiając w kamieniu głębokie, wypalone bruzdy. Śmierdziało czymś
obrzydliwym i nie do opisania. Cassir cofnął się ze wstrętem, zakrywając
usta. Czy oni tego nie czuli? Stali
przed tym czymś, spięci i gotowi do walki, zdając się nie zauważać smrodu,
który ich otaczał. Wzdrygnął się mimowolnie. Szponiaste łapy wyciągnęły się w
ich stronę, ale zatrzymały nagle w połowie drogi, drgnęły konwulsyjnie i opadły
na podłogę, zostawiając kolejne śmierdzące rysy. Alchemik zachichotał. Wyglądał
jak wielka marionetka w czarnym worku, poruszana sznureczkami, drżąca, nieprzewidywalna.
Insirija wyprostował się i dał kilka kroków do przodu. Łapska natychmiast
wyciągnęły się do niego, a wtedy ciemność się poruszyła, coś wewnątrz niej
wrzasnęło. Do czegokolwiek należały, to coś było pożerane żywcem.
- Myślisz, że możesz to związać? –
Insirija wpatrywał się w falującą ciemność, rozważając ich szanse. Alchemik
stanął przy nim.
- Mogę spróbować. – Wzruszył ramionami,
jakby oglądał wściekłego psa, a nie potwora, który mógł w sobie pomieścić
miasto. Poruszył dłońmi, w szarym powietrzu, błysnęły srebrne linki. Łapy
poruszyły się raz jeszcze, ale już nie starały się ich złapać. Ostre pazury
wbiły się w kamienną podłogę, coś jęczało w ciemności z bólu i wysiłku,
podciągając się bliżej krawędzi. Srebro krążyło po zniszczonej sali, oplatając
dziwny twór coraz ciaśniejszymi kręgami, aż w końcu zacisnęło się na nim jak
pajęcza sieć. Alchemik zachichotał jak złośliwy chochlik z bajek i zacisnął
dłonie, a wtedy pajęczyna zaczęła zaciskać się coraz bardziej, zmniejszając
rozpiętość czarnej masy. Insirija złożył dłonie jak do modlitwy, mrucząc coś
cicho pod nosem. Nie mógł rozróżnić słów, nawet nie wiedział, czemu miały
służyć. Modlił się do swoich bogów? Adrian nigdy mu nie powiedział, jakimi
zdolnościami dysponuje błękitnooki Skandynaw, ale zdawał się ufać mu bardziej
niż jemu.
Ciemność
zmalała do rozmiarów zwykłych drzwi, dygocząc i warcząc. Coś jaśniejszego
powoli wyłaniało się na powierzchnię. Cassir podszedł bliżej, ignorując
nieprzyjemny zapach, wpatrywał się w otwór, w którym pojawiła się niewyraźna
twarz, która nagle wysunęła się o przodu. Poczuł, że zaraz zwymiotuje. Głowa,
wsparta na jasnych ramionach należała do Kota, ale to właśnie do niej należały
ogromne szponiaste łapy, które zostawiały śmierdzące, wypalone bruzdy na podłodze.
Twarz wykrzywił grymas bólu i wściekłości, usta syczały coś, czego nie mogli i
nie powinni zrozumieć, ale z pewnością były to żywe przekleństwa, których nikt
nigdy nie powinien wypowiadać w tym
świecie. Należały do czegoś, poza wszystkim co znali, a w jakiś sposób
przetrwało tutaj, wśród żywych istot, napawając się blaskiem słońca. Chciał
podejść bliżej, już otwierał usta, żeby zapytać ją co się stało, ale Insirija
właśnie skończył swoja mantrę i wysunął rękę, zatrzymując go w miejscu.
Pokręcił głową, dając mu do zrozumienia, że nie powinien podchodzić bliżej ani
się odzywać. Alchemik wysunął się do przodu i powoli zbliżał dłonie do siebie,
jeszcze bardziej zaciskając pajęczynę. Wreszcie zacisnął je mocno, splatając
palce.
- Gotowe. Związałem to.
- Teraz możesz podejść, ale nie radzę
zbytnio się spoufalać.
- To nie ona?
Parsknął,
jakby usłyszał coś bardzo głupiego. Czemu? Nie wiedzieli, co tak naprawdę się
stało. Wyglądała jak ona, wiedział, że jest uwięziona w tej ciemności, czuł ją,
zapach jej krwi świdrował mu nozdrza. Wciągnął głęboko powietrze. Było
przesycone wonią dymu, zaklęć, czegoś starego i silnego. Dziewczyna była w
samym środku, roztrzęsiona i przestraszona. Z jakiegoś powodu nie mogła użyć
swoich zdolności, nie było tu też kotów. Właściwie od jakiegoś czasu nie
widział w okolicy ani jednego, a przecież w samych Lochach zawsze kręciło się
ich co najmniej kilka, wszędobylskich i królewskich, jakby świat był ich
własnością. Czy ten stwór je przestraszył?
Twarz
dziewczyny złagodniała nagle, spojrzała na niego, starając się uśmiechnąć.
- Cassir…
Wyszeptała
jego imię tak prosząco, że miał ochotę wyciągnąć ją stamtąd gołymi rękami. Insirija warknął coś, co kazało jej cofnąć się
na chwilę w ciemność, ale wciąż na niego patrzyła. Wyglądała jak ona, ale miał
wrażenie, jest oszukiwany. Insirija wiedział, ale on nadal nie był do końca
pewien, z kim ma do czynienia. Czy to była Kot, czy ktoś tylko do niej podobny?
- Wiem, dlaczego chcesz wierzyć, że to
ona. I jesteś spragniony. Ale to nie jest Kot. Ona siedzi gdzieś w tej
ciemności i nie może wyjść, a to coś tylko ją przypomina.
Cassir
pomyślał o tym, jak bardzo go dziś irytowała, jak nie mógł wysiedzieć spokojnie
w jej towarzystwie. To tylko dziecko, nie mógł jej o nic obwiniać i nic złego
nie zrobiła, po prostu była. Nie
pamiętał, kiedy ostatnio ktoś tak go rozpraszał, poza niebieskookim barmanem,
który był irytująco uprzejmy i tak grzecznie potrafił z niego szydzić. A może
był tylko zazdrosny o zaufanie, jakim darzył go Adrian. Czy tego właśnie
chciał? Czy dlatego teraz nie potrafił odróżnić jej od czegoś, co tylko
przybrało jej postać, bo zbyt bardzo pragnął jej krwi? Powinien się wstydzić za
samego siebie.
Gdzieś
z tyłu doleciało ciche charknięcie, coś poruszyło się pod ścianą. Kupka szmat
na podłodze drgnęła, jęknęła i wysunęła wychudzoną, pomarszczoną rękę,
zakończoną brudnymi, połamanymi paznokciami. Stara wiedźma najwyraźniej chciała
się wtrącić. Zdziwił się, że jeszcze żyła.
- Tak wam się nie uda. Zamkniecie tylko
przejście, a ona tam zostanie. On też… też… chrr…
Podszedł
do niej, żeby lepiej słyszeć.
- I rozumiem, że chcesz nam powiedzieć
jak ją stamtąd wydostać. Czemu mielibyśmy ci uwierzyć?
Zadrżała
i znów jęknęła – Zobacz, co mi zrobił… Mam dosyć. Jeśli można to zniszczyć, to
mogę mieć w tym swój udział. Nawet chętnie. Robię to przede wszystkim dla
siebie. Oszukał mnie… Znów mnie oszukał… - Rozkaszlała się ze strasznym
świstem, jakby jej płuca miały zaraz pęknąć.
- Niech powie. Chcę tego posłuchać. –
Alchemik odwrócił się w ich stronę, wysuwając głowę do przodu. – Myślę, że to
może być ciekawe.
- Ciekawe… char… taaak, ciekawe. Też tak
myślałam, cha cha cha… Wieczność razem, siła, o jakiej można tylko marzyć,
spełnione pragnienie wolności. A w zamian chciał tylko, bym użyczyła mu swojego
ciała jako naczynia. Było wspaniale. Jako kapłanka, nie mogłam wychodzić do
ludzi, ale on przyszedł do mnie i złożył taką propozycję… coś takiego… -
zachłysnęła się swoimi słowami, ledwo łapiąc powietrze. Zaczęła mówić coraz
szybciej, charcząc i świszcząc. – Zgodziłam się, kto by się nie zgodził? Zabrał
mnie do podziemi, do najstarszej części świątyni, gdzie pamiętano dawne rytuały
i najdawniejszych bogów. Postawił mnie przed sobą, pocałował w czoło i wyszeptał
zaklęcie. Jedno. Potem naciął ciało tuż nad sercem i od tej pory zaklęcia
płynęły nieprzerwanym potokiem, jak ciemna rzeka, do której bałam się wejść, a
zostałam wepchnięta siłą. Bałam się, ile mogłam mieć lat? Dziesięć? Dwanaście?
Czułam zapach własnej krwi i ogarniającą mnie słabość, wszystko wirowało.
Zdawało mi się, że dawni bogowie wychodzą ze ścian i przyglądają się
wszystkiemu z zimną obojętnością. A przecież byłam ich kapłanką.
Kiedy
się obudziłam, wciąż było ciemno, nadal byliśmy w podziemiach. Byłam śpiąca,
ale zadziwiająco lekka, jakby wyssał ze mnie całą krew i napełnił żyły
wspaniałym, świeżym powietrzem.
Powiedział,
że przez jakiś czas muszę tu zostać, przywyknąć do tej lekkości. Pogładził mój
policzek zadziwiająco małą dłonią i odszedł. Nie bałam się już, odkryłam, że
mogę chodzić w tej ciemności bez strachu, nie czułam też obecności bogów, ani
niczego innego. Mrok był dla mnie równie przejrzysty jak komnaty wypełnione
blaskiem słońca., w których do tej pory mieszkałam. Po raz pierwszy mogłam
oglądać wyryte w kamieniach obrazy, oblicza Pradawnych, pierwszych kapłanów,
dziewczęta zgięte w ukłonach przed kamiennym ołtarzem, za którym majaczyła
niewyraźna, potężna postać. To przed tym obrazem zastał mnie, gdy wreszcie znów
się pojawił. Przyniósł mi czyste ubranie, kosz pełen owoców i dzban pełen
lodowatej wody. Patrzył na ścianę, tak jak ja.
- Byłem tu Pierwszy i Ostatni, nim
przyszli ci, których czcicie w blasku dnia. Ale wróciłem i wybrałem cię, byśmy
mogli stąd odejść, uwolnić się.
Kiedy
się najadłam i przebrałam, spojrzałam na wcielenie boga i zamarłam. Miał moją
twarz, moje włosy i oczy, moje ciało. Trochę różnił się w szczegółach, ale
zasadniczo wyglądał zupełnie jak ja.
Mijały
lata. Wędrowaliśmy od miasta do miasta, wolni, nigdy niczego nam nie brakowało.
Mój pan miał ogromną siłę i wiedzę, która sprawiała, że nie było dla nas rzeczy
niemożliwych. Byliśmy młodzi, wieczni, silni… Och, głupie pragnienie każdego
człowieka. Wieczna młodość… Ile czasu minęło nim spostrzegłam, że coś jest mocno
nie w porządku? Lata, dekady, stulecia? Dziewczęce ciało mojego pana było
słodkie, delikatne i zwinne jak w dniu, kiedy je pozyskał. Moje także. A jednak
byłam wyższa, okrąglejsza, bardziej kobieca. I bardziej zmęczona. Z upływem lat
dostrzegałam zmiany, ale dopiero kiedy świadomie spojrzałam na własne oblicze,
poczułam się oszukana. Czy sądziłam, że zawsze będę dzieckiem? Nie wiem, ale to
dziecko zaczynało się dziwnie starzeć. Jeszcze nie kobieta, ale już
przygarbiona, młoda twarz naznaczona czasem, przepastne oczy… Mój pan się
roześmiał, powiedział, że za każdą moc trzeba zapłacić cenę. Czy naprawdę
sądziłam, że nic się nie zmieni? Korzystałam przecież z jego siły, on mnie
chronił, używał magii i zaklęć. Głupiutka, mała dziewczynka… Taaak, wciąż miałam
umysł dziecka. A gdybym chciała zerwać przymierze? Zbuntowałam się tylko jeden
raz i powiedziałam, że mam dość. Ukarał mnie. Od tamtej pory wciąż się
starzeję, bardziej i bardziej. Już dawno przestałam być człowiekiem. To kara za
to, że śmiałam próbować odebrać mu coś, co zdobył uczciwie. I tak wędrowaliśmy
dalej, odrażająca starucha i mała dziewczynka. Miała wszystko, czego chciała,
kto odmówiłby czegokolwiek tak ślicznemu stworzeniu? Ja miałam swoją wieczność
i nic poza cierpieniem. Zdarzały mu się chwile łaski i raz, jeden raz, kiedy
byłam już u kresu wytrzymałości, obiecał mi, że jeśli znajdziemy kogoś innego,
uwolni mnie. Nie tylko od wieczności, ale od wszystkiego. Nie pamiętam, kiedy
byłam tak szczęśliwa jak w chwili, gdy obiecał mi wolność po raz drugi. Nabrałam
siły i po wielu latach znalazłyśmy ją… Była moim zbawieniem, nie myślałam
o niczym innym jak tylko o zdobyciu jej.
To, że może wejść w Cień, tylko ułatwiało całą sprawę. Wydawała mi się istotą
doskonałą. Trzeba ją było tylko odsunąć od kotów i od was. Nic prostszego.
Stworzyłam medium, które oszukało was wszystkich i mój pan po nią poszedł.
Wziął jej krew, tak jak kiedyś moją, wlał w jej żyły swoją wielką moc i zabrał
jej ciało, zakładając je jak nowe ubranie. Tylko dzieląc się mocą sprawia, że
nie niszczy ona tego, co zdobył i dzięki temu może żyć w tym świecie. Skazał
mnie na coś strasznego. Mam na zawsze pozostać kupą szmat, wiecznie umierającą
i nigdy nie umrzeć. Ale jeśli go zniszczę, ja tez zniknę. Jeżeli go tam
zamkniemy, umrze, ale jeśli chcecie ją uratować, ktoś musi tam wejść i ją
wynieść. Nie ma innego sposobu.
Cassir spojrzał na nią pytająco, ale nie
wyczuwał kłamstwa. Był w stanie uwierzyć, że nawet gdyby kłamała o przeszłości,
na pewno teraz miała dość takiego życia i chętnie się od niego uwolni. Odwrócił
się do skotłowanej, czarnej masy. Stwór nadal siedział w środku, trochę
spokojniejszy, z dala od wyjścia. Może zbierał siły na kolejny atak. Zdawał
sobie sprawę, że to on będzie musiał tam wejść, Insirija i ten wariat utrzymywali
wszystko w miejscu. Jeśli jeden z nich odejdzie, ochrona może pęknąć.
- Pomyśl o tym w ten sposób: uratujesz ją
jak na rycerza przystało i będzie ci wdzięczna do końca życia. Może nawet
dostaniesz nagrodę.
- To nie jest zabawne, nie mam
najmniejszej ochoty tam wchodzić.
- Nie zrobisz tego? Fiuuu… - Alchemik
zagwizdał.
- Oczywiście, że zrobię, ale nie musi mi
się to podobać. Śmierdzi czymś tak okropnym i starym, że na samą myśl dostaję
mdłości.
- Delikatne z ciebie książątko.
Pomyślałeś co ona tam czuje? Ja cały czas o niej myślę… Może ja ją uratuję i
zasłużę na nagrodę?
- Powiedział ci ktoś kiedyś, że masz
niewyparzony język?
Wyśmiał
go, wredny typ. Nie lubił wariatów, nigdy za nimi nie przepadał. A ten tutaj była
nad wyraz impertynencki i irytujący.
- Pamiętaj, nie daj mu się zwieść. On już
wie, ile ona dla ciebie znaczy. Dziewczyna będzie tam, gdzie ciemność zapada
się sama w sobie i jest najgłębsza, tam, gdzie on boi się wejść, żeby nie
zostać pożartym. Jest dumny i próżny, pragnie światła i życia. Odbierz mu ją.
Insirija
uparł się, by jedna ze srebrnych linek zabezpieczyła ich bezpieczny powrót na
powierzchnię. Alchemik nie protestował, tylko chichotał. Czy on był jakąś
nawiedzoną Ariadną?
Przejście
było wolne, więc wsunął się do środka, rozglądając uważnie. Po stworze nie był
ani śladu, dziewczyny też nie widział. Musiał minąć krąg światła, a potem iść
dalej, aż ciemność go pochłonie. To było trochę podobne do jego snu, twardego i
oniemiającego, którego nigdy nie umiał powstrzymać. Mrok napierał na niego z
każdej strony a gdzieś z boku usłyszał swoje imię. Zignorował szept i szedł
dalej, wydawało mu się, że nadal coś widzi, choć było to tylko złudzenie. Szept
zabrzmiał ponownie, bliżej, usłyszał szloch dziecka. Zignorował go znowu,
chociaż coś kazało mu iść w tamtą stronę i ratować dziewczynę. Ale nie był
jeszcze na miejscu, tyle wiedział. Ciemność była tylko ciemnością i niczym
więcej, dopóki nie poczuł, jak dotyka jego ramion i dłoni, otula twarz i przyciąga
do siebie. Była zdecydowana, ale niegroźna. Dał się poprowadzić, nasłuchując
coraz głośniejszego pomruku, jakby znajdował się w pobliżu ogromnego kota.
Wydawało mu się, że wpadł w miękkie łapy
lub został przytulony do czegoś cudownie delikatnego i puszystego. Gdzieś nad
sobą dostrzegł dwa połyskujące szarym błękitem światełka. A dokładnie pod nimi,
w skupisku mroku, jak we własnym łóżku, spała Kot. Zwinęła się w kłębek i
wtuliła zapłakaną twarz w ramiona. Oddychała ciężko, na policzku miała ślady krwi.
Czyli naprawdę udało mu się przyjąć jej postać. Mruczenie narastało, przeszło w
warkot i zagrzmiało jak burza. Po lewej stronie pojawiła się dziewczyna w
jasnej sukience i wstążką we włosach. Wyglądała jak Kot, ale już wiedział, że
to nie ona. Była wyższa, już nie dziewczęca, tylko bardziej ponętna. Nie, to na
pewno nie była ona. Podszedł do śpiącej dziewczyny, wyrwał ją z bezpiecznego
gniazda i odwrócił się, biegnąc w stronę z której przed chwilą przyszedł. Nie
widział nic wokół siebie, nie wiedział ile czasu zajęło mu dotarcie do granicy
światła i jak właściwie wydostał się na zewnątrz. Słyszał za sobą odgłosy
zażartej walki a potem przejmującą ciszę. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy za
plecami miał dwóch mężczyzn pilnujących przejścia. Dziewczyna w jego ramionach
westchnęła cicho. Nie puszczał jej jeszcze, miał wrażenie, że coś okropnego
wciąż go śledzi i może zaatakować w każdej chwili. Dygotał na samo wspomnienie
tego, co podążało ich śladem. Czuł się brudny i zniesmaczony, jakby dotknął
czegoś tak okropnego, że nie powinno istnieć w żadnym ze światów. Takie samo
wrażenie odniósł, gdy usłyszeli jak potwór przemówił do nich dziwnym językiem.
Zadrżał, walcząc z mdłościami. Potrzebował krwi, w dużej ilości. Jej zapach
sprawiał, że przestawał rozsądnie myśleć. Strach i obrzydzenie dopełniały
całości.
- Bądź tak dobry i poczekaj z kolacją
jeszcze chwilę, jeśli nie chcesz, żeby Adrian unicestwił cię w bardzo
nieprzyjemny sposób. Przejście już prawie zamknięte.
Przymknął
oczy, położył dziewczynę na wolnym od bruzd kawałku podłogi i zagryzł usta.
Zdaje się, że osiągnął swój limit. Pochylił się nad bladym policzkiem, na
którym kusząco malowała się plama krwi i zlizał ją powoli. Cała jego kontrola
gdzieś uleciała, wpadł w amok i stracił kontakt z rzeczywistością. Poczuł tylko
mocne szarpnięcie i pęd powietrza.
Insirija zamknął drzwi, gdy tylko
wyrzucił Cassira na zewnątrz. Warknął za nim przekleństwo i wrócił na miejsce.
Dziewczyna leżała na podłodze tak jak ją zostawiono, Cassir nie zdążył nic zrobić.
Przejście zamknęło się i w zasadzie ciężko było się domyślić, że jeszcze
przed chwilą działo się tu coś
niezwykłego. Jedyną zastanawiającą rzeczą mógł być bałagan, ale da się to
racjonalnie wytłumaczyć. Spojrzał na to, co było kiedyś wiedźmą. Chciał jej
podziękować, ale nie dawała żadnych oznak życia, a kiedy podszedł bliżej, kupka
zbutwiałych szmat rozsypała się w proch, nic po niej nie zostało.
Coś
poruszyło się w głębi sali i w miejscu w który przed chwilą ziała czarna
dziura, teraz stał czarny kot. Machnął dumnie ogonem i podszedł do dziewczyny,
tuląc pyszczek do jej policzka. Poruszyła się niespokojnie, na jej rzęsach
wykwitły łzy, ale się nie obudziła. Kot wsunął się zwinnie w jej ramiona i
ułożył wygodnie, mrucząc uspokajająco. Patrzył na nich przez jakiś czas, potem
całą uwagę skierował na nią. To było cokolwiek zastanawiające.
- Już po zabawie? Mógł chociaż
powiedzieć, co tam zobaczył, zanim zdecydował się ją zjeść.
- Myślę, że i tak będzie się musiał
nieźle tłumaczyć. Chodź, trzeba ją stąd zabrać.
Minęły dwa dni, zanim Lochy
wróciły do poprzedniego stanu i można było wejść do środka, kolejne dwa, zanim
pozwolili jej choćby tam podejść. Adrian nie spuszczał z niej oczu, a ona nie
rozstawała się z czarnym kotem, który najwyraźniej nigdzie się nie wybierał i
dobrze mu było w jej ramionach. On miał areszt i najgorszego strażnika z
możliwych. Pozwolili mu najeść się do syta, a potem zamknęli w lochu pod
Lochami. Insirija przychodził co jakiś czas i sprawdzał, czy siedzi grzecznie
na swoim miejscu. Nie miał zamiaru uciekać, zdawał sobie sprawę, czym by się to
skończyło.
Wiedział,
kiedy przyszli. Kot była zdenerwowana, trochę rozkojarzona; wyraźnie czegoś
szukała i Adrian zgodził się ją tu przyprowadzić. Pozwolili mu wyjść na
zewnątrz. Kot, Adrian i Alchemik już tam byli. Dziewczyna rzuciła mu jedno
nerwowe spojrzenie, ale chyba nie jego się obawiała. Wbiła wzrok w swoje
czerwone trampki i czekała.
Adrian
wyjaśnił, że muszą znaleźć medium, które wiedźmy ukryły gdzieś w pobliżu. Nie
bardzo rozumiał, czego mają szukać. Zdaje się, że dziewczyna doskonale
wiedziała gdzie się znajduje, po prostu bała się po to sięgnąć. Rzuciła mu
jeszcze jedno spojrzenie, ale to Insirija do niej podszedł. Położył rękę na jej
ramieniu i szepnął coś na ucho. Skuliła się, a potem wyprostowała i podeszła
wprost do wielkiego dębu. Puściła kota, który wspiął się szybko na najniższe
gałęzie i czekał tam na nią. Wdrapała się na wystające korzenie i zajrzała do
dziupli. Wyraźnie się wzdrygnęła, ale sięgnęła ostrożnie do środka i wyciągnęła
stamtąd jakiś niewielkie zawiniątko. Kot na gałęzi zasyczał i zsunął się niżej,
patrząc na jej ręce. Ułożyła pakunek na trawie i rozchyliła go nieznacznie.
Zatrzymała się w pół ruchu i rozpłakała jak malutkie dziecko, chowając twarz w
dłoniach. Adrian podszedł do niej i przytulił, zerkając na trawę. Skinął na
nich i kazał zabrać pakunek. W skórzanej sakwie, obwieszony talizmanami, leżał
mały, martwy kociak. Sądząc po jego stanie, umarł niedawno. Więc to miała na myśli
starucha, mówiąc o medium tak silnym, że nie mogli go wykryć i oszukało ich
wszystkich. Koty były powiązane z dziewczyną i były wszędobylskie w tym
świecie, niezależne. Wzięły takiego, który miał już moc, ale był za mały, żeby
im uciec. Musiał żyć przez cały czas, gdy walczyli; przyjmował każdy cios,
chroniąc jednocześnie iluzje, które stworzyły.
Ona wiedziała.
Z
jakiegoś powodu, poczuł się jak zbrodniarz. Nie mógł słuchać jak płacze, chciał
się odwrócić i nie mógł. Wszyscy stali jak zaczarowani, wpatrując się w rudego
malca. Wreszcie alchemik schylił się, podniósł zawiniątko i odszedł w stronę
budynku.
Wieczorem,
kiedy księżyc był już dostatecznie wysoko na niebie, stanęli nad Zwierciadłem,
w którym odbijała się srebrna tarcza. Położyli kociaka na środku i czekali.
Alchemik powiedział, że oddadzą go gwiazdom. I gdy księżyc znalazł się na samym
środku ciemnej tafli, gdzie leżało zwierzątko, rozbłysły niebieskie ognie,
unosząc kociaka do góry. Trwało chwilę, nim zniknął w rozbłysku, rozsypując
dookoła błękitne iskierki. Tafla, w której odbijał się srebrny glob, znów była
nienaruszona. Kot patrzyła na nią jeszcze jakiś czas, myśląc nad czymś.
Westchnęła ciężko, przytuliła się do Adriana i wyszeptała podziękowania. Alchemik skinął głową i
uśmiechnął się. Zrobił to dla niej, ale nie czekał na podziękowania. Chciał
tylko, żeby poczuła się lepiej.
Zastanawiał się, jaką karę
wymyśli dla niego Adrian. Może ze względu na okoliczności łagodzące, nie będzie
to nic naprawdę strasznego. Na razie mógł się tym nie kłopotać, będzie zajęty
siostrzenicą. Ciekaw był, jak wyciągną ja z czegoś takiego. Dla niej, koty były
częścią jej samej, a ten malec został potraktowany naprawdę bestialsko. Nie
miał pojęcia z czym walczyli, ale cieszył się, że mają to już za sobą. W tej
chwili to, co wymyślą dla niego za próbę ugryzienia dziewczyny, wydawało się
dziecinną błahostką. Kiedy zamykał oczy, wciąż widział ją w tamtej ciemności.
Wtedy wydawała się jedynie bezkształtną masą, która ją chroniła, ale wraz z
upływem czasu nabierała w jego pamięci kształtów. Nie była odrażająca jak
tamten stwór, ale już nie tak przyjemna i delikatna, jak mu się wtedy wydawało.
Insirija powiedział mu, że zaraz po tym, jak zamknęło się przejście, z cieni
Lochów wyłonił się czarny kot. Co mógł mieć z tym wszystkim wspólnego, poza
tym, że pewnie pomógł jej nie oszaleć?
* * *
O kurczę , nie mam słów żeby to opisać ...
OdpowiedzUsuńcudowne !! <3333 masz ogromny talent , uwielbiam czytać to co piszesz . Czekam na kolejny rozdział :)
http://dont--stop--believin.blogspot.com/
Ojej, bardzo mi miło i ciesze się, że Ci się podoba :)
OdpowiedzUsuńNastępne opowiadanie już się pisze :D
Pozdrawiam ^.^