Fallow me

Fallow me

czwartek, 2 lutego 2012

Kitsune

         Kitsune






Cassir uśmiechnął się do dziewczynki, która z zachwytem wpatrywała się w jego twarz. Jej duże, zielone oczy, błyszczały dziecięcą radością, była wyraźnie zachwycona. Musiał podobać się jej fakt, że spędzi z nim cały dzień, bez żadnego nadzoru. Jakby obiecano jej wielką przygodę. Ubrana  w biała, bawełnianą bluzkę, w której mankiety wciągnięto sznureczki i w szarą sukienkę w kratę, wyglądała jak każda dobra dziewczynka z porządnego domu. I tu kończyły się podobieństwa, bo powinna uciec na jego widok, kiedy spotkali się pierwszy raz. Inne dzieci omijały go szeroki łukiem, co najwyżej patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, ni to ze strachu, ni z zachwytu. Tylko dzieci potrafiły pokazać kilka emocji jednym wyrazem twarzy. A ona nie uciekła, chociaż dała mu wtedy do zrozumienia, że nie powinien do niej podchodzić. Miała rację.
Marianna stała za nią z poważną miną, trzymając dłoń na jej ramieniu. Miała na sobie jakiś poważny kostium , zamiast zwyczajowej sukienki w kwiaty. Chyba chciała dać mu do zrozumienia, że wcale go tu nie chce, a już na pewno nie w pobliżu tej małej.
    - Mam nadzieję, że jesteś tak dobry, jak mówił Adrian.
Przeszyła go zimnym, niebieskim spojrzeniem. Nie lubiła go, dobrze o tym wiedział.
    - Nie martw się, chyba poradzę sobie z jednym dzieckiem. Nie jestem jakimś nieodpowiedzialnym chłystkiem.
Jej mina mówiła mu, że wyraźnie wątpiła w jego zdolności wychowawcze. Chyba wierzyła, że tylko ona umie się nią odpowiednio zaopiekować. Spojrzał na nią z góry, wymownie, ale nic już nie powiedziała. Ucałowała tylko rumiany policzek siostrzenicy i cofnęła dłoń.
    - Baw się dobrze, kochanie.
    Podał dziecku rękę, prowadząc chodnikiem ukrytym w cieniu starych dębów. Dziewczynka podziwiała plamy światła padające na ceglane ściany i płyty pod ich stopami. Zadarła głowę do góry, pozwalając by złote plamki padały na jej twarz, obserwowała, jak migają wśród zielonych liści. I nagle spojrzała na niego, wyraźnie zdumiona.
    - Tak?
    - Myślałam, że nie możecie wychodzić na słońce. – Zmarszczyła czoło w dziecięcym zastanowieniu. Mała, dociekliwa istotka.
    - Mój wiek ma swoje przywileje – wyjaśnił. Nie wyglądała na usatysfakcjonowaną, ale to jej musiało teraz wystarczyć. Nie pytała dalej, znów zapatrzona w światło. Intensywnie nad czymś myślała.
Szli dalej, czasami zatrzymując się na piaszczystych podwórkach, gdzie koty wylegiwały się spokojnie w słońcu, rozleniwione, ignorując świat wokół. Nic dziwnego, przecież były tu tylko chwilowo. Uśmiechała się do nich,  nie przeszkadzając. Zerwał stokrotkę z niewielkiego ogródka i wsunął w jej włosy. Zdziwiona, była równie apetyczna jak wtedy, gdy nie ukrywała fascynacji. Uśmiechnął się specjalnie dla niej, zsuwając nieco ciemne okulary. Otworzyła usta, słyszał, jak wciągała powietrze. Była wniebowzięta. Gdyby mógł, zjadłby ja na miejscu.
Minęli wiadukt, skręcając w starą dzielnicę, gdzie osiedlili się Cyganie. Szli ulicą, biegnącą ostro w dół. Tutaj było inaczej, nawet powietrze pachniało jakoś tak… starzej. Przeszli obok spękanej kamienicy, gdzie w palącym słońcu, na balkonach suszyły się białe koszule, a w powietrzu wirowały drobiny kurzu i coś, co drażniło nozdrza i jego zmysły. Było cicho, sennie i pusto, nie zauważyli żadnego drzewa, najmniejszego nawet krzaczka. Wszystko wycięto, pozostawiając tylko obłażące z tynku ściany, sypiące się na chodnik dachówki, mnóstwo pyłu i kurzu. Czasami tylko jakieś dziecko wybiegało ze zniszczonych drzwi, wywołując głuche dudnienie bosymi stopami, czasem zaszczekał pies. Zmrużył oczy, pomimo ochronnych szkieł. Jasność i gorąco ulicy działały na niego zdecydowanie usypiająco. Marzył o jakimś chłodnym miejscu, gdzie mógłby usiąść spokojnie, kontemplować ciszę i cieszyć się uwagą, jaką obdarowywało go to dziecko. Ale Adrian uparł się, że ma jej towarzyszyć właśnie dziś, w świecie słońca. To ona wyznaczyła termin, a wujostwo nie zamierzało dyskutować na ten temat, z sobie tylko wiadomych powodów.
Gdyby tylko mogli iść do Lochów…
Zapomniał się na tyle, że omal nie potknął się o krzywy chodnik, gdy Kot zatrzymała się nagle. Na moment ich ręce rozłączyły się i stracił kontakt z rzeczywistością. Poczuł silne szarpnięcie głodu. Odwrócił się zdumiony. Kot stała spokojnie, patrząc przed siebie, ale miała mocno zaciśnięte pięści. Pod cienką skórą bieliły się knykcie, widział maleńkie żyły. Podążył za jej spojrzeniem. Na kamiennych schodach siedział skulony chłopiec. Dopiero teraz poczuł jego krew. Ciemna smuga biegła przez jego ramię i plecy, na piersi też wykwitło kilka zbrązowiałych plam, podobnie w białych włosach. Poza krwią czuł coś jeszcze – ulotny zapach magii i starego lasu. Chłopca na pewno nie powinno tu być. Przysunął się do dziewczynki.
   -Powinniśmy stąd iść – zasugerował cicho, tak by tylko ona go słyszała. Nawet nie drgnęła, wpatrzona w bladą, złamaną postać przed nimi. Czy widziała coś, czego on nie dostrzegał? Adrian wprawdzie wspominał coś o kotach i ich zdolnościach, ale ona była człowiekiem, nawet jeśli należała po części do świata Cienia. A ten mały na schodach człowiekiem z całą pewnością nie był. Skulił się, gdy promień słońca podpełzł bliżej jego stóp, zupełnie jakby chciał go zranić. Zacisnął ramiona mocniej wokół swoich kolan, kryjąc w nich twarz. Kot dała krok do przodu.
    - Nie – warknął ostro. Chłopak poderwał głowę, jak uderzony. Wielkie złote oczy miał rozszerzone strachem, na lewym policzku czerwieniła się paskudna rana. Nie próbował uciekać, może już nie mógł? Jego rozpacz zastygła w złocie, jakby tylko czekał na koniec. Pewnie już nawet nie czuł głodu. – Idziemy.
Chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą. Opierała się, trąc butami o popękany chodnik. Czemu?!
    - Czy nie powinniśmy mu pomóc?
Och, ten jej słodki głosik, podszyty podjętym już postanowieniem.
    - Nie. Zdecydowanie nie.
    - Dlaczego?
Nie miał zamiaru z nią dyskutować. Dzieci mają słuchać dorosłych. Był za nią odpowiedzialny, a Adrian obedrze go ze skóry, jeśli choć włos spadnie jej z głowy. Nie miał zamiaru narażać jej na niebezpieczeństwo. Ani siebie, jeśli idzie o ścisłość. Zacisnął mocniej palce i poczuł, że dłoń ma pustą. Kot stała pod ścianą, jakby czekała na pluton egzekucyjny. W jej oczach płonęła dziecięca determinacja i upór. Tak, Adrian kochał ją także za to i również przez to Marianna tak się o nią bała.
    - Dlatego, że nie powinno go tu być. Dlatego, że jest ranny zbyt poważnie, by przetrwać bez porządnego posiłku. Dlatego, że nie jest człowiekiem i dlatego, że nie powinien cię interesować. Możemy iść dalej, albo wrócić do Marianny, jeśli wolisz. Ale nie pomożesz mu. Nie możesz.
Spojrzała na niego gniewnie, jej oczy pociemniały. Jakiś kot ocierał się o jej nogi, zerkając na niego wymownie.
    - Jak chcesz.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę chłopca. Mógł zrobić jeszcze jedno – zabić go. Zrobi to szybko i bezboleśnie, dziewczyna nawet nic nie zauważy. Stanął przy schodach, patrząc na białą czuprynę uwalaną we krwi. Zapach był tak kuszący… Ale nie mógł zrobić tego w ten sposób. Chłopiec podniósł na niego smutne oczy.
Proszę.
Z dachu spadła dachówka, o nikłe centymetry mijając jego twarz. Potem poleciała następna i jeszcze jedna. Rozbijały się z trzaskiem, obsypując jego buty pomarańczowy pyłem. Na górze siedziały koty, wyraźnie zadowolone ze swojej psoty. Chłopak drżał, jakby dopadło go stado demonów. Zdążył się tylko zastanowić, kto go tak urządził, a chwilę potem siedział z głupią miną na ulicy. Kot patrzyła na niego oskarżycielsko. A przecież nic jeszcze nie zrobił.
    - Nie zbliżaj się do niego, jeśli nie chcesz skończyć jako obiad. I to było bardzo niemiłe z twojej strony. - Wstał, otrzepał spodnie i rzucił kotom mordercze spojrzenie. Stały wokół nich, z ich gardeł wydobywał się gniewny pomruk. Ciekawe, który z nich go powalił? Podeszła do chłopca, wyraźnie bardziej zmartwiona jego obecnym stanem , niż zagrożeniem, które jej groziło.
    - Ja nie żartuję. Ten chłopak jest lisem. Śmiertelnie ranny, nie będzie się zastanawiał, kogo zjada. Taka jest nasza natura. Wampiry i lisy niewiele się od siebie różnią. Odsuń się.
    - Koty się go nie boją, więc ja też nie muszę – uznała, wyciągając z kieszeni chusteczkę. Przyłożyła ją do rany na policzku demona, starając się nie zranić go bardziej. Nie powinna tego robić. Należało zabrać ją stąd choćby siłą. Ale był ciekawy, kto chciałby zabić małego lisiego demona. Może miała rację, może jeśli koty mu ufały, ona też mogła, bo przecież gdyby chciał, zabiłby je bez trudu. A potem ją. Westchnął z rezygnacją. To prawda, że koty żyją w swoim własnym świecie i chadzają własnymi ścieżkami. Tylko czemu musiał to znosić? Rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegł nic podejrzanego, niczego nie wyczuwał. Wszystko wydawało się szokująco w porządku, pomimo zaistniałej sytuacji.

           Kot leżała na ławce, uśmiechając się lekko przez sen. Była absolutnie bezbronna i delikatna. Miał wielką ochotę nią potrząsnąć i zmusić do rozsądnego myślenia. Zamiast tego czekał, aż ona się obudzi, żeby przeczytać jej bajkę. Wyszperał w domu Adriana stare japońskie legendy i chciał, żeby usłyszała je przed pójściem do domu. Na razie tylko patrzył, jak słońce tańczy na jej policzkach. Słuchał.
Lisi demon wylądował tutaj, w oazie spokoju. Nie wiedział jak, ale ta mała przekonała ciotkę i wuja, że należy mu pomóc. Chłopak siedział teraz w kuchni, zajadając kawał surowego mięsa. Nie pozwolił się opatrzyć, nawet umyć. Ściskał tylko w dłoni chusteczkę która od niej dostał, nadal wystraszony i nieufny.
Kitsune.
Ciekawe, co zrobi, jak już trochę wydobrzeje? Ucieknie, czy będzie próbował pożreć ich we śnie? Na razie nie odezwał się ani słowem, jego umysł okryty był ciężką mgłą, przed którą nawet jego silna wampirza wola, musiała skapitulować. Skupił się teraz na szarpaniu mięsa, zlizywaniu krwi cieknącej mu po rękach. Dobrze, że Marianna nie hodowała kurczaków.
Kot poruszyła się przez sen, wtulając policzek w swoją dłoń. Chwilę zajęło jej zrozumienie, że już nie śni. Kiedy wreszcie otworzyła oczy, uśmiechnął się drapieżnie. W oknie stał chłopiec-lis, z zakrwawionymi ustami i zaciśniętymi do bólu palcami. Patrzył na nich z głodem w złotych oczach. Na pewno wolałby do zjedzenia coś intensywniejszego, niż kawał padliny.
    - Czas na krótką lekcję zapoznawczą, moja droga.
Otworzył książkę i przewrócił kilka kartek…

                                                        ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz